niedziela, 30 marca 2014

Epilog

Piotrek

Zająłem miejsce na piasku i wbiłem wzrok w zanurzające się w morzu słońce. Przychodziłem tu codziennie i siadałem, zbyt przejęty własnymi myślami, by móc wytrzymać w liczniejszej grupie ludzi.
Od dnia, w którym słuch o Biance zaginął, minęło pół roku. W tym czasie wiele rzeczy uległo zmianie, nie tylko we mnie, a i też w Arii niegdyś tryskającej energią, a teraz cichej, zamkniętej.
Odwiedziłem Jaydena w szpitalu dwa razy, z czego ostatnio tydzień temu. Przy pierwszym spotkaniu opowiedział mi wszystko dokładnie, zachowując stoicki spokój. Miał zamglone oczy i nieobecny wyraz twarzy, a zapadłe policzki i sińce pod oczami sprawiały, że wyglądał jak trup. Mówił mi wszystko, co tylko wiedział, a ja miałem wrażenie że niesłusznie go trzymają w psychiatryku, bo zdawał się kontrolować siebie i swoje emocje. Przy drugim spotkaniu zupełnie nie poznałem człowieka. To nie był ten sam Jayden, wredny punk robiący wszystkim na przekór, a wrak człowieka o szaleńczym spojrzeniu.
W te odwiedziny nie potrafiłem z nim nawet rozmawiać. Władały nim jakieś tiki, przez które co chwilę podskakiwał w miejscu i rozglądał się dookoła z maniakalnym uśmiechem. Oczy miał szeroko otwarte i prawie nie mrugał, rzadko kiedy się odzywał, a jeśli już to robił, chwilę później wybuchał przerażającym śmiechem. Moje odwiedziny skończyły się interwencją nadzorców, którzy widząc jak Jayden zaczyna się rzucać, wzięli go pod pachy i wyprowadzili z pomieszczenia bez słowa. Strach było mi myśleć, co takiego mogli z nim zrobić, by się uspokoił.
Co innego Ewelina, która przychodziła do Jaydena kiedy tylko mogła. Przynajmniej jej sytuacja przybrała kolorów. Dziewczyna wyjawiła siostrze wszystkie swoje tajemnice i obydwie wyniosły się niedaleko Kołobrzegu. Było jej bliżej do Jaydena i dalej od ojca furiata.
A ja wciąż tkwiłem w przeszłości. Nie potrafiłem wyobrazić sobie tego, co powiedział mi kiedyś Jayden. Według niego Bianca umarła, bo nikt nie pomógł mu dokonać autodestrukcji.
Umarła.
Nie dochodziło to do mojej świadomości.
Bywały dni, kiedy leżałem na piasku i wpatrywałem się tępo w niebo marząc, że ujrzę jej twarz pomiędzy chmurami. Nie liczyłem się z tym, czy dął wiatr, czy lał deszcz. Gdy chłodne krople spływały po mojej twarzy nikt nie potrafił rozróżnić gorzko płynących łez żalu, które przecież mężczyzną nie przystawały.
Ból po stracie był wręcz niewyobrażalnie wielki, jakby ktoś wbijał w moje serce ostry nóż. Zwłaszcza po stracie osoby, której nie powiedziałem ile dla mnie znaczy.
Dni są takie ulotne, wszystkie są policzone.
Pragnąłem cofnąć czas i nawet gdybym nie mógł zapobiec całej tej katastrofie, chciałbym powiedzieć Biance ile miejsca w sercu dla niej przeznaczyłem. Teraz te miejsca wypełniła bezbrzeżna pustka.
Słońce schowało się za horyzontem, a czerwone niebo powoli zaczynało blednąć.
Życie ucieka tak szybko, a ja marnuję mój czas topiąc się w powodzi własnej przeszłości. Nie potrafię jednak inaczej. Nie mogę jeść, nie myśląc o niej. Nie mogę spać, bo przed oczami pojawia mi się jej twarz. Nie mogę normalnie funkcjonować, bo przeszłość wciąż po mnie sięga.
Jesteś wszystkim czego potrzebuję by znów żyć, Bianco.


THE END

~~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~~~

Jest on taki, a nie inny, ponieważ taki miał być od samego początku. Te dwa ostatnie rozdziały tak naprawdę powstały jako pierwsze...
Co ja tu mogę napisać... co prawda napisałam epilog już dawno, ale dopiero jak to wstawiam to czuję taką pustkę ;_; 
Dziękuję Wam wszystkim za poświęcony czas! Za każdy cenny komentarz i za to, że czytaliście i bywaliście tu. Był to mój pierwszy blog i pierwsza opublikowana w internecie historia :')
Zaczęłam ją pisać: 5 grudnia 2013 20:53:11, posiada 101 stron *jak 101 dalmatyńczyków! ^w^* i jest kompletnie chaotyczna.
Jedni mogą ją traktować dosłownie, ale ci, którzy potrafią zinterpretować, to dobrze.
Kto wie, czy cała ta historia to nie był tylko wymysł Jaydena w jego głowie :D

Coś się kończy, coś zaczyna. Czyli co prawda tutaj historia jest zamknięta, ale TU nie. Zapraszam wszystkich chętnych do czytania.

Jeśli kiedykolwiek przeczytałaś/eś to opowiadanie, to proszę napisz tutaj chociaż krótką informację. Nawet anonimowo. Chciałabym po prostu wiedzieć :)

Adios, mili blogowicze! :>

czwartek, 27 marca 2014

Kartka 30

Jayden

Zupełnie nie odbierałem bodźców z otoczenia. Coś się wokół mnie szamotało. Jakieś kolorowe plamy biegały w te i nazad. Chyba mnie przenosili.
Myślami byłem gdzie indziej. Napływ wspomnień był wręcz nie do zniesienia. Poddałem się mu. Pozwoliłem, by porwał mnie ze sobą i ukazał wszystko po kolei.

Miesiąc po pobiciu wróciłem do normalnego trybu życia. Mimo tego, że na zajęcia z pianina już nie chodziłem. Wciąż wypytywali mnie kto mi to zrobił, ale nie puściłem pary z ust. To wiadome, że gdybym to zrobił, oni odnaleźliby mnie i znów zaczęli katować. Nie chciałem!
Każdej nocy przychodziłem do pokoju Bianci i chowałem się do niej pod kołdrę. Nie potrafiłem leżeć spokojnie z myślą, że za chwilę z mroku mogą wychynąć ci chłopcy. Sprawa zaczęła piąć się pod górkę, kiedy pewnego dnia mama zaczęła grać na pianinie. Zacząłem się tak bać, że nie potrafiłem wysiedzieć w miejscu.
Uciekłem.
Nogi zagnały mnie do pobliskiego lasku, gdzie mogłem się przejść i wypocząć. Czułem spokój, jak nigdy wcześniej. Mimo późnej pory i wszechogarniającej ciemności nie pozwalałem swoim zmorom przejąć nade mną kontroli.
Bawiłem się. Śpiewałem wyliczanki, które tylko przychodziły mi do głowy. Latałem pomiędzy drzewami, aż w końcu nie natrafiłem na ogromnego dęba. Okrążyłem go, śmiejąc się bez powodu.
Gdy odwróciłem głowę w tył, słysząc jakieś dziwne szelesty, natychmiast znieruchomiałem. Tuż za mną stał jeden z chłopców uczestniczących w pobiciu.
- Przez ciebie przegrałem, frajerze!
- Ja nie chciałem! – zarzekłem się, kręcąc wolno głową. – Nie chciałem!
Chłopiec rozpłynął się tak szybko, jak się pojawił, a nade mną przejęło władzę bezgraniczne zdziwienie. Rozejrzałem się wkoło, szukając łobuza, ale nie zauważyłem nikogo.
- Halo? – zawołałem, cofając się w stronę dziury w drzewie. Jeden nieopatrzny krok i chwilę później wylądowałem w środku. Ledwo zdołałem usiąść, a gdzieś w zakątku mojej głowy odezwał się cichy głosik. Przestał mnie już dziwić. Od dwóch tygodni pojawiał się coraz częściej i mówił mi do ucha dziwne rzeczy. Powiedziałem o tym koledze, ale stwierdził że jestem nienormalny. Dlatego postanowiłem, by nie mówić o tym nikomu więcej.
Jednak głosik nie dawał mi spokoju. Odzywał się w najmniej sprzyjających sytuacjach i strasznie mnie denerwował.
Odwróć się! – szeptał, a przez mój kręgosłup co rusz przechodziły dreszcze strachu. Dopiero po dłuższej chwili zdecydowałem się obrócić głowę i zerknąć niepewnie za siebie.
W korze drzewa był wyryty napis jakąś niesprawną ręką. Po paru chwilach zauważyłem w pochyłych, ostro ciosanych literkach swoje własne pismo. Podczołgałem się bliżej i z uwagą przesunąłem dłonią po wgłębieniach.
- Potrzebujemy wyzwolenia – przeczytałem, a kiedy dźwięk mojego głosu ucichł, poczułem jak coś rozsadza moją czaszkę od tyłu. Złapałem się za kark, próbując powstrzymać konwulsyjne drganie głowy i krzyknąłem z bólu.
Bezradność, strach, smutek i przerażenie. Wszystkie te uczucia zaczęły pomału napływać do rany i wraz z nią wydostawać się na powietrze. Czułem jak wszystko ze mnie uchodzi, ale jednocześnie nie znika. Nadal się bałem, tak cholernie się bałem.
Każde z uczuć automatycznie przybierało na sile, jakby starało się wygrać w tym dzikim pościgu po mojej głowie. Czułem, jak wzrasta ich moc, jak niemal przybierają jakiś mi bliżej nieznany kształt. Jak kształtują się, uosabiają.
Witaj, Jaydenie.
Ból ustał, a wszystkie emocje opanowały się i przestały biegać. Ucisk w sercu, który jeszcze przed chwilą z niesamowitą prędkością narastał, teraz zelżał, prawie znikł.
Odważyłem się otworzyć oczy i zerknąć na to, co jawiło się zielonymi skrami tuż przede mną. A był to cień. Mój cień, który od tamtej pory nie opuszczał mnie ani na krok. Cień - uosobienie wszystkich tych skrajnych emocji, wszystkich moich lęków, żalów i przyczyn niesamowitego bólu.
- Witaj – szepnąłem, zbyt przerażony, by wykrztusić z siebie coś więcej.

Zabawne, że ledwie miesiąc później mój własny cień doprowadził mnie do takiego stanu, że nie potrafiłem jeść, ani pić. Straciłem kontakt ze światem realnym i zanurzyłem się we własną chorobę, którą później zdiagnozowano jako schizofrenię paranoidalną. Ogarniało mnie coraz większe szaleństwo. Chowałem się po kątach i zamykając oczy widziałem dosłownie wszystko, co chciałem. Cień bez przerwy mi towarzyszył. Wcale nie wydawał się być zmorą, kiedy bawił się ze mną w zupełnie innym świecie. Ale był.
W końcu doszło już do takich dziwnych sytuacji, że zacząłem zwierzać się z nich małej Sophie. Bałem się reakcji matki i nie chciałem aby Bianca wiedziała, co w mojej głowie się wyprawia. Byłem niemal pewien, że Sophie nic z tego co mówię ani nie zapamięta, ani szczególnie nie zrozumie.
Nawet kiedy zamknęli mnie w zakładzie psychiatrycznym i zaczęli wpajać, że mówię głupoty. Nawet wtedy opowiadałem Sophie co cienie mi mówią. Ich obietnice i uczynki niekiedy bardzo mnie przerażały. Ich? Z moich żalów i lęków powstała jedna, konkretna zmora, która niedługo później zaczęła dwoić się i troić. Coraz bardziej bałem się cienia, a mój strach jedynie go sycił i zadowalał. Stwarzałem swoje kolejne lęki, które wzmacniały tę nieludzką istotę.
Można by powiedzieć, że wyszedłem z tego cało, kiedy wypuścili mnie z psychiatryka. Czułem się lepiej. Tak jakby. Mój cień wciąż mnie nie opuszczał. Został dopiero kiedy wyjechaliśmy z Polski, uwalniając mnie chociaż na trochę od lęków. Nie zrobił jednak tego z uprzejmości, czy bezsilności. Przeciwnie, szykował siły, aby powrócić i uderzyć w momencie, w którym nigdy bym się nie spodziewał. I w osobę, w którą bym się nie spodziewał.
Znalazł sposób, aby omamić mnie całego. Spowodować, żeby żaden zakład psychiatryczny nie był w stanie mnie z tego chociaż trochę uwolnić. Chciał bym poddał mu się całkowicie i karmił go swoimi emocjami.
Osiągnął to poprzez Biancę, wysługując się nią. Zabierając ją tak, aby utknęła pomiędzy rzeczywistością, a śmiercią. Aby utknęła w cieniu, gdzie wszystko jest iluzją, gdzie każdy mały szczegół uzależnia. Tkwiłem tam dniami i tygodniami i nie potrafiłem przestać, a teraz ona nie miała wyboru.
I już wiedziałem, że jedynym sposobem na uwolnienie jej z tego całego koszmaru jest uśmiercenie mnie. Wtedy cień również rozpłynie się w niebyt, nie pozostawiając po sobie nawet ciemnej smugi.

Wziąłem głęboki oddech i wybudziłem się z transu. Cień sięgał i po mnie, nie potrafiłem temu zaprzeczyć, ani choćby mu się sprzeciwić.
Widziałem grupę ludzi, szamoczących się wkoło. Ktoś coś przestawiał, poprawiał. Ktoś nachylał się nade mną, trzymając w ręce jakieś papiery.
- Spokojnie, nie wierć się – powiedział czyiś ciepły głos. Zamrugałem i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to te blade, smutne ściany pomalowane na biało. Białe fartuchy, biała pościel. – Będziesz musiał ładnie przeprosić mężczyznę, w którego rzucałeś szkłem. W końcu to dzięki niemu teraz żyjesz. Ironia, prawda? Nie kręć się...
- Co kurwa? Wypuść mnie. Japierdole, czemu mnie związaliście? – przestraszyłem się, próbując wyszarpnąć ręce z lin, którymi przymocowali mnie do łóżka. – Ej kurwa, uwolnij mnie! Kurwa muszę uratować siostrę!
- Nic jej nie grozi, nie martw się – lekarz na chwile zniknął z mojego pola widzenia, przez co jeszcze bardziej się sfrustrowałem i próbowałem wyrwać.
Wrzeszczałem, żeby mnie uwolnili, ale nie słuchali. Krzyczałem, że to wszystko prawda, że zabrali ją i zrujnowali mój świat. Zabrali ją. Zabrali!
Przywiązali pasami do łóżka i szykowali narkozę. Lekarz sterylizował strzykawkę i zupełnie nie obchodziło go, co przeżywałem.
- Musisz mi uwierzyć! – wrzasnąłem, kiedy zaczął się zbliżać. – Oni ją zabrali! Zabrali!
- Gdzie ją zabrali? – spytał spokojnie lekarz.
- Do mnie! Zabrali ją do mnie! Nie uwolnią jej! Musisz mnie zabić! Musisz to zrobić, żeby przeżyła! – wrzeszczałem, szarpiąc się na wszystkie strony. Łzy spływały mi po policzkach, a głosy w głowie cicho szeptały, że i tak wszystko na marne, że nie ma się o co starać.
- Kogo?
- MOJĄ SIOSTRĘ TY OŚLE! – zawyłem, wyginając ciało w łuk. – Zabij mnie zanim wszystko będzie stracone!
- Ćśś, nie szarp się tak.
- Słyszysz mnie kurwa?! Zabij! Japierdole ile jeszcze mam powtarzać! Ona zginie! Starci świadomość! Jest w miejscu, w którym nie ma zasad.
- Gdzie jest? – spytał z grzeczności lekarz, zakładając białe rękawiczki. Ledwo widziałem przez ten potok emocji wylewający mi się z oczu. Błagam, uwierz mi.
- W świecie bez zasad. W mojej głowie. W moim umyśle.
- To nie zaboli, poczujesz jedynie ukłucie komara.
- Zabiłem ją! – wrzasnąłem ostatkiem sił, kiedy przytknął zimną igłę do mojego ramienia. – Zabiłem! Wiedziałem, że to się stanie! Nic nie zrobiłem! Zabiłem własną siostrę!
- Uspokój się.
- Zabiłem – powtarzałem to słowo jak mantrę, zaciskając mocno powieki.
Jestem tu, znów w szpitalu, znów przy lekarzach. Jestem tu, znów słyszę głosy. Jestem tu, znów sam. Jestem tu, znów bez ciebie. Znów wszystko moja wina.
- Błagam, pomóżcie – szepnąłem.
A później odpłynąłem. Po moim ciele rozeszło się kojące ciepło. Jednak wolałem cierpieć, czułem się tak źle, będąc tu, gdy ona umierała w moim umyśle. Czułem się tak źle, bo umierała przeze mnie.

Czułem się tak bardzo źle.

~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~

Przypominam tylko o moim drugim blogu, TUTAJ i dziękuję serdecznie wszystkim, którzy na niego weszli i skomentowali. Jesteście wielcy! :>
Przepraszam, jeśli liczył ktoś na wielką walkę :<
O i po dodaniu epilogu biorę się za poprawianie historii, bo zdaję sobie sprawę, że na początku za bardzo się pisaniem nie popisałam :P
Indżoj C;

niedziela, 23 marca 2014

Kartka 29

Bianca

Czułam się jakbym lunatykowała. Teoretycznie widziałam cały otaczający mnie świat, ale nie byłam w stanie naruszyć jego przestrzeni. Istniałam, ale tak, jakbym oglądała dobrej jakości film, uwięziona na jakimś krześle i przepasana pasami.
Krok po kroku zbliżałam się do tych drzwi. Nie czułam, że idę, ale obraz bez przerwy się przybliżał. To było chore. Chore uczucie.
- Scalmy się w jedno – powiedział jakiś bliżej nieokreślony głos, który wydobywał się jakby z moich ust. Chyba nawet ja to powiedziałam. Nie! Nie ja, a coś, co odebrało kontrolę nad moim ciałem i pomału także dobierało się do mózgu.
Drzwi stanęły przede mną otworem, a w momencie, w którym wkroczyłam do pokoju, zielona poświata zniknęła całkowicie. Coś natomiast zaczęło buczeć w pomieszczeniu obok. Nie chciałam tam wchodzić. Błagam, nie karzcie mi tam wchodzić!
A jednak. Nadeszło to, co było nieuniknione. Spotkanie z cieniem, który upatrzył mnie sobie za cel.
Drzwi od pokoju z wizjerem stanęły przede mną otworem. Obraz, który widziałam zaczął powoli się zniekształcać, kiedy mimowolnie wbiłam wzrok w... to.
Czarną, bezkształtną masę, po której przebiegały zielone promienie, skrzące się niebezpiecznie jakby były pod napięciem. Unosiła się tuż pod sklepieniem pośrodku pokoju i wydawała się patrzeć na mnie, chociaż w rzeczywistości nie miała czym.
A ja mogłam tylko patrzeć, jak nagle zbliża się ku ziemi i leci prosto we mnie. Nie mogłam postąpić choćby kroku, nie potrafiłam drgnąć najmniejszym mięśniem. Mogłam stać.
W tej burzy kształtów, jakim był cień dostrzegłam samą siebie gdy byłam mała. Widziałam poszczególne obrazy z mojego życia. Z początku niewinne, przepełnione radością, aż w końcu w to wszystko wkradło się zło. Widziałam drzewo, widziałam pierwsze zejście do piwnicy.
Miałam dość.
Cień w końcu dotknął mojej skóry. Całe czucie w ciele nagle do mnie wróciło, a ból który się przy tym pojawił zamroczył wszystkie inne zmysły. Cofnęłam się o krok i zawyłam z rozpaczy. On jednak dążył dalej. To już nie była ta niewielka macka, która zaszczepiła we mnie zalążek zła, a pełny bezkształt, pragnący dorwać mnie całą.
Czułam jak odpływam. Ból był zbyt silny, bym mogła skupić się na czymkolwiek innym. Mimowolnie skierowałam wzrok na swoją rękę. Cała była we krwi. Cień rozrywał każdy najmniejszy mięsień, pustoszył żyły i wżerał się dalej, z każdą chwilą pozbawiając mnie coraz większych płat ciała.
Zaczęłam kaszleć i pluć krwią. Czerwona maź była wręcz wszędzie. I ten ból. Ten bezbrzeżny, okrutny ból, którego nie potrafiłam porównać z niczym. Nie było na świecie większego męczeństwa, jakie dane mi było poczuć.
Poddałam się. Odchyliłam głowę w tył, zaślepiona cierpieniem. Zaczęłam się krztusić i dławić krwią, która spływała mi po gardle. Nawet gdybym próbowała, nie mogłam już unieść twarzy.
Kaszlnęłam, starając się złapać powietrze i przy okazji nie zwymiotować.
Jednak nie miałam już sił na cokolwiek.
Po prostu odpłynęłam.
I ogarnęła mnie ciemność, tak gęsta jak Cień.

~***~

Obudziłam się w miejscu skąpanym słońcem. Leżałam na piasku, a szum fal rozbijających się o brzeg był jedynym hałasem, który docierał do moich uszu. Otworzyłam powoli oczy i napotkałam bezbrzeżny błękit, roztaczający się nad moją głową. Patrzyłam na sunącą po nim pojedynczą, puchową chmurkę, dopóki nie zniknęła z zasięgu mojego wzroku.
Wtedy dopiero uniosłam się na łokciach, nie czując żadnego bólu. Wszędzie, gdzie okiem sięgnąć rozciągała się plaża. Dopiero parę metrów za mną wyrastała znikąd ziemista ściana, piętrząca się w górę aż do samego nieba.
Czułam się niesamowicie spokojna, jakby wraz z bólem uleciały ze mnie wszelkie troski. Patrzyłam na horyzont z zamyśleniem, zupełnie nie zastanawiając się skąd się tu wzięłam. Jak tu trafiłam. Byłam, wystarczyło mi.
- Bianco? – czyjś głos przywołał mnie do porządku. Rozejrzałam się wkoło, zastanawiając się ile mogło minąć czasu od wydarzeń w piwnicy. Dzień? Może dwa? Albo i cały rok. Może nawet wieczność, kto wie?
- Witaj – szepnęłam na widok kroczącego w moją stronę Piotrka. Jego widok nawet mnie nie zdziwił, podświadomie czułam, że właśnie tutaj powinien być. – Ciekawe miejsce, prawda?
- Spokojne – powiedział, chwytając mnie za rękę. Uśmiechnęłam się lekko i odgarnęłam mu pojedyncze, brązowe włosy sprzed oczu. – Może usiądziemy?
Oboje zajęliśmy miejsce tuż przy samym brzegu, a co większe fale obmywały nam nogi. Nie czułam jednak ich chłodu. Odbierałam je raczej jako lekkie łaskotanie.
- Co to za miejsce? – spytałam w końcu, opierając głowę na jego ramieniu. Byłam lekka jak piórko, unosiłam się.
- To jest chyba ostatni przystanek – stwierdził, oplatając mnie w pasie. – Miejsce, do którego wchodzisz tylko raz, a nie wychodzisz już nigdy.
- Skąd więc się tu wziąłeś?
- Nie wiem. A ty?
- Nie wiem – szepnęłam. Po dłuższym namyśle ułożyłam się wygodnie na plecach i pociągnęłam Piotrka w dół tak, żebyśmy razem leżeli. – Podoba mi się tu.
- Masz świadomość, że nigdy więcej nie będziesz mogła wrócić, prawda? – upewnił się, opierając głowę na ręce i przekręcając się bokiem w moją stronę. Spojrzałam na błękitne niebo i uśmiechnęłam się lekko, kreśląc w piasku małe koła.
- Nie muszę. Póki jesteś tutaj ty.
- A co z cieniem? Co z Jaydenem i Arią? – zapytał.
- Nie mogę wrócić i im pomóc. Nie mogę też się tu zamartwiać. Mamy wieczność, tylko ty i ja. Odstawmy na bok smutne tematy – powiedziałam, uparcie wpatrując się w błękit. Na mojej twarzy majaczył lekki uśmiech.
Nie chciałam wiedzieć. Prawda była taka, że zostawiłam już wszystko za sobą. To nie miało prawa nękać mnie nawet po śmierci. Bo to była śmierć, prawda? Słoneczna plaża i szum fal rozbijających się na piasku. I on. I tak na zawsze.
- Wieczność – powtórzył, łapiąc mnie za rękę.
Oddałam uścisk i zerknęłam na niego. Uśmiechał się wesoło i wpatrywał we mnie jak w obrazek. Nie byłam w stanie odpowiedzieć mu inaczej.
- Wiesz, zawsze myślałem o przyszłości. Niepotrzebnie. Przyszłość jest niepotrzebna – powiedział. – Wszystko było tylko po to, by móc odnaleźć ciebie. By móc położyć się na tej pięknej plaży, spojrzeć w niebo i szczerze powiedzieć, że jestem naprawdę szczęśliwy. Że nie potrzebuję niczego innego.
Zamknęłam oczy i wtuliłam głowę w jego klatkę piersiową.
Tak. Dokładnie tak powinno być.
- Co gdybym ci powiedział, że to jedynie iluzja? – spytał w końcu Piotrek, a kiedy obróciłam głowę w jego stronę, nie zobaczyłam nikogo. Przestraszona poderwałam się do pionu i rozejrzałam wkoło.
- Piotrek? – spytałam, kręcąc dookoła głową. Do mojego spokoju wkradł się strach, ból i niedowierzanie. To nie może być iluzja! Błagam, nie może!
Nikt mi nie odpowiedział, jedynie zewsząd zaczął dobiegać mnie śmiech. Plaża zaczęła się rozmywać, szum fal ustał, a błękitne niebo ustąpiło miejsca ciemnemu sklepieniu. Wszystko okrył mrok, a znikąd napłynęła wszechogarniająca mgła.
- Gdzie ja jestem? – spytałam, a mój głos potoczył się echem.
- Witaj Bianco w Świecie Bez Zasad. W naszym świecie – nie widziałam nic. Byłam jak ślepiec prowadzony przez znienawidzony głos.
- W jakim znowu świecie – prychnęłam, pragnąc jedynie wrócić do mojej pięknej plaży. Do piasku, do fal i do mojego Piotrka.
- Cztery kierunki, w tym cztery światy. Gdzie jeden właściwy, jeden twą zgubą, jeden chlubą, choć niekoniecznie pragnieniem. Ostatni koniecznością, choć kogo innego własnością. I jedna szansa na potępienie, lub od zmor uwolnienie. Decyzja do ciebie należy – gdzie twoje ciało wieczność przeleży
- A co ja wybrałam? – spytałam niepewnie, wciąż szukając źródła głosu.
- Co ty wybrałaś? – śmiech potoczył się echem. Gdzie ja byłam? Nie widziałam nic, prócz własnego ciała. Chociaż nie do końca, bo moje nogi ginęły już w gęstej mgle.
- Właściwym był twój dawny świat, w którym dorastałaś, wychowywałaś się. Zgubny był śmiercią, której nie doświadczysz – głos ucichł, jakby się namyślał, co powiedzieć.
- Tego akurat mogłam się domyślić – syknęłam. – A dalej?
- Chlubą było wstąpienie do nas. Dawaliśmy ci dużo szans, ale nigdy nie zdołałaś do końca wyeliminować naszego pana. Dlaczego?
- Kogo? Kto jest waszym panem? – spytałam niepewnie. Znudziło mi się już przekręcanie głową na wszystkie strony. Miałam ochotę usiąść i pójść spać.
- Ten świat jest koniecznością, ale nie należy ani do ciebie, ani do nas.
- Do kogo należy?
- Do naszego pana – głos umilkł. Jakiego znowu pana?
- Kim jest wasz pan? Muszę koniecznie z nim porozmawiać!
- Rozmawiałaś z nim, nie jeden już raz. Nie sądzę jednak, żeby było to tutaj możliwe – prychnął.
- W takim razie mnie wypuśćcie! – warknęłam, zniechęcona ich tajemniczością. Głośny śmiech wypełnił moje uszy i stał się niemal namacalny.
- Nie, Bianco, nie wypuścimy cię. Jesteś jedynym sposobem na ponowne spotkanie z naszym panem. Widzisz Bianco, próbowaliśmy już dużo razy, na wiele sposobów. Wasz powrót do Polski umożliwił nam w końcu atak. Mimo tego, że byliśmy wciąż z naszym panem, nie dawał nam prawa do głosu. Wzięliśmy cię więc jako przynętę. Całe to zamieszanie prowadzi tylko do jednego. Chcemy by znów nasz pan dołączył do nas jak przed wielu laty. Chcemy aby znów bawił się z nami, karmił nas swoją wiedzą. Widzimy, że się łamie. Gdy znów zwariuje, będzie cały nasz. Tak, Bianco, to Jayden stworzył nas i wzmocnił na tyle, że staliśmy się potężniejsi. Jesteśmy jego upiorami. Jesteśmy jego koszmarem, który stał się rzeczywistością.
- Nieprawda – szepnęłam. Czułam jak do oczu napływają mi łzy, a serce na chwilę przestaje bić, by wsłuchać się w echo tych skalanych złem słów. – Nie on...
- „A kiedy sny stawały się jawą, wymykały się spod władzy śniącego i nabierały mocy do niezależnego działania. Mocy, która mogła być zabójcza”* – Cień zaśmiał się głośno.
- Co ze mną zrobicie, gdy Jayden do was dołączy? – spytałam, zaczynając pomału wierzyć w całe to szaleństwo. To wszystko było zbyt realne, zbyt namacalne...
- To, co zrobiliśmy z twoim ciałem – odparł spokojnie. – Rozpłyniesz się.
Mgła opadła, głos ucichł. Jedynie w moim mózgu myśli kotłowały się i wrzeszczały jedna przez drugą.
To po prostu nie mógł być on.

* Stephen King "TO" - właśnie on mnie natchnął do całego tego rozgardiaszu :)
~~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~~~

Naprawdę bardzo chciałam przerwać to wszystko na wątku z plażą.
Jeden rozdział i epilog.
Kolejny blog podam pod następną kartką, która pojawi się gdzieś w połowie tego tygodnia.
W kolejną niedzielę mam zamiar zamknąć całą historię :')
Dziękuję Wam za komentarze, dajecie mi niezłego kopa do pracy!
Indżoj ;>

poniedziałek, 17 marca 2014

Kartka 28

Jayden

Autobus wywiózł mnie na jakieś zadupie. Moja pamięć nieco szwankowała, bo zapomniałem gdzie tak właściwie mieści się dom Bezimiennej. Przez parę chwil kluczyłem uliczkami, starając się za wszelką cenę unikać ludzi. Byli jednak dosłownie wszędzie! Wręcz pojawiali się z nikąd, jakby wyrastali spod ziemi. Każdy patrzył na mnie uważnie. Celował swój wzrok we mnie.
Żeby uniknąć obłędu i oczopląsu przez odwzajemnianie ich spojrzeń, wbiłem oczy w chodnik. Jednak bez przerwy czułem przebiegające po karku dreszcze, pod wpływem ich niemiłych spojrzeń.
Moment, zaraz... podniosłem głowę i uważnie nadstawiłem uszu, doszukując się źródła dźwięku. Coś w najbliższej okolicy wrzeszczało i płakało na przemian, a samo słuchanie tak ogromnej ludzkiej rozpaczy wręcz rozdzierało serce. Jednak czyżby tylko moje?
Rozejrzałem się uważnie po przechodniach. Wydawali się niczego nie słyszeć. Nikt się nie rozglądał, nikt nie próbował wzywać policji.
Intuicyjnie czułem, że to dzieje się naprawdę. Słyszałem dźwięki! Raniły moje uszy i wbijały się sztyletem w serce, jakby sam dźwięk mógł wpłynąć na całą moją świadomość.
Chwilę zajęło mi zlokalizowanie dźwięku. Mistrzem to w tego typu zadaniach nie byłem, zwłaszcza jeśli po głowie tłukło mi się tysiąc innych szmerów. Mój wzrok padł w końcu na mały, niepozorny domek i w tej chwili miałem wręcz pewność o prawdziwości ryku rozpaczy.
- To znowu ta Brzoska, niezdara się oparzyła – stwierdziła otyła baba o siwych zaroślach na czerpie. Kołysała się niczym pingwin na prawo i lewo, a jej nadmierny tłuszcz wręcz wylewał się z kusej kurteczki, którą założyła. Mówiła do swojej, wcale nie lepszej, towarzyszki o urodzie kaczki, a w jej głosie pobrzmiewała nutka politowania. – Głupie dziewczę, ten świat schodzi na psy!
Miałem dość. Ruszyłem szybko w stronę małego budynku, czując jak wszystko się we mnie gotuje z wściekłości. Oparzyła się? Oparzyła? Czy ta durna baba nie ma za grosz rozumu i zdolności kojarzenia faktów? Czy wszystkich dookoła kompletnie popierdoliło, że są głusi i ślepi na to, co dzieje się w domu obok?!
Nie mając czasu na żadne uprzejmości otworzyłem z hukiem drzwi, mając jeszcze w sobie tyle samokontroli, że nawet je zamknąłem po sobie. Ruszyłem małym korytarzykiem, czując jak ucisk w brzuchu narasta, a fala gorąca uderza w mózg i zaślepia logiczne myślenie swoją narwaną wściekłością.
Te dźwięki brzmią jak...
Otworzyłem drzwi jednego z pokoi i aż mnie wmurowało. Nie tylko mnie, a wszystkich zebranych.
...brzmią jak gwałt.
Straciłem kontrolę nad sobą. Wrzasnąłem coś o skurwielu i nie myśląc za wiele ruszyłem na opasłego mężczyznę, który zabawiał się swoją własną, kurwa, córką. Jeszcze nigdy w życiu nie poczułem tak silnej chęci rozwalenia czegoś.
- Zajebie cię gnoju na kawałki! – wrzasnąłem, odciągając go od Eweliny i odpychając na ścianę. Zatoczył się i podciągnął spodnie z lekko głupawą miną. Ten pierdolony frajer był pijany. – Na kawałki!
Ruszyłem na niego, zaciskając mocno pięść, ale w porę zorientował się o moich zamiarach. Mimo jego obniżonego refleksu i koncentracji, zdołał mnie strzelić sierpowym w nos. Siła uderzenia odrzuciła mi głowę w tył, ale szybko wróciłem do wyjściowej pozycji i oddałem mu równo w szczękę. Dodatkowo do akcji wkroczył mój glan, który wylądował na przyrodzeniu kolesia.
- Wykastruję cię ty pierdolona gnido!
Oberwał raz, a mocno i skulił się z niezadowoleniem, pojękując cicho. Po chwili zwymiotował i spojrzał na mnie z nienawiścią.
- Cwelu gówniany... – wydyszał. Nie miałem ochoty tego słuchać. Chwyciłem leżący opodal na podłodze pogrzebacz i walnąłem go w zgięte plecy. Wpadł w swoje wymiociny z głuchym jękiem i już więcej się nie poruszył.
- Frajer – splunąłem na niego i kopnąłem butem w bok, tak na wszelki wypadek, gdyby nie dostał dosyć mocno.
Dopiero po długiej chwili, w której oceniałem sytuację, przypomniałem sobie o istnieniu jeszcze kogoś w tym pokoju. Odwróciłem się do Eweliny i obrzuciłem ją szybkim spojrzeniem. Odwróciłem jednak wzrok, speszony jej nagością i ściągnąłem z siebie bluzę. Podałem jej szybko, wciąż trzęsącą się z emocji ręką i poczekałem, aż się ubierze.
- Nie chcę – wyszeptała tak cicho, że ledwie to dosłyszałem.
Odrzuciłem bluzę na bok i sięgnąłem po koc leżący na kanapie opodal. Przykryłem nim ją i wtedy dopiero odważyłem się zatrzymać na niej wzrok dłużej.
- Przepraszam, że musiałeś to widzieć – powiedziała łamiącym się głosem. Do jej oczu napłynęły kolejne łzy, które żłobiły w jej brudnych policzkach swoje ścieżki. Trzęsła się bardziej niż człowiek w bieliźnie wystawiony na mróz. Nie odpowiedziałem na to nic, tylko chwyciłem jej dłoń i delikatnie pociągnąłem.
- Musisz się umyć – stwierdziłem najłagodniej, jak tylko mogłem. To było tak chore! Cała ta sytuacja... jeszcze nie potrafiłem ochłonąć. Bez przerwy przed oczami miałem widok tego bestialskiego gwałtu. Gdyby ten idiota nie był pijany, cała ta sytuacja wypadłaby na moją niekorzyść. Kurwa, jak człowiek jest zdolny do czegoś takiego...
Bezimienna powoli podniosła się ze stołu i opatuliwszy się szczelnie kocem, łypnęła na mnie z lekkim strachem.
- Nie jestem jak on – powiedziałem cicho, wciąż trzymając ją za rękę, widząc jej obawy.
- Masz rację – szepnęła. – Nie jesteś.
Poprowadziłem ją do samych drzwi łazienki i pomogłem wejść pod prysznic, ale zanim zrzuciła z siebie koc, już mnie tam nie było. Od kiedy tak boję się dziewczęcej nagości?
Podszedłem do leżącego na ziemi mężczyzny i butem odwróciłem mu głowę na bok. Wyglądał nawet nieźle, chociaż twarz umazaną miał własnymi wymiocinami. Chrapał. Ten głupi, spity dziwkarz po prostu zasnął...
W tym momencie z łazienki dobiegł głośny hałas, jakby coś, lub ktoś, wylądował ciężko na brodziku.
- Ewelina? – zapukałem do drzwi, a kiedy nikt mi nie odpowiedział, szybko wsunąłem się do środka. – Co jest?
Głupie pytanie. Siedziała w brodziku, podsunąwszy nogi pod brodę. Na szczęście zakrywała wszystkie swoje intymne miejsca. Na nieszczęście w ręce trzymała żyletkę, a jeden z jej nadgarstków krwawił obficie i mieszał się z gorącą wodą.
Szybko pozbawiłem ją okaleczającego narzędzie, przy okazji rozcinając sobie skórę na palcach.
- Przestań. Błagam, przestań! – jęknąłem, czując że powoli sam wysiadam. Najchętniej i ja naznaczyłbym skórę linią bólu, poczuł chociaż na chwilę fizyczne cierpienie, a nie tylko te psychiczne męki, jakimi obdarzał mnie mózg. Pieczenie w palcach zaogniło to pragnienie, jednak szybko się mu oparłem, pamiętając o Bezimiennej.
- Popatrz na mnie. Co innego mi zostało? – szepnęła, a szumiąca woda z prysznica zagłuszyła część słów.
Usiadłem na muszli klozetowej i położywszy żyletkę na parapecie, schowałem twarz w dłonie. Niech mnie ktoś zastrzeli, błagam. Piekło jest tutaj, a niebo po śmierci wysoko w górze. To prawda, że piekłem rządzi diabeł, tyle że nie jeden, a wielu, którzy kryją się pod człowieczą maską i wtapiają w tłum. Nigdy nie wiesz, kiedy na takiego trafisz, lub kiedy ten ześle na ciebie okropieństwa pod postacią choroby...
- Przepraszam – jęknęła, rozcierając nadgarstek i rozsmarowując tym samym krew po ręce. Wbiła spojrzenie w moje oczy i hardo utrzymywała kontakt wzrokowy.
- Nie masz za co. Czy to był pierwszy raz, jak on...
- Nie.
- O to posądzała mnie Natalia?
- Tak... ona o niczym nie wie. Błagam, nie mów jej o tym – zatrzęsła się i odgarnęła sprzed oczu mokry kosmyk włosów.
- Mam jej nie mówić? Żeby ten skurwiel znowu cię dopadł?
- Nie mów tak! On jest po prostu pijany.
- Po prostu pijany? – znów poczułem narastającą złość, którą starałem się poskromić, ale po niedawnym upuście emocji łatwo mną zawładnęła. – Cholera, on cię zgwałcił! Nie rozumiesz tego? To nie jest normalne!
- Wiem, co on zrobił Jaydenie – powiedziała oschle, mrużąc niebezpiecznie oczy. – Ale to nie jego wina.
- Kurwa! Po tym wszystkim, co ci zrobił, ty jeszcze go bronisz?! – poderwałem się do pionu i przyłożyłem pięści do głowy. – Tak po prostu?!
- A mam inny wybór?
- Masz! – zgarnąłem dłonią krew z nosa, która popłynęła mi podczas walki i wytarłem ją niedbale o spodnie. – Nie pozwól, by jakiś bydlak rządził twoim życiem.
Czemu tak garnęło mnie do Bezimiennej? W tej chwili całkowicie to zrozumiałem. Od końca mojego wariactwa marzyłem o zostaniu psychologiem. Pragnąłem zmagać się z cierpieniem ludzi, którzy nie byli w stanie odnaleźć własnej ścieżki w życiu i gubili się pomiędzy konarami ogromnych drzew, lub plątali w sidła drapieżnika. Chciałem być gajowym ich umysłów, w końcu bez problemów rozgryzałem większość otaczających mnie ludzi przez samą obserwację.
Bezimienna była natomiast osobą potrzebującą pomocy bardziej niż ja, chociaż żadne z nas o tym nie wiedziało. Ciągnęła mnie do niej opieka, mimo że brzmi to tak mętnie i nieprawdziwie, jakbym rzucał na wiatr puste słowa.
Jednak psychologia nie jest dla ludzi słabych psychicznie z własnymi problemami. Trzeba potrafić pomóc sobie samemu, by pieczętować czyjeś życie.
Byłem furiatem.
Byłem zapadnią.
Byłem strzępem.
Chciałem pomagać, sam pragnąc pomocy.
- Co będzie, jak się obudzi? – spytała niechętnie.
- Coś wymyślę – zapewniłem, nie wiedząc za bardzo co poradzić.
No właśnie, co wtedy będzie? Czy jak mnie tu zastanie, to rzuci się z pięściami? Przecież jeśli Ewelina tu mieszka, to prędzej czy później jej się za to oberwie. A sytuacja się powtórzy, znowu i znowu, dopóki stąd nie odejdzie.
- Ubierz się – rozkazałem i wyszedłem z łazienki. Otworzyłem najbliższe drzwi i wetknąłem za nie głowę, ale kiedy zobaczyłem tam śpiącego smacznie psa, szybko je zatrzasnąłem. To nie tu. Zaglądałem kolejno do każdego pomieszczenia i kiedy w końcu znalazłem pokój Eweliny, zacząłem poważnie czuć presję czasu.
Może się zaraz obudzić.
Zgarnąłem jakieś jej ubrania z ledwo trzymającej się w pionie szafy i wróciłem do łazienki. Stała przed lustrem w ręczniku i wpatrywała się oczami bez wyrazu w swoją twarz.
- Musisz stąd wyjechać – powiedziałem. – Nic cię tu nie trzyma.
Potrząsnęła lekko głową na te słowa, zupełnie nie zwracając na mnie uwagi. Wepchnąłem w jej dłonie ubrania i zamknąłem za sobą drzwi.
Niech tu zostanie. To tylko obciążenie.
Masz zamiar ją niańczyć?
Idiota.
- Zamknijcie się – mruknąłem pod nosem, kręcąc wolno głową. Świat wokół mnie znów zaczął nabierać dziwnych barw, jakby ktoś wylał na niego całą paletę kolorów. Wszystko zaczynało być zupełnie nie tak. Neonowo żółte ściany? Czarne ręce?
Mamy cię w garści, Jaydenie. Po tylu latach nareszcie możemy się znów połączyć.
Byłeś taki ulotny, taki niedostępny.
Próbowaliśmy złapać ciebie, a wystarczyło tylko schwytać przynętę.
Gdzie jest twoja zguba, Jay?
Potrząsnąłem głową, opierając się barkiem o ścianę. O co chodzi?
- Wszystko okej? – głos Bezimiennej wydawał się taki odległy i nieuchwytny, jakby przemawiał do mnie z zupełnie innego świata.
- Jasne – mruknąłem zachrypniętym głosem. W rzeczywistości nic nie było okej. Moja głowa stawała się coraz cięższa, jakby obrazy, które do niej napływały ważyły co najmniej tonę. Próbowałem je odepchnąć, nie chciałem ich widzieć. One jednak bez przerwy wracały, nasuwały się same, mimo mojej walki.
- Co się dzieje? Jayden? – czyjaś chłodna dłoń dotknęła mojego czoła. Poczułem, jak obsuwam się na podłogę.
Gdzie ja jestem?
W mojej głowie rozległ się głos Bianci. Jednocześnie realny, jak i zupełnie nieprawdopodobny. Każde słowo bolało mnie dotkliwie w tył czaszki, jakby ktoś ogromnym młotem wystukiwał mi w głowie ich rytm.
Serce dudniło mi w klatce piersiowej, a w uszach wręcz szumiało jak w nie nastawionym na żadną stację radiu. Czułem się odrętwiały, jakby sparaliżowany. Przerażony tym, co działo się we mnie, bo wszystko nagle zaczęło układać się w jedną całość. Od dawna było na wyciągnięcie ręki, tylko mnie zaślepiała własna duma.
Wszystko mogło być inaczej.
- Boże, Jayden! Ty nie oddychasz! – pisnęła Bezimienna i gdzieś wokół mnie rozległo się szuranie.
Nie oddychałem? Jak to nie oddychałem?
Zabieramy cię.
W końcu do nas dołączysz, Jay.
I dołączysz do Bianci. Nie żal ci twoich decyzji? To wszystko twoja wina.
Chciałem wrzeszczeć, ale nie potrafiłem z siebie wykrzesać choćby słowa. Mogłem tylko leżeć i pozwolić, by wspomnienia zawładnęły moim umysłem.
Nie było nic trudniejszego, niż walka z samym sobą.

~***~

Aria

Wypełniłam ostatnią rubrykę i przeciągnęłam się. Nareszcie skończyłam. Te głupie zadania są czasem strasznie wyczerpujące.
Rozglądnęłam się po pokoju i ze zdziwieniem zauważyłam kompletny brak rodzeństwa Easay.
- Gdzie jest Bianca? – spytałam niby bez zainteresowania, wyglądając uważnie za okno. W odpowiedzi uzyskałam jedynie pełne dezaprobaty, uciszające syknięcie.
Zaczęłam się wiercić niecierpliwie. Nigdy nie umiałam usiedzieć w jednym miejscu, bo energia wręcz mnie rozpierała. Tym bardziej teraz, kiedy przez ostatnie dwa miesiące wszystko fiknęło koziołka, wprowadzając do mojego życia zamęt. A to wszystko przez ten jeden, głupi grosz.
- Co ty tam tak czytasz, hę? – mruknęłam do Piotrka, który leżał na moim łóżku i uważnie wpatrywał się w jakąś książkę.
- Uczę się – mruknął niechętnie. Opadłam na łóżko Bianci i zaczęłam machać nogami w powietrzu, zniecierpliwiona tą bezczynnością.
- Poszłabym na spacer – stwierdziłam, bawiąc się idealnie złożoną pościelą.
- Mhm.
- Ładna pogoda, co nie?
- Możesz się zamknąć? – parsknął, rzucając mi pogardliwe spojrzenie. Zacisnęłam wargi w cienką kreskę i ułożyłam głowę na poduszkę.
- No jasne. Zamknij się, Ario, nikt nie chce cię słuchać – burknęłam, próbując się jakoś wygodnie ułożyć. Jednak coś bez przerwy wbijało mi się  głowę i powodowało straszny dyskomfort.
Sięgnęłam ręką pod poduszkę i wyciągnęłam stamtąd zeszyt. Na pierwszy rzut oka niczym konkretnym się nie wyróżniał. Miał ciemną okładkę i dość dużo kartek. Otworzyłam na pierwszej lepszej stronie i rzuciłam okiem na treść. Od góry do dołu, każda kartka była zapisana drobnym, jak mak pismem. Zmarszczyłam brwi, widząc w górnych rogach daty i godziny.
Mam mętlik w głowie. Sama już nie wiem czy przez te cienie, czy przez Piotrka.
Zmrużyłam oczy i zerknęłam szybko na datę. Przedwczorajsza.
Aria wydaje mi się być podejrzana, nie wiem czy to przez moje głupie urojenia, czy serio jest z nią nie tak. Piotrek też w pewnych momentach zachowuje się wręcz dziwnie. To przez słowa Sophie, stałam się strasznie nadwrażliwa.
Słucham? A co takiego jej we mnie nie gra?
- Ej Piotrek...
- Czy do ciebie nie dociera, że chcę tylko chwili spokoju? – warknął, podnosząc się z łóżka, najwyraźniej gotów do wyjścia.
- Dociera – fuknęłam, obracając w rękach dziennik przyjaciółki. – Wiesz, że Bianca nas... podejrzewa?
- Co? – prychnął, a kiedy jego wzrok padł na trzymany w moich dłoniach przedmiot, zamilkł nagle i bez słowa usiadł obok.
- To jej pamiętnik? – spytał, na co skinęłam głową. Wziął go ode mnie i otworzył na ostatniej stronie.
- Zaczekaj. Chyba nie powinniśmy tego czytać – zbuntowałam się.
- Tak? A co zrobiłaś przed chwilą?
- Chciałam tylko sprawdzić co to jest! – wyrwałam mu z rąk zeszyt i schowałam za plecami. – To naruszanie czyjejś prywatności!
- A tak właściwie, to gdzie jest Bianca? – urwał nagle, a ja zamilkłam.
- Widziałam jak z kimś gada przez telefon po lekcjach – mruknęłam, obracając w dłoniach dziennik. W końcu zdecydowałam i otworzyłam na ostatniej stronie. Widniało tam jedno, jedyne zdanie, które mówiło więcej niż takich miliard.
To już.”
Piotrek zerwał się z łóżka i przewróciwszy szafkę nocną, wypadł z pokoju. Ręce trzęsły mi się, jakbym dostała drgawek, a serce, które przed chwilą stanęło, nagle przyspieszyło tempa. Odrzuciłam zeszyt na łóżko i wstałam.

Już? Jak to już?

~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~

35 dni. Tik, tak, tik, tak. A jeszcze tyle nauki! ;'c
Szczerze mówiąc bardzo nie chce mi się go sprawdzać dzisiaj ;/ Był sprawdzony wcześniej, ale na ostatnią chwilę i tak wyłapuję zawsze najwięcej błędów.
Ahh, a ten posiedzi tu wyjątkowo długo, bo kartka 29 zostanie dodana dopiero za tydzień!
I mam złą wiadomość - wybrałam kolejne opowiadanie do publikacji, więc niedługo z pewnością wstawię prolog. Adres podam Wam w swoim czasie :>
Mam nadzieję, że ktoś skomentuje... ;p
Indżoj!

środa, 12 marca 2014

Kartka 27

Jayden

Zacząłem się cholernie bać. Nie miałem pojęcia, czy powiedzieć o tym Biance. W końcu miała prawo wiedzieć, to też i jej dotyczyło. W dużej mierze. Nie potrafiłem się skupić, czy choćby wysiedzieć w jednym miejscu. Chciałem uciekać. Biec, biec, biec. Biec w nieskończoność. Zapomnieć o całym tym chorym świecie, który postanowił stroić sobie ze mnie takie idiotyczne żarty.
Miałem ochotę rozwalić wszystko po drodze, ale zamiast tego hardo zachowywałem pozory. Siedziałem grzecznie na swoim miejscu w tej idiotycznej ławce i zaciskałem pod nią pięści. Nie pozwalałem, by choćby grymas przebiegł po mojej twarzy.
Mimo że byłem w ostatnim rzędzie, to bez przerwy czułem wzrok uczniów skierowany na mnie. Jakbym był jakimś pierdolonym okazem w zoo. Rozejrzałem się uważnie po klasie i parę głów szybko zwróciło się w innym kierunku. Co jest? Mam coś na twarzy? Wymalowane kolorowym markerem „jestem kurwa skin”, że się na mnie tak gapią?
Przejechałem po głowie ręką, z niezadowoleniem nie znajdując tam ukochanego irokeza. Bianca powiedziała, że szybko odrośnie. Ale jakoś kurwa nie rosło.
Już pół dnia szukałem po całej szkole Bezimiennej, ale albo się przede mną chowała, albo została w domu. Z tym, że ta druga opcja wcale mnie nie pocieszała. Ten chory sukinsyn, który uważał się za jej ojca, powinien już dawno gnić za kratami. Nie pierwszy raz męczył mnie ten temat. Właściwie miałem go wciąż w głowie i zastanawiałem się co zrobić, żeby frajer zostawił swoją córkę w spokoju.
Nagle wróciłem na ziemię, zdając sobie sprawę z ciągłego wahania nastrojów mojej siostry. Wbiłem w nią uważne spojrzenie i z niezadowoleniem zauważyłem, jak jej wzrok bez przerwy ucieka do siedzącego w środkowym rzędzie Piotrka. A i on nie pozostawał dłużny jej spojrzeniom i kiedy te się krzyżowały, oboje uśmiechali się nieśmiało.
Założyłem ręce na pierś i odchyliłem się w tył na krześle. Co się tu dzieje w takim razie? Aria pozostawała ślepa na ich dziwactwa, wbijając znudzony wzrok na podwórko za oknem. Tak właściwie nikt w tej klasie nie skupiał się na jakże interesującej lekcji fizyki, wykładanej przez znudzonego życiem nauczyciela. To była taka zasada, on miał w dupie nas, my mieliśmy go. I wszyscy byli szczęśliwi.
Z upragnieniem wyczekiwałem końca lekcji. Musiałem koniecznie pogadać z Bezimienną, a jak na razie w szkole się nie pojawiła i chyba nie miała zbytniego zamiaru. Sęk w tym, że od jutra zaczynał się weekend, a ta rozmowa nie miała prawa być odwleczona.
Kiedy w końcu rozbrzmiał dzwonek obwieszczający koniec zajęć na ten tydzień, zerwałem się do pionu z zadowoloną miną. Już zmierzałem w kierunku wyjścia ze szkoły, kiedy ktoś złapał mnie za ramię i pociągnął w tył. Obejrzałem się z niezadowoleniem i wyrwałem rękę z uścisku.
- Spieszę się – rzuciłem, widząc swoją siostrę.
- Ja też, nie martw się – fuknęła, zakładając ręce na piersi i mierząc mnie spojrzeniem. – Jay... wiem, że to dość delikatna sprawa, ale czy ty pamiętasz cokolwiek z pobytu, no wiesz...
- Co ci do tego – warknąłem, zaciskając pięści.
- Musisz mi o tym powiedzieć! Musisz mi wszystko powiedzieć – naciskała.
- Nie będę ci się spowiadał – zdenerwowałem się. – Możemy o tym pogadać kiedy indziej? Akurat mam ważniejsze sprawy na głowie.
- Nie, zaczekaj. Czekaj mówię! – syknęła, znów łapiąc mnie za łokieć. – Powiedz mi co opowiadałeś Sophie.
- Słucham? – zdziwiłem się, nie bardzo wiedząc co ma na myśli.
- Co jej mówiłeś? Wtedy w szpitalu.
- Nie pamiętam... – skłamałem, wyszarpując rękę z uścisku. Wszystko zaczęło się we mnie kotłować i przepychać, wrzeszczeć, szarpać i rozrywać narządy.
Powinienem jej powiedzieć. Od początku do końca to, co wiedziałem.
Może gdybym to zrobił wszystko potoczyłoby się zupełnie innym torem.
Zamiast tego jedynie machnąłem ręką i wyszedłem z budynku, poprawiając zsuwający się z ramion plecak. Byłem pieprzonym tchórzem.

~***~

Bianca

To było do przewidzenia. Z Jaydenem po prostu nie idzie się dogadać. Tak jak Sophie sądziła, on nic nie pamięta. Została mi teraz jedynie rozmowa z siostrą. Wątpiłam, by powiedziała mi cokolwiek sensownego, jednak obiecałam Piotrkowi.
Otuliłam się szczelniej kurtką i wyszłam na zewnątrz, wyciągając telefon z kieszeni.
Październik szalał ostatnio z deszczowymi zamieciami i silnym wiatrem. Tego dnia było jednak sucho i stosunkowo ciepło. Słońce nie pokazało się na niebie od paru dni i pochmurna pogoda podchodziła pod jesienną depresję.
Przystanęłam niedaleko internatu i wykręciłam numer do Sophie. Mała powinna już dawno skończyć zajęcia, o ile się nie myliłam. Nie musiałam jednak długo czekać. Po chwili usłyszałam mamę w słuchawce.
- Dasz mi Sophie? – wypaliłam na sam początek, zdenerwowana z noszącej mnie niecierpliwości. Chciałam wiedzieć wszystko, już, teraz!
- Coś się stało? – spytała podejrzliwie.
- Nic! Chcę z nią pogadać, nie można? – fuknęłam, nie panując nad swoimi słowami. Zdążyłam jednak ugryźć się w język, zanim zaczęłam paplać niemiłe rzeczy do słuchawki. To już bywa męczące. Minęły tylko dwa dni, a ja z każdą minutą coraz mniej panowałam nad swoim ciałem, a nawet nad swoimi myślami! Byłam jednym, wielkim kłębkiem plątaniny czegoś, co przypominało myśli i uczucia.
- Sophie! Twoja nerwowa siostra w telefonie – krzyknęła mama w głąb mieszkania i zaczęła prawić morały na temat dobrego zachowania, ale wyłączyłam słuch, wędrując spojrzeniem po mijających mnie uczniach.
- Bianca? – upewniła się mała po odebraniu telefonu od mamy.
- Musisz mi wszystko powiedzieć, Phi – zarządziłam głosem nie znoszącym sprzeciwu. – Wszystko co ci mówił Jayden.
- Ale ja nie mogę...
- Musisz! – jęknęłam zrozpaczona, zaciskając dłoń w pięść. – Nikt ci nie broni!
- Oni mi bronią – powiedziała mała bez krzty emocji w głosie. – Zabiją mnie jeśli ci powiem. Nie mogę...
- Kto? Kto cię zabije?
- Tego też nie mogę powiedzieć.
- Słuchaj. Muszę to wiedzieć, nie wygłupiaj się Phi!
- Straszne rzeczy, Bianco – pisnęła Sophie. – Bardzo straszne.
Nagle rozmowa telefoniczna wygasła, a w słuchawce rozległ się głośny skrzek, po chwili przypominający śmiech. Wdarł mi się do głowy i zmroził wszystkie mięśnie. Nie byłam w stanie się poruszyć, nawet mrugnąć. Czułam jak śmiech mnie hipnotyzuje, jak coraz bardziej się oddalam od chodnika przy internacie. Jak dryfuję daleko w przestrzeń.
Nie miałam siły walczyć, poddałam się. Z ręki wypadł mi telefon, a w momencie, w którym zetknął się z twardym podłożem w mojej głowie rozległ się huk eksplozji.
Mimowolnie poruszałam nogami, jak zaczarowana idąc w stronę budynku, w którym odbywały się zajęcia „talentów”.
Jedna noga, druga. Idę jak na skazanie. Jak więzień na ścięcie, który nie czuje już nic, nie słyszy nic, nie widzi. Po prostu idzie jak zahipnotyzowany. Idzie i błaga o koniec tej udręki na Ziemi.
Zamknęłam oczy i upajałam się tym dziwnym uczuciem. Nie czułam swoich mięśni, nie mogłam poruszyć własnym ciałem. Do mojego mózgu wdzierały się jakieś zakłócenia, przez co nawet i samodzielnie myśleć nie było mi dane.
Decyzja do ciebie należy – gdzie twoje ciało wieczność przeleży.” Te słowa wciąż tłukły mi się po głowie. Gdybym mogła, wybuchłabym głośnym, pełnym żalu śmiechem. To wszystko było ukartowane już od samego początku. Każda moja decyzja była niczym. Nic nie warte, puste słowa, przesycone kłamstwem.
To wszystko miało jedynie na celu odwrócenia mojej uwagi. Odciągnięcia myśli od najważniejszego, które bez przerwy czaiło się gdzieś za moimi plecami.
Wróciłam wspomnieniem do momentu, w którym ciemna macka wbiła się w moją klatkę piersiową. Co się wtedy stało? Czemu od tego czasu dzieją się ze mną dziwne rzeczy? Potrzebowałam wyjaśnień, choć na ten moment przed śmiercią. Potrzebowałam ich, by móc spocząć w pokoju.
Zeszłam ze schodów i szarpnęłam za klamkę od piwnicy. Chciałam wrzasnąć, że chcę wrócić. Ten natłok emocji powodował mgłę, która zasnuwała cały umysł. Nie potrafiłam z niej wyjść.

Kim byłam, skoro w całym tym zamieszaniu zgubiłam gdzieś siebie?

~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~~

A to już taki prolog zakończenia...
Najgorsze jest, że nie wiem które opowiadanie jako następne dodać do blogosfery ;_;
Oh, no i Kwasiątko zawiedzione, konkursu na opowiadanie nie wygrało ;'c
Idę się pociąć masłem ;'C
Indżoj!

piątek, 7 marca 2014

Kartka 26

Bianca

- Musimy tam zejść – oświadczyłam, kiedy Jayden wyszedł z pokoju. Wzrok pozostałej dwójki momentalnie skierował się na mnie.
- Chyba sobie żartujesz! – zdziwił się Piotrek, odrywając się na chwilę od gry. Aria uniosła głowę i wbiła we mnie przerażone spojrzenie.
- A cienie? – spytała, zagryzając wargę. – Przecież podobno chcą cię zabić...
- Jeśli mają to w zanadrzu, to zrobią to nawet jeśli będę na drugim końcu świata – burknęłam niechętnie, przejeżdżając ręką po włosach.
- Chyba nie chcesz im się wystawiać jak na talerzu! – zaoponował Piotrek.
- Sophie mówiła, że są tu ze mną. Cały czas – machnęłam ręką niby bagatelizując sprawę, a tak naprawdę poczułam jak dreszcze przebiegają mi po kręgosłupie.
Wiesz, to jest tak praktycznie cały czas przy tobie.
- Sophie mówiła? A skąd ona mogłaby wiedzieć? – zdziwiła się Aria, nieopatrznie zrzucając z łóżka parę białych figur, którymi grała. Patrzyłam przez chwilę jak je zbiera z podłogi i kładzie na szachownicy.
- A jak Jayden zagoił ranę? A jak moja ręka ożyła? Jakim w ogóle cudem te całe chore cienie wypełzły na zewnątrz, przepraszam? Wiesz, to chyba nie wszystkie pytania, jakie chciałabym tu zadać – warknęłam niemiło. – Jayden ma coś z tym wspólnego.
- Co takiego? – spytał Piotrek.
- Skąd mam wiedzieć – fuknęłam opryskliwie, czując się bardzo źle, że tak na nich pluję swoją agresją. Rozłożyłam bezradnie ręce i odchyliłam głowę w tył. Jeśli jest tam na górze jakiś Bóg, to proszę, niech ześle na mnie spokój, cierpliwość i odprawi całe te cienie na ich miejsce! Proszę?
- Sophie mówiła, że Jayden jej opowiadał jakieś straszne rzeczy. Mała widziała cienie, nawet z nimi do cholery rozmawiała, rozumiecie to? Najlepsze jest jednak, że była małym brzdącem, kiedy Jay siedział w psychiatryku. Jakim cudem miałaby to pamiętać? – powiodłam wzrokiem po ich zdumionych twarzach, szukając jakiegoś wsparcia. – Dlaczego więc Jayden niczego nie pamięta, kiedy Sophie wgryzły się w mózg jakieś straszne opowiastki?
Opadłam bezsilnie na najbliższe łóżko i przejechałam dłonią po twarzy.
- To jest dość dziwne...
- Dość? – prychnęłam, podrywając się znów na nogi. Nie mogłam ustać w jednym miejscu, za bardzo mnie nosiło na boki. – Dość dziwne?
- Opanuj się – zirytowała się Aria, składając szachownicę. Zamyśliłam się na chwilę, po czym usiadłam tuż obok niej, spychając wcześniej Piotrka z łóżka i odebrałam jej wszystkie postacie. Poustawiałam je na właściwych polach i wysunęłam o dwa jednego z czarnych pionków. Nie minęło kilka chwil, a biały goniec miał go już na celowniku.
- To ja – machnęłam ręką w stronę pionka, a drugą wskazałam na gońca. – A to ktoś, kto chce mnie zabić. – Zbiłam czarną figurę i pozwoliłam, by potoczyła się po całej szachownicy. – I nic z tym nie zrobię.
- Bianco? – Piotrek nieśmiało wskazał na moją nogę, która machała na boki. Wbiłam spojrzenie w idiotyczną kończynę, która postanowiła powyczyniać cuda i siłą przytwierdziłam ją do gruntu. Ta cała zabawa mojego ciała przestawała mnie pomału dziwić.
- Jestem głupią marionetką w całej tej chorej grze – podniosłam się nieźle znerwicowana i zgarnęłam z ziemi czarnego pionka. Rzuciłam go z pogardą na szachownicę i wpatrzyłam się w Arię. Miała spuszczoną głowę i siedziała cicho, nie mając odwagi spojrzeć mi w oczy. – Jak my wszyscy.
- I co masz niby teraz zamiar zrobić? – spytał Piotrek, patrząc jak się zbieram do wyjścia. Byłam już przy drzwiach, kiedy się odwróciłam.
- A mam coś do wyboru?
- Śmierć na pewno nie jest rozwiązaniem wszystkiego – warknął, szukając wsparcia u wciąż milczącej Arii. – Powiedz jej cokolwiek! Chcesz im to ułatwić?! – wrzasnął, a żyły na jego szyi stały się bardziej widoczne. Jego siostra bez przerwy wlepiała spojrzenie w swoje dłonie na podołku, a on sam praktycznie wyszedł z siebie.
- I tak mają mnie w garści – powiedziałam cicho.
- Bzdury! Armandea, cholera jasna, powiedz coś wreszcie!
- Ale ja nie wiem! – jęknęła, patrząc na mnie ze współczuciem. – Co ja tu mogę? Trzymać kciuki i modlić się o szczęście? Bianca ma rację...
- Ześwirowałaś?! – Piotrek uniósł ręce w górę, patrząc z niedowierzaniem raz na jedną raz na drugą.
- Wiesz, mogłabym tak siedzieć i czekać aż te cholerne cienie odbiorą mi całą władzę nad ciałem, ale wolę umrzeć jako ja – zacisnęłam dłoń na klamce.
- Nie o to mi chodziło. Musimy tam zejść – stwierdziła Aria. – Wszystko da się zniszczyć, prawda?
Nagle drzwi się otworzyły, uderzając mnie kantem w głowę. Syknęłam ze złości i odwróciłam się na pięcie. Poczułam silny, obezwładniający impuls przebiegający po całym moim ciele. Na chwilę zawładnęła mną rządza zemsty za takie zlekceważenie. Nowo przybyła osoba z pewnością zrobiła to specjalnie.
Zanim jeszcze rozpoznałam twarz, pięść pomknęła w jej stronę. Chwilę później impuls zniknął, a wszystko stało się wyraźne i jasne, jakby wcześniej zasłaniała to ciemna mgiełka.
- O kurwa, dziewczyno, za co to było? – warknął Jayden, łapiąc się za zaczerwieniony policzek. Przepchnął się koło mnie przez drzwi, bluzgając pod nosem i plując krwią zajął łazienkę.
Piotrek, który stał pośrodku pokoju, wręcz zaniemówił i wpatrywał się we mnie ze zdziwieniem. Aria otworzyła lekko usta, wzrokiem odprowadzając Jaydena. Trwaliśmy w takiej ciszy, dopóki mój brat nie wszedł znów do pomieszczenia.
- Mogłaś mi szczękę przetrącić – warknął. – Wiem, że jesteś na mnie wkurwiona, ale żeby aż tak?
Zamknął wciąż otwarte drzwi i rozejrzał się po wmurowanych twarzach zebranych.
- Co jest? – spytał, rozkładając się na swoim łóżku.
Chciałam mu tyle powiedzieć. Tyle się zapytać. Chciałam nawrzeszczeć, pouczyć i posprzeczać się, jak to zawsze mieliśmy w zwyczaju. Zamiast tego uśmiechnęłam się sztucznie.
- Dogoniłeś ją? – spytałam głosem wciąż drżącym z emocji. Wiedziałam, że jego nie da się oszukać co w danej chwili się czuje. Było to wręcz zadanie niewykonalne, zważając na jego niesamowity zmysł obserwacji.
- Tak jakby – machnął ręką, wciąż badawczo się we mnie wpatrując.
- Muszę... pogadać z Boczkiem – mruknęłam, czując się naprawdę niezręcznie. Otworzyłam drzwi i już je za sobą zamykałam, kiedy Piotrek szarpnął je z drugiej strony.
- Idę z tobą – powiedział wychodząc na korytarz. Łypnęłam na niego spode łba i przyspieszyłam kroku. Co teraz zrobię? Nie mam jak go zgubić, zejść mi nie pozwoli, a z Boczkiem nie mam o czym gadać. Głupi Piotrek.
- Odwidziało mi się – rzuciłam zgryźliwie i już miałam zawrócić, kiedy chwycił mnie za ramiona i potrząsnął.
- Obudź się dziewczyno, to co się dzieje wkoło to nie jakaś zabawa, albo sen! – syknął, zaciskając mocno palce. Jego twarz była czerwona ze złości, a rozwichrzone brązowe włosy opadały delikatnie na czoło. Piotrek ściągnął brwi, tworząc między nimi dwie pionowe zmarszczki.
- Wiem, co to jest. Nie musisz mnie w tym uświadamiać – powiedziałam chłodno.
- Najwyraźniej nie wiesz, bo idziesz im na rękę! Zastanów się co w ogóle chcesz zrobić! Pogadaj z Jaydenem, może akurat pamięta... – puścił moje ramiona i nie zrywając kontaktu wzrokowego oddalił się na krok.
„Chyba, że to on mi grozi...” – nasunęła mi się niemiła myśl. Szybko ją od siebie odegnałam. Czy teraz wszystkich będę uważać za wrogów?
- Sophie mówiła, że nie pamięta – stwierdziłam cicho. Piotrek znów się zbliżył i wyciągnął z mojej przedniej kieszeni telefon. Podał mi go i uśmiechnął się leciutko, trochę niepewnie.
- To zadzwoń do niej – podsunął, jakby była to najprostsza w świecie rzecz. Ścisnęłam w dłoni urządzenie i skinęłam głową.
- Zadzwonię – obiecałam. Patrzyłam mu w oczy i szukałam tam samej siebie, która chyba gdzieś się zawieruszyła po drodze. Kontrola ciała? Kontrola umysłu? Kim ja byłam, skoro nie potrafiłam zapanować nad tym czymś, co się we mnie panoszyło? Kim byłam, skoro straciłam siebie i teraz resztkami sił uczepiłam się kurczowo tego życia?
Gdyby tylko wiedział jaki ma na mnie wpływ. Jak reaguję na każde jego słowo, całą obecność. Gdyby tylko wiedział...
Odgarnął mi sprzed oczu ciemny kosmyk włosów i powiódł palcem po linii szczęki.
- Zabiję je dla ciebie – powiedział, po czym uśmiechnął się szeroko. – Obiecuję.
- Nie składaj obietnic, jeśli nie jesteś pewien czy ich dotrzymasz.
- W takim razie zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby dały ci spokój – błysnął zębami i już miał się wycofać, kiedy go powstrzymałam.
- Dlaczego? – spytałam, bijąc się w myślach czy naprawdę chcę znać tą odpowiedź. W takim wypadku porywałam się na wzburzoną wodę i miałam zdecydować czy zawrócić w bezpieczne lądy, gdzie przynajmniej te przyziemne sprawy nie pozostawały bardzo skomplikowane, czy ruszyć w nieznane w poszukiwaniu lepszego miejsca.
- Dlaczego? – powtórzył i objął mnie ręką. – Bo wszystko przestanie istnieć, jeśli zabiorą mi ciebie.
Uśmiechnęłam się wesoło, gotowa trochę go podrażnić.
- Brzmi jak te wszystkie oklepane słówka z romansideł – prychnęłam, ostrożnie składając ręce na jego plecach.
 - To może jeszcze, że jak chcą dostać ciebie, to najpierw muszą poskromić mnie? – spytał z radością.
Czułam się taka idealna, taka na miejscu. Jakby wszystko co się zdarzyło, było tylko po to, bym dotarła do tego punktu w życiu i wyciągnęła wszystkie cenne nauczki z przeszłości. Wiem, że to miało tak być. Włączając w to wszystko te głupie cienie. Wraz z przypływem euforii, poczułam pewność i wygraną, która czaiła się gdzieś na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło tylko sięgnąć.
- Lepiej nie – szepnęłam, kiedy przybliżył do mnie twarz.
- Teraz wierzysz, że wszystko się dobrze skończy? – spytał. Aż głupio przyznać, ale uwierzyłabym we wszystko, gdyby tylko poprosił.
- Musimy tam zejść – powiedziałam, na co skinął niechętnie głową. – Potem się zobaczy.
Schylił się i pocałował mnie niepewnie. Przestałam myśleć o Arii, przestałam rozważać cokolwiek, to się po prostu działo. Konsekwencje później. Czemu by na chwilę ich nie usunąć z życia?
Zamknęłam oczy i oddałam pocałunek, całkowicie się w tym zatracając.
I mogłoby się wydawać, że środek korytarza w internacie to nie jest najlepsze miejsce na romanse. Jako dziecko wyobrażałam sobie pocałunek z tym jedynym, który byłby dla mnie wszystkim czego potrzebowałam, w zupełnie innych warunkach. Jednak czemu nie?
Wplotłam rękę w jego włosy i zrównałam oddech z jego oddechem. No właśnie, czemu nie? Przecież nie ważne gdzie, jak i dlaczego.

Ważne z kim.

~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~
Ja wiem, że ten rozdział wyszedł mdły... starałam się go trochę poprawić, ale jak go dzisiaj czytam, to znów mi w nim wszystko nie gra.
W ogóle w tym wszystkim mi coś nie gra.
Ehh, oby nie wypalenie...
Jeśli u kogoś jeszcze nie skomentowałam, to przez egzaminy ;_; mam dokładnie 45 dni na naukę ze wszystkich 3 klas, a na biol-chem trzeba mieć dużo punktów.
Przepraszam za badziewność tego tam na górze :C

poniedziałek, 3 marca 2014

Kartka 25

Jayden

Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Wszystko skakało, wirowało, tańczyło i szeptało. Kolory zlewały się w jedno, a głosy w mojej głowie i z zewnętrznego świata jedynie powodowały moje otępienie.
Nie miałem pojęcia, czy Bezimienna stojąca przede mną jest prawdziwa, czy też chłopiec płaczący przy drzewie jest bardziej od niej realny. To wszystko było przerażające. Jakbym zgubił się w sobie i nie mógł znaleźć wyjścia.
Labirynt życia mieszał wszystkie ścieżki i zupełnie znienacka zagradzał przejścia ciężkimi kamieniami. Starałem się wydostać, chciałem wyjść, walczyć! Tymczasem dusiłem się zamknięty wewnątrz własnego ciała. Wołałem o pomoc, która nie nadeszła. Chyba, że była gdzieś, ale jej nie dostrzegałem.
Wszystko wirowało. Wirowało i wirowało. A ja wirowałem razem ze wszystkim. I wirowaliśmy w oceanie wirowania, tonąc w wirującej wodzie. Wirowało...
- Jayden, proszę! – usłyszałem, jakby z odległego wymiaru. Odwróciłem głowę w prawo, a wszystkie kolory zlały się ze sobą tworząc najprawdziwszy huragan, niszczący słowa wiszące na nici wystających z nieba. Chciałem podejść i je dotknąć, ale chyba się wywaliłem. Upadanie było śmiesznie długie, a cały obraz kręcił się wkoło. Czyżbym stracił wzrok? Nie rozpoznawałem kształtów, jedynie jakieś kolorowe plamy, którymi upstrzony był cały świat.
- ... dostrzegła pająka i uciekła z bekiem – wybełkotałem, zanosząc się wesołym śmiechem. Kiedyś dla zabawy wziąłem z kolegami LSD. Było mniej strasznie niż teraz. Wszystko zdawało się mnie dosięgać. Długie ręce starych drzew wyciągały ku mnie swe palce i dotykały skóry, pozostawiając za sobą ogniste pasy.
- Jay? Jay, wróć! Hej, świat żywych wita! Proszę, nie podniosę cię, Jaydenie! – ktoś mną stanowczo potrząsał, co jeszcze bardziej zmusiło mnie do śmiechu. Płakałem i wydzierałem się na całe gardło, rechocząc z wirującego świata. – Jak nie chcesz mi pomóc, to chociaż się przymknij!
O dziwo posłuchałem. Nie miałem już ochoty na szczerzenie zębów. Zamknąłem oczy i starałem się wyrównać oddech. Może Bezimienna była prawdziwa? Może wszystko co mówiła to prawda? Oby nie. Oby ostatnie zdanie nie było prawdziwe.
Znów się zaśmiałem, ale szybko odzyskałem kontrolę. Czułem jak ktoś kojąco głaszcze mnie po policzku i odgarnia włosy z czoła. Cała obecność wpływała na mnie jak balsam na ranę. Oddychałem coraz wolniej, a szumiące myśli i głosy zaczęły się uspokajać. Opadałem i opadałem, chociaż ktoś z pewnością trzymał mnie w ramionach.
Teraz słyszałem jeden głos, który przegonił wszystkie inne. Słyszałem głos, który ujarzmił cały ten koszmar.
- ... ściąć irokeza... – kiedy sens tych słów w końcu do mnie dotarł, otworzyłem szeroko oczy. – Wiedziałam, że na to zareagujesz.
Wszystko wydawało się być normalne. Nic się nie kręciło wokół własnej osi.
- Czemu ściąć?
- Nie myśl, że uważam go za koszmar! Po prostu za bardzo jesteś w nim rozpoznawalny. Policja będzie cię szukać, Jayden – powiedziała smutno, gładząc mój policzek.
Podniosłem się powoli do pionu i pomogłem wstać Bezimiennej.
- Będzie?
- Ten facet ją wzywał. Chodź, zaprowadzę cię do internatu – pociągnęła mnie lekko i ruszyliśmy. Gdzie? Każdy kierunek wydawał się być taki sam.
- Bardzo świrowałem – stwierdziłem, czując jak moja głowa robi się strasznie ciężka, a oczy coraz bardziej senne.
- Tak trochę...
- Nie mówiłem wszystkiego na serio – powiedziałem cicho.
- A ja tak.
Świetnie. Z dołka w dołek, tylko większy. Nie mogłem jej się podobać! Nie było nic we mnie, co przyciągałoby kogokolwiek. Sam żal, ból i wariactwo.

Najwyraźniej nie znajdowaliśmy się tak daleko, bo już chwilę później byliśmy w internacie. Na moje nieszczęście, w pokoju do którego zaprowadziła mnie Bezimienna, była już Bianca i cała zgraja.
- Co mu się sta... rany, Jayden! Krwawisz! – machnąłem tylko ręką i wlazłem do łazienki. Chciałem się przemyć, ale zamiast tego znów dopadła mnie chwila słabości. Miałem wrażenie, że prysznic się do mnie zbliża, a za taflą szkła przemieszczają się jakieś kształty. Nagle coś huknęło, a na osłonce pojawiły się ślady zakrwawionych dłoni.
Wrzasnąłem z przerażenia, ale obraz się rozmył.
- Co jest? – do pomieszczenia zaglądnął Piotrek, a widząc że stoję bezradnie pośrodku łazienki, wpatrując się w jeden punkt przed siebie, podszedł do mnie i klepnął w ramię. – Ewelina nam wszystko powiedziała.
- Wszystko? – jęknąłem, obmywając pod zimną wodą ręce. Wciąż rzucałem zaniepokojone spojrzenia na prysznic.
- Od deski do deski – dodał.
- Genialnie. Bianca mnie zabije.
- Nie jestem aż takim potworem – stwierdziła moja bliźniaczka, opierając się o framugę. Zmierzyła mnie zimnym spojrzeniem i obejrzała się na Ewelinę. – Ale z tego co słyszę, to twojego irokeza trzeba się pozbyć. To chyba będzie wystarczająca kara...
- Nie chcę go ścinać – fuknąłem niezadowolony. Zdawałem sobie sprawę z tego, że zachowuję się trochę jak małe dziecko, ale przecież to mój irokez! To mój skarb... – Będę wyglądać jak jebany Skin!
- Marudzisz – stwierdziła Ewelina i wzięła od ubawionego Piotrka maszynkę do golenia. Nawet Aria wsunęła się do łazienki, by napatrzeć się na tą jedyną w swoim rodzaju scenę.
Piotrek natomiast stanął za Biancą i szepnął jej coś do ucha. Zaśmiała się, ale szybko rzuciła Arii uważne spojrzenie i opanowała emocje. Coś mi tu nie grało.
- Siadaj – zostałem bezceremonialnie pchnięty na klapę od kibla. Usiadłem niechętnie i wtuliłem twarz w dłonie, woląc nie widzieć jak to wszystko będzie wyglądało po zabiegu. Będę łysy! O cholera, łysy jak kolano! Jak Skin! Zgroza...
Nie minęła chwila, a było już po wszystkim. Pomacałem głowę i miałem ochotę zacząć wrzeszczeć. Łysa! Nie ma nic gorszego niż Punk wyglądający jak Skin!
- Było tak strasznie? – spytała Bianca z lekkim uśmiechem.
- Tak – wybełkotałem, podchodząc do lustra. – No to teraz nie ma we mnie nic przystojnego – zaśmiałem się, patrząc z obrzydzeniem w swoje odbicie.
- Mów co chcesz, ale ten irokez i tak przystojny nie był – parsknęła Aria i poklepała mnie po ramieniu. Pomału łazienka zaczęła się wyludniać. Nie zauważyłem momentu w którym zostałem sam.
Zerknąłem na zdradliwą maszynę do golenia i ukradkiem zaglądnąłem do prysznica. Nic tam nie było. To dobrze, przynajmniej nie zszedłem na zawał.
- Gdzie Bez... Ewelina? – spytałem wychodząc z łazienki. Piotrek i Aria grali w jakieś kosmiczne szachy, zupełnie nie trzymając się zasad, a Bianca układała piramidę z kart.
- Poszła do domu – odparła siostra, a kiedy budowla się rozpadła, bluzgnęła pod nosem, rzucając mi nieprzyjemne spojrzenie. – Musimy pogadać.
Powiało grozą. Wciągnąłem glany na nogi, nie zadając sobie trudu sznurowaniem ich i porwałem bluzę z wieszaka.
- Potem – rzuciłem przez ramię i jak poparzony wypadłem z pokoju. Po raz pierwszy biegłem za dziewczyną, żeby z nią pogadać. Cholera, ale kompromitacja.
Dogoniłem ją dopiero przed bramą. Rzuciła mi zdziwione spojrzenie i zatrzymała się wpół kroku.
- To ważne. Czemu Natalia mówiła, że mam się od ciebie odpieprzyć? I co znaczy to, że mam na ciebie zły wpływ? – wyrzuciłem z siebie, ciekaw odpowiedzi. Bezimienna zawahała się, po czym podeszła do mnie i spuściła głowę.
- Nie słuchaj jej. Jest trochę nadwrażliwa – powiedziała nieśmiało.
- Trochę, to małe niedopowiedzenie.
Uśmiechnęła się i podeszła jeszcze bliżej. Mimowolnie cofnąłem się o krok, co dodatkowo ją speszyło.
- Ona twierdzi, że ty mnie... – wydukała, wyginając ze zdenerwowania palce. – Ale tak nie jest. Nie wie o tym, więc lepiej...
- Co? – wtrąciłem się, niewiele rozumiejąc z tego, co mówiła. – Ja cię co?
- Nieważne – machnęła ręką i zamilkła ze spuszczoną głową. No bez jaj. I jak tu się dogadać? – Po prostu nie zna prawdy i twierdzi, że to ty mnie...
- Bijesz? – spytałem, na co kiwnęła lekko głową, po czym nią szybko pokręciła.
- Po części.
- Więc co jeszcze? – naciskałem, co chyba było błędem. Zgarbiła się i pozwoliła by włosy opadły jej na twarz. Znałem tą pozycję, zawsze tak robiła, kiedy łzy zaczynały jej płynąć po policzkach.
Stałem bezczynnie, wpatrując się w to uosobienie smutku tuż przede mną. Nie wiedziałem co robić. Tym bardziej co powiedzieć. A w cholerę z tymi wszystkimi dziewczynami! I tak się ich nie zrozumie.
- Powiesz mi?
- Nie – powiedziała i cofnęła się. – Wybacz.
Chciałem ją jakoś zatrzymać, coś powiedzieć, ale stałem tylko i patrzyłem jak odchodzi. Odwróciła się dopiero na przystanku, gdzie nie widziałem jej twarzy.
Oparłem dłonie o bramę i przyłożyłem do czoło zimnych prętów.

Kurwa.

~~~~~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~~~~~
Tak bardzo moje urodzinki! :3
Ale sama kartka trochę... hm, smutna.
W każdym razie tak - koniec zbliża się wielkimi krokami.
Indżoj c;