sobota, 28 grudnia 2013

Kartka 8

Dzień był słoneczny. Ciepłe promienie smagały nasze ciała, kiedy wylegiwaliśmy się w trójkę na plaży. Lato trwało w najlepsze, chociaż niechybnie zbliżało się ku końcowi. Brak tłumów na głównej plaży był na to najlepszym dowodem.

Na sobotni dzień zajechaliśmy autobusem do najbliższego miasteczka nad samym Bałtykiem. Droga nie trwała długo, pół godziny szybko zleciało w tak dobrym towarzystwie.

- Nasmarujesz mi plecy? Spalę się zaraz na tym słońcu – sapnęła Aria, wygrzebując z torby filtr. Patrzyła przy tym na Piotrka, leżącego po jej prawej stronie.

- Sama sobie nasmaruj – mruknął, leniuchując do góry brzuchem. Ręce zatknął za głowę, a twarz przykrył książką. Był w samych spodenkach do pływania. Chcąc nie chcąc moje spojrzenie zatrzymało się na jego opalonej klatce piersiowej. Nie była może ona perfekcyjnie wyrzeźbiona, jednak miała w sobie pewien urok. Piotrek nie był chuchrem, chociaż do grupy macho się nie zaliczał. Był um...

- Bianca, ej! – szybko odwróciłam wzrok, czując jak moją twarz rozpalają dorodne rumieńce. – Posmarujesz mnie, czy nie?

- Już, już – bąknęłam zawstydzona, biorąc od niej krem. Kątem oka zauważyłam, że Piotrek uśmiecha się wesoło pod książką. Uh, nie widział mojego wzroku, prawda? Błagam, nie widział!

Aria nie powiedziała nic więcej, tylko zgromiła mnie spojrzeniem i siedziała naburmuszona przez kilka chwil. Rozsmarowałam krem dokładnie na jej plecach i oddałam filtr. Nadal czułam, że pieką mnie policzki.

Pozwoliłam sobie jednak na jedno, szybkie zerknięcie. Właśnie się podniósł do pozycji siedzącej. Zamknął książkę, po czym nasze spojrzenia się zetknęły. Uśmiechnęłam się lekko i zerwałam kontakt wzrokowy.

- Wchodzimy do wody? – spytałam.

- Dopiero się posmarowałam! – Aria posłała mi spojrzenie typu „weź się w tej wodzie utop”, przez co wyszczerzyłam się radośnie. – Z resztą, walić to.

Podniosłyśmy się z ręczników i zaczęłyśmy biec do morza.

- O ile zakład, że będzie bardzo zimna?! – wrzasnęłam, jeszcze zanim dotknęła mnie pierwsza fala.

- Ale ja wiem, że będzie! – odkrzyknęła mi Aria. Piszcząc, śmiejąc się i krzycząc, wbiegłyśmy w lodowatą taflę wody. – Ziiiiiimna! – zawyła, szczękając zębami.

Chwyciłam ją za rękę i pociągnęłam dalej. Byłyśmy już zanurzone po pas, kiedy dołączył do nas Piotrek. Zaczął ochlapywać nas wodą, przez co nie obyło się bez wrzasków i narzekań.

Byłam już porządnie zmoczona, kiedy Aria zaczęła brnąć w stronę brzegu.

- Odłożę okulary! – krzyknęła do mnie. Pokiwałam głową i nie zdążyłam się zakryć, kiedy nowa porcja wody zalała całą moją twarz.

- Piotrek! – wrzasnęłam niezadowolona, przecierając oczy. Ten tylko śmiał się w najlepsze, przygotowując się do kolejnego ataku. Tym razem byłam szybsza, umknęłam kolejnej fali i rzuciłam się na niego z wyciągniętymi rękami. Pchnęłam go z całej siły w morską toń, jednak utrzymał się na nogach i nawet nie drgnął. Uśmiechnął się diabelnie i ścisnął moje dłonie tak, że nie mogłam nimi ruszyć.

- To nie fair! – zaoponowałam, próbując się wyrwać. Bez skutku, nadal tkwiłam w żelaznym uścisku.

- Hmm, co by teraz z tobą zrobić – zastanowił się. – Utopić trochę szkoda, jeszcze się przyda.

- No dzięki! Nie wiem czy miał być to komplement, czy obraza...

- Raczej komplement. Za ładna na śmierć – odparł, mrugając do mnie łobuzersko.

- Będziemy dalej prowadzić tą bezsensowną konwersację, czy przejdziemy do czynów? Chcę już mieć to za sobą – zakpiłam, wywracając ostentacyjnie oczami. Piotrek wziął sobie do serca moje słowa i bez chwili zwątpienia, zaatakował. Chwycił mnie w talii i podniósł w górę, chcąc pewnie wyrzucić gdzieś w głębinę. Jednak objęłam go w pasie nogami, a uwolnione ręce zacisnęłam na ramieniu.

- Puść mnie, puść mnie, puść mnie, puść! – zawyłam, wbijając mu w skórę paznokcie.

- Ej spokojnie, bo jeszcze dzieci z tego będą! – zaśmiała się Aria, brnąc w naszym kierunku. Na jej twarzy kwitł wesoły uśmiech, który nie objął oczu. Patrzyła na naszą dwójkę takim dziwnym wzrokiem pełnym... nie, musiało mi się to przewidzieć.

- Pomóż mi! – krzyknęłam, jednak nie kwapiła się zbytnio do tego. Nawinęła na palec swoje różowe ombre i udając zamyślenie, postukała się palcem po brodzie.

- Nie, nie sądzę, aby to było potrzebne – odparła.

- No dzięki! Najlepiej to tak zostawić, co nie?

- Oj daj spokój, co on może ci zrobić? – parsknęła Aria, wreszcie do nas dołączając. Postukała Piotrka po ramieniu i uśmiechnęła się zawistnie. – Użyj trochę siły, co?

- Jestem po prostu za gruba! Te wszystkie czekoladki robią swo... oooooo! – moje słowa przerodziły się w krzyk, kiedy przez parę sekund szybowałam w powietrzu. Wpadłam do wody na plecy, rozbryzgując dookoła lodowate kropelki.

Kiedy tak opadałam, poczułam jak po moich plecach przechodzą ciarki. Coś zakleszczyło swoje szpony na moim nadgarstku i szarpnęło z ogromną siłą. Poczułam jak mimowolnie zaczynam płynąć, ciągnięta przez to... coś.

Chciałam wrzasnąć, ale bałam się wypuścić powietrze z płuc. Mogłam nie mieć już szansy by wypłynąć na powierzchnię. Miotałam się jak w amoku, na oślep uderzając ręką, byleby pozbyć się „tego czegoś”. Bałam się otworzyć oczy i ujrzeć to, co zobaczyłam wtedy w pokoju.

Płuca zaczęły mnie boleć, w głowie z każdą chwilą narastał przeciągły pisk, a moje ruchy stały się wolniejsze i mniej pewne. Nie chcę tak umierać. Proszę, naprawdę nie chcę tak umierać.

Musiałam zaczerpnąć powietrza. Otworzyłam usta, zdecydowana zakończyć to szaleństwo, kiedy jakieś ręce otoczyły moją talię i pociągnęły zdecydowanie w górę. W górę, do światła, do powietrza. Niżej, niż tam, gdzie jeszcze przed chwilą myślałam, że trafię.

Z chwilą, gdy unieśliśmy się nad powierzchnią, zaczerpnęłam ogromny haust tlenu. Łapałam go łapczywie, cały czas mając wrażenie, że w jednej chwili „to coś” może mnie znów pociągnąć w dół.

- Wszystko w porządku? – dobiegł mnie stłumiony głos.

- Ale nas nastraszyłaś!

- Bianca?

Pokręciłam pomału głową, stając już na własnych nogach. Przetarłam oczy, rozejrzałam się wkoło i wrzasnęłam, kiedy coś otarło się o moją stopę. To glony. Na pewno, nie ma się co martwić.

Jednak ruszyłam z krzykiem w stronę brzegu, wciąż mając wrażenie, że znów wpadnę pod wodę i tym razem już z niej nie wypłynę.

Poczułam się bezpiecznie dopiero na plaży, owinięta w ręcznik i ciskająca naokoło przerażone spojrzenia. Aria i Piotrek dołączyli do mnie chwilę potem. Dziewczyna zamknęła mnie w stalowym uścisku.

- Boże, myślałam, że utoniesz! – wrzasnęła nagle, z głosem pełnym wyrzutu. Nie przestając mnie dusić, kontynuowała. – Poszłaś na dno jak kamień! Nie umiesz pływać, czy co?! Nie strasz mnie tak więcej! Jeśli to zrobisz, to własnoręcznie cię utopię! Jak mogłaś...

- Umiem pływać – zaoponowałam, marszcząc brwi. Podniosłam rękę w górę. Na nadgarstku widniały czerwone ślady. Piotrek, który usiadł po mojej drugiej stronie, patrzył na to bez słowa. – Coś mnie złapało.

- Coś cię złapało? – prychnęła Aria, unosząc lekko głowę. Spojrzała na moją rękę i zmrużyła oczy, widząc czerwone ślady. – CO cię zaatakowało?

- To był Cień – powiedziałam bez najmniejszej wątpliwości. Wpadło mi to do głowy dopiero, kiedy te słowa padły. Zagryzłam wargę, podświadomie czując, że to prawda.

- Tutaj? Przecież to jest w szkole! – zaoponowała Aria, patrząc na mnie z niedowierzaniem. Zerknęłam na Piotrka. Wpatrywał się w moją rękę, a na jego czole pojawiła się pionowa bruzda.

- Chyba wybrało mnie na swój cel.


~***~


- Cześć Sophie! – przywitałam się z udawanym entuzjazmem. Moja siostra wybrała sobie na telefon najmniej odpowiednią porę. Jeszcze nie doszłam do siebie, po wydarzeniach na plaży. Jechaliśmy właśnie autobusem w stronę kompleksu szkolnego.

- Mama mówi, że przyjedziemy do was za tydzień! – krzyknęła mi do słuchawki, rozentuzjazmowana. – Stęskniłam się już.

- Ja też, Phi. Jayden też tęsknił i to bardzo!

- Naprawdę? – zdziwiła się dziewczynka, po czym wybuchła wesołym śmiechem. – Wrabiasz mnie!

- No pewnie, że tak! Nie pytałam, ale na pewno tęsknił. Zorganizujemy wolny czas na całą sobotę, Phi.

- Super! Lion chciałby cię zobaczyć – miała oczywiście na myśli naszego labradora.

- Mam nadzieję, że go tam nie dusisz, co? – parsknęłam, a w słuchawce zapadła chwila ciszy. Wysiadłam właśnie z autobusu i szłam tuż za Arią i Piotrkiem wzdłuż drogi.

- Nie. Nie duszę – powiedziała Sophie dziwnym głosem. – Mama mówi, że muszę kończyć, jedziemy gdzieś.

- Trzymaj się tam, Phi. Do następnej soboty!

- Bianca, pilnuj Jaydena. Pa! – moja młodsza siostra rozłączyła się, a ja z dziwnym przeczuciem schowałam telefon do kieszeni. Zanim jednak zdążyłam się zastanowić nad tym, co mała miała na myśli, mówiąc żebym go pilnowała, ktoś zagrodził mi drogę. Ledwo zdążyłam wejść na teren szkoły.

- Pewnie ty jesteś Easay, co? – przywitała się niedbałym głosem. Przeniosłam wzrok na nią i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to ostry makijaż i blond-włosy ułożone w sztuczne fale.

- Taak, ja – przytaknęłam niepewnie, a blondynka uśmiechnęła się zawadiacko. Jej wzrok na chwilę powędrował ponad moim ramieniem i kiedy tuż koło mnie stanął Piotrek, jej twarz rozjaśniła się.

- Jestem Laura – odgarnęła włosy na plecy i przechyliła głowę w bok, pozwalając, by znów wpadły jej

na oczy. Do tego wszystkiego uśmiechała się uwodzicielsko, aż mnie mdłości wzięły. – Psycholka cię szuka.

- Psycholka?

- Pani psycholog – dziewczyna wywróciła oczami, jakby było to coś oczywistego. Posłała Piotrkowi znaczący uśmiech i odeszła, przesadnie ruszając biodrami. Dobra, w tym momencie to już rzygałam tęczą.

- Gdzie ją znajdę? – krzyknęłam jeszcze za nią. Odwróciła lekko głowę w moją stronę.

- Na korytarzu przy sali ze sceną. Podobno twój brat ześwirował – zaśmiała się, jakby sam fakt sprawiał jej ogromną radość.

Wymieniłam z Arią zdziwione spojrzenia i nie czekając na nic, ruszyłam w stronę budynku „talentów”.

Drogę pokonałam praktycznie w biegu, czując jak serce pomału podchodzi mi do gardła.

„Podobno twój brat ześwirował. Ześwirował. Ześwirował. Hahaha”

Pokonałam schody przeskakując po dwa stopnie i zdyszana wpadłam na właściwy korytarz. Na samym jego końcu dostrzegłam pięć osób. Jedna z nich stała dalej od innych i wyciągała rękę wprzód, jakby chcąc ich zatrzymać. Tylko, że coś trzymała w tej ręce. I zrozumiałam, to był Jayden.

- Jay! Co się dzieje? – spytałam, docierając na miejsce. Brat posłał mi zacięte spojrzenie, a ostrze noża, które miał w ręce, skierował prosto w moją głowę. Zdziwiłam się jeszcze bardziej, gdy na jego twarz wstąpiło przerażenie, a ręka zadrżała, znów zmieniając położenie. Chyba dotarło do niego, w kogo przed chwilą celował.

Stanęłam pomiędzy czarnowłosą dziewczyną, a kobietą w białym kitlu.

- Co się dzieje? – powtórzyłam, nie uzyskawszy wcześniej odpowiedzi.

- Pan Easay ma chyba... trudny dzień – powiedziała kobieta, posyłając mi znaczące spojrzenie. Nie zrozumiałam, co miała na myśli. Jednak bez wahania ruszyłam w stronę brata, patrząc mu prosto w oczy. Na jego czole widniały kropelki potu, a wzrok błądził po twarzach zebranych z obłąkańczą prędkością.

Czyżby TO znowu się zaczęło?

- Oh, Jay – nie zważając na ostrze w jego ręce, rzuciłam się w jego stronę. Wzięłam go w objęcia, wtulając twarz w jego miękką koszulę. – Nic się nie stało. On się tylko... zaniepokoił.

- Gdyby niepokoił się tak codziennie, to połowa szkoły zostałaby zadźgana nożem – zironizowała pani psycholog, nierozważnie podchodząc krok bliżej. Jayden natychmiast wyciągnął ku niej nóż, ale w jego oczach nie było tak wielkiej furii, jak wcześniej.

- Trzeba zadzwonić do jego rodziców – odezwał się ktoś.

- Zabiorę go do siebie. Bianco, kochanie, możesz z nami zostać?

I zostałam. Jayden się uspokoił i o dziwo przeprosił za zamieszanie. Staraliśmy się raczej nie mówić o jego traumie z dzieciństwa. Pani psycholog potraktowała to jako jednorazowy wybryk i na tym wszystkim się to skończyło.


Spałam spokojnie, zmęczona wydarzeniami dni. Przez połowę wieczoru szlifowałam wszystko, co zaczęło się dziać odkąd przenieśliśmy się do nowej szkoły. Dużo tego było i nie dawało mi spokoju. Zaczęłam bać się samotności, co było dla mnie tak nietypowe, że aż sama się temu dziwiłam.

Obudziłam się nagle. Był środek nocy, zegarek na szafce nocnej wskazywał godzinę drugą. Pot spływał po mojej twarzy, a serce waliło jak oszalałe. Jednak nie pamiętałam nawet kawałka snu, który musiał mnie tak przerazić.

Rozejrzałam się wkoło, chcąc skupić na czymś swoją uwagę, jednak ciemność otaczała mnie z każdej strony. Może to dość szalone, ale w tamtej chwili wpadł mi do głowy pomysł, by iść do Jaydena.

Przez moment leżałam jeszcze w cieplutkim łóżku, opatulona największą tarczą przeciwko potworom, jaką wynalazł świat. Jednak musiałam się ruszyć, po prostu musiałam.

Odpaliłam latarkę w telefonie, zarzuciłam na pidżamę sweter mamy i przeszłam na palcach w stronę wyjścia. Bałam się obudzić Arię, chociaż jeszcze bardziej bałam się iść sama.

„To szalone!” – szeptał głos w mojej głowie. Gdybym miała go dopasować do jakiejś postaci to byłby to głos Jaydena. Właśnie to dodało mi odwagi, żeby otworzyć drzwi i wyślizgnąć się na korytarz.

Czułam się jak w amoku. Palce u stóp zaczęły mi pomału zamarzać. Latarka dawała światło tylko w pewnym obszarze, poza nim rzucała cienie. Tańczyły wkoło z każdym moim krokiem. Niemal słyszałam ich wesoły śmiech, który rozbrzmiewał zewsząd.

„Nie bój się, Bianco!” – krzyczały, głaszcząc mnie po głowie jak posłusznego szczeniaka.

Serce podeszło mi do gardła, gdy poczułam na ramieniu delikatny dotyk.

Nie, nie, nie! Tylko nie to!

Nie chciałam się obracać. Ruszyłam pędem przed siebie. Czułam jak serce tłucze się w mojej klatce piersiowej obłąkańczym tempem. TO chyba za mną podążało.

Pokonałam schody, kolejne zakręty i dopadłam właściwe drzwi. Szarpnęłam za klamkę i odetchnęłam z ulgą, kiedy odpuściły z cichym kliknięciem. Weszłam szybko do środka i dla bezpieczeństwa zamknęłam drzwi na klucz.

Jayden pomału zaczął się budzić. Przecierał oczy i patrzył na mnie ze zdziwieniem.

- Hej – szepnęłam, zerkając na Piotrka. Leżał tyłem do mnie, całkowicie zakryty kołdrą. Nadal spał.

- Co ty tu robisz – w jego głosie nie było ani krzty pretensji, tylko same niedowierzanie.

- Mogę spać u ciebie? – spytałam. Przetarłam zmarznięte ręce i naciągnęłam rękawy swetra, czekając na odpowiedź.

- Spoko – sapnął i znów opadł na poduszkę. Wślizgnęłam się do niego pod wygrzaną kołdrę i skuliłam w kłębek.

- Wszystko okej?

- Lepiej. Jak za dawnych czasów, co?

- Prawie.

Wtuliłam głowę w jego ramię i zamknęłam oczy. Przeszedł mnie przyjemny dreszczyk, kiedy ciepło rozeszło się po całym ciele.

- Dobranoc, Jay.

- Dobranoc, murzynku.

Uśmiechnęłam się mimowolnie.

         Tak. Jak za dawnych czasów.

~~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~~~

Jedni Jaydena nie lubią, inni uwielbiają. 
Cóż, wychodzi na to, że wywołuje on same skrajne emocje...
Jeśli ktoś uważnie śledzi tekst, to zdoła zobaczyć przed innymi to, co przemycam między rozdziałami :)
Dałabym kartkę1 stycznia, ale wiem, że większość będzie kacować XD
Także kolejny rozdział 2.01 ;3
Życzę Wam wszystkim ciekawego sylwestra!
Dziękuję, że ze mną jesteście ;*

środa, 25 grudnia 2013

Kartka 7

Jedyną zaletą sobotnich lekcji... nie, kurwa, nie było żadnych zalet.

Zwlekłem się z łóżka jeszcze przed ósmą i ogarnąłem irokeza. To była jedyna poranna czynność, jaką robiłem. Po każdej nocy przyklepywał mi się do głowy, przez co wyglądałem jak przylizany jełop.

Wszystko robiłem jak najgłośniej, byleby tylko zirytować Piotrka. Chłopak spał twardo, wyraźnie miał moje działania w dupie, co mnie tylko jeszcze bardziej wkurwiło.

W „szkole talentów” – swoją drogą koszmarna nazwa. Talentów. Połowa miejsc w tej placówce była zajęta przez nabzdyczone uczniaki, za których przez całe życie przewijano pieluszki. Nieliczni mieli jakiś tam „talent” – byłem dziesięć minut po dzwonku.

Już wolałem jechać z tą dwójką ciot i Biancą do miasta, niż siedzieć na scenie cały dzień i planować popierdoloną sztukę. Jakby komuś na tym jeszcze zależało.

- O, pan Easay. Już myślałem, że pan nie przyjdzie – przywitał się nauczyciel. Od samego jego widoku po prostu rzygałem. Miał na sobie rurki, które opinały mu dosłownie wszystko, chyba trochę bardziej niż powinno. Facet w średnim wieku z śnieżnymi włosami i „artystyczną” bródką i kurwa rurki. Na dodatek emanowała od niego dziwna aura, której nie potrafiłem bliżej określić. Nie, nie intrygowało mnie to, już bardziej irytowało.

- Też miałem taką nadzieję – warknąłem.

- Świetnie się składa, że jednak uraczył nas pan swoją obecnością. Zostanie pan po lekcjach, musimy przedyskutować bardzo ważny temat – powiedział, mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów. Właśnie, głów. Zatrzymał dłużej spojrzenie na mojej fryzurze i chyba zrozumiałem co się święci. Ten fagas chciał mi przejechać kosiarką po łbie.

- Pańskie życzenie jest dla mnie rozkazem – zironizowałem.

- Wyjmij tą słuchawkę z ucha – dodał jeszcze i wrócił do lekcji. Wkurwiony jak nie wiadomo co, zająłem miejsce w ostatnim rzędzie tej pieprzonej sali. Włożyłem obie słuchawki i zamknąłem oczy.
Czas na drzemkę sukinsynu. Niestety, to nie ty dyktujesz zasady.


Chyba przespałem całe zajęcia. Nauczyciel miał wyjebane na to, co robiłem. Jednak, gdy już szykowałem się do wyjścia zatrzymał mnie ręką.

Fu, ten obrzydliwy typek dźgnął mnie palcem w brzuch i uśmiechnął się tajemniczo. Taa, teraz pewnie mnie zgwałci, szmaciarz.

- Mam do ciebie sprawę – odezwał się, kiedy wszyscy już wyszli. Zauważyłem, że ma jakiś nerwowy tik. Bez przerwy uderzał palcem wskazującym po policzku, wydymając go językiem. Uh, gość był ohydny.

Odpowiedziałem mu milczeniem. Naszła mnie niewygodna wizja, że gdybym otworzył usta, ten od razu przyssałby się do mnie jak odkurzać. Cholera. Facet wyglądał jak totalny gej.

Jednak nie zdążył nic powiedzieć, bo drzwi uchyliły się, a do środka zaglądnęła dziewczyna. Przeciętnemu chłopakowi rzuciłaby się w oczy po pierwsze jej powabna figura. Kolejno zauważyłby sięgające piersi, czarne włosy, zadarty nos i ogromne oczy.

Ja nie byłem normalny. Nie patrzyłem oczami. Starałem się czasami dostrzegać tak, jak inni. Pomimo to pierwsze, o czym pomyślałem to, że była smutna. Okropnie smutna i zagubiona. Wyginała palce jednej ręki i bez przerwy dreptała w miejscu. Zniecierpliwiona.

- Przepraszam, myślałam, że sala jest wolna – odezwała się cichym głosikiem. – Zawsze o tej porze przychodzę.

- To nic! Chyba nie będziemy ci przeszkadzać, co? – pokręciła szybko głową, a ten upiorny facet puścił jej oczko i wskazał gestem, że może wejść. Później zwrócił się do mnie i klepnął lekko po ramieniu. Co za ciota.

- Poczekaj chwilkę, muszę się po coś wrócić – powiedział. Uśmiechnął się i wyszedł szybkim krokiem, poprawiając zsuwające się spodnie. Patrzyłem za nim, a na mojej twarzy wymalował się wyraz głębokiego obrzydzenia.

Nie zwracając większej uwagi na dziewczynę, usiadłem na brzegu sceny i znów wsłuchałem się w The Analogs wygrywających tony w moich słuchawkach.

Jej zainteresowanie moją osobą ograniczyło się do szybkiego zerknięcia na czerwonego irokeza. Zmarszczyła brwi i odwróciła wzrok.

Wszystko byłoby dobrze, naprawdę. Gdyby tylko nagle nie odsłoniła kurtyny i nie zasiadła do pianina. Do pieprzonego pianina stojącego tak blisko mnie.

Poderwałem się w górę jak oparzony i wycofałem szybko. Byleby jak najdalej. Byleby tego nie widzieć. Co za chujstwo, akurat teraz musiała przyjść, tak?

Przez ten nagły przypływ paniki straciłem równowagę i opadłem na fotel w pierwszym rzędzie. Dziewczyna patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Widziałem jednak, że z trudem powstrzymuje się od wybuchnięcia śmiechem. Przerażony punk.

Jest kurwa dobrze, spokojnie. Jest przecież to pierdolone światło.

Rozglądnąłem się wkoło, usilnie starając się nie patrzeć na ten szmelc w rogu sceny.

- Wszystko w porządku? – spytała nieśmiało dziewczyna.

- W jak najlepszym – zapewniłem ponuro, wstając. Nie, nie obchodzi mnie co ten gej ma mi do powiedzenia. Wychodzę.

- Pewnie to ty jesteś Jayden, tak?

Rzuciłem jej niezadowolone spojrzenie. Skąd znała moje imię? Wpatrywała się we mnie ze spokojem. Ręce trzymała na klawiszach pianina. Jeszcze tego by brakowało, żeby zaczęła grać.

- Czemu tak sądzisz?

- Raczej niewielu punków chodzi do tej szkoły – uśmiechnęła się leciutko, chociaż nie objęło to tych dużych, smutnych oczu. Kiwnąłem tylko głową i zebrałem się już do wyjścia. – Nie spytasz jak mam na imię?

- Nie potrzeba mi zbędnych informacji – warknąłem. Dziewczyna z nerwów nacisnęła kilka klawiszy naraz tak, że w sali rozbrzmiał gwałtowny dźwięk. Podskoczyłem w górę przerażony, a moje serce raptownie przyspieszyło tempa. Starałem się odzyskać kontrolę nad własnym umysłem, który zaczął ukazywać niechciane obrazy.

Wyślizgnąłem się na korytarz, zamknąłem drzwi i padłem bez tchu na posadzkę. Wszystko stało się wyraźniejsze, tak realistyczne, jakby wydarzyło się dopiero wczoraj.


~***~


Jako siedmiolatek chodziłem na zajęcia z gry na pianinie. Matka bardzo cieszyła się, kiedy w domu grywałem na starym sprzęcie taty. W tamtym czasie nie uśmiechała się zbyt często, więc wkładałem wszystkie swoje wysiłki w naukę.

Bianca miała do muzyki dwie lewe ręce i przydawała się jedynie w porządkach domowych. Więc się starałem, chcąc pokazać mamie, że mi zależy.

Tamtego dnia moja nauczycielka ogłosiła mały konkurs. Zebrała całą naszą piątkę, którą miała pod swoimi skrzydłami i powiedziała, że ten kto zagra najładniej, dostanie w nagrodę ogromną tabliczkę czekolady.

To było parę miesięcy po przeprowadzce do Polski. Ledwo znałem ten język i z trudem się nim posługiwałem. Jednak głos muzyki był mi bliski, jakby żył we mnie już od wieków i szeptał codziennie ciche słowa. Chciałem zostać wirtuozem. Marzyłem o tym.

Dlatego z ogromnym uśmiechem odebrałem po zajęciach swoją nagrodę. Wygrałem! Mój pierwszy w życiu konkurs! Aż nie posiadałem się z radości. Chciałem czym prędzej powiadomić o tym mamę. Gnałem do domu na złamanie karku i dotarłbym tam w przeciągu chwili, gdyby na mojej drodze nie pojawił się Patryk.

On także chodził na zajęcia. Znałem go jednak z widzenia. Zaproponował mi, abyśmy wpadli do niego na chwilę. Mówił, że także ma dla mnie nagrodę za wygrany konkurs. Patryk był o parę lat starszy i miał duży autorytet wśród innych dzieci. Bez trudu przekonał mnie, żebym wszedł samotnie do jakiegoś ciemnego pokoju, a on zaraz przyniesie nagrodę.

Jednak, kiedy drzwi zamknęły się z hukiem i zaskoczył zamek zacząłem się niepokoić. Nie mogłem znaleźć włącznika światła i przez pierwsze minuty błąkałem się przy ścianie, macając po niej rękami. Kiedy w końcu go znalazłem, nic się nie stało. Nadal było ciemno.

Waliłem pięściami w drzwi, krzyczałem, żeby nie stroił sobie ze mnie żartów. Jednak nie odpowiadał. Nie wiedziałem ile czasu minęło, zanim coś się zaczęło dziać.

W całym pokoju zabrzmiała muzyka, w której rozpoznałem swoją własną grę na pianinie. W pierwszej chwili pomyślałem, że stworzył dla mnie przedstawienie, czy coś w tym rodzaju. Niestety, myśl szybko zniknęła, a na jej miejsce wkradł się ból. Coś rozdarło mi skórę na ramieniu. Z małej rany powoli zaczęła sączyć się krew.

- Aua! – krzyknąłem w większej mierze zdziwiony, niż przerażony. Przyłożyłem rękę do ramienia i zacisnąłem, zastanawiając się co się tak właściwie stało.

Nie minęła chwila, a coś ciężkiego łupnęło w moją głowę. Poczułem przeciągły pisk w jednym uchu i upadłem na kolana, chwytając się za włosy.

- Przestań! – wrzasnąłem.

- Jak ci się podoba twoja nagroda, frajerze? – odpowiedział mi jakiś głos. Odwróciłem głowę z niedowierzaniem. Ktoś był razem ze mną w pokoju. Podniosłem się powoli z klęczek, nadal wbijając wzrok w nieprzeniknioną ciemność.

Kiedy tak stałem coś szklanego rozbiło się u moich stóp. Cofnąłem się przerażony i chciałem już przylgnąć plecami do jednej ze ścian, kiedy niespodziewanie oparłem się o jakieś ciało.

- No siemasz, artysto – zakpił głos. Nie miałem możliwości, by coś powiedzieć, bo czyjaś pięść wbiła mi się w brzuch, wyrzucając powietrze z płuc. Upadłem na kolana, czując jak coś rozbija się na mojej głowie.

Ciemność. Wszędzie ciemność i śmiech. Śmiech, śmiech. Bawimy się dobrze, Jay. Bawimy się z wirtuozem. Chcesz się pobawić z nami, Jay? Dołącz do nas Jay, zacznij się śmiać. Wszystko jest takie zabawne!

Delikatne dźwięki pianina nie pasowały do szybko bijącego serca. Nie pasowały do uporczywych prób złapania oddechu, kiedy wokoło nadlatywały pociski.

- Mamo! – jęknąłem. Ciepła ciecz spływała po mojej twarzy i zlepiała ciemne włosy w zbite strąki. – Mamo!

- Oo, patrzcie! Dzidzia wzywa mamusię! – zaśmiał się któryś z nich i zewsząd nadeszły przedrzeźniające głosy. Ilu ich było? Co najmniej czterech, każdy bez przerwy albo wymierzał mi cios, albo rzucał czymś, co raniło ciało.

- Proszę. Proszę, przestańcie – szeptałem jak w amoku, czołgając się po podłodze. – Przestańcie!

Ktoś wymierzył silny cios prosto w moją twarz. Coś chrupnęło, a z nosa pociekła krew, wpływając do ust. Zacząłem kaszleć i pluć, wciąż starając się złapać głębszy oddech.

- Pomocy! – wychrypiałem ostatkiem sił, zanim jeszcze zemdlałem.

I mógłbym powiedzieć, że nastała ciemność, jednak ciemność była już wcześniej. Wraz z nią dźwięki pianina, takie delikatne i spokojne. To wszystko łączyło się w jedną całość, zespawane ogromnym bólem.

Nikt mi nie pomógł. Nikt nie miał jak mi pomóc. Mojego ojca nawet nie znałem, matka była za daleko. Nie pomogła mi. Przecież mówiła, że zawsze ze mną będzie. Tak mówiła. Czemu więc jej wtedy nie było? Wtedy, gdy obrywałem twardą podeszwą buta po twarzy, po brzuchu i reszcie ciała. Czemu jej nie było? Czemu nikogo nie było?


~***~


Uderzyłem ręką w głowę, próbując wrócić do rzeczywistości. Jednak wspomnienia były tak realne, jakbym miał zaraz odczuć ten okrutny ból przeszywający całe ciało.

„- Masa siniaków, złamanie, krwawienie wewnętrzne...”

- Wszystko w porządku? – dobiegł mnie głos z zewnątrz.

„- ... guz w mózgu, skręcona kostka, rana otwarta...”

- Ej, Jayden! – ktoś potrząsnął moim ramieniem. Całym sobą starałem się wrócić z przeszłości. Czemu to kurestwo nadeszło z takim natłokiem? Przecież starałem się je usunąć z głowy! Tak dawno nie wspominałem. Czemu znowu to wszystko mam w głowie?

- Zostawcie mnie! – wydarłem się. Miałem na myśli zarówno wspomnienia, jak i chłopców, którzy wtedy mnie bili. Odejdźcie, błagam.

Wbiłem paznokcie głęboko w skórę, chcąc odwrócić swoją uwagę.

Idźcie stąd, kurwa!

- Co się dzieje? – spytał nowy głos. Wszystko dochodziło do mnie, jakby było odległe o parę tysięcy lat. Jakby zupełnie nie dotyczyło mnie.

- Ja nie wiem, zaczął krzyczeć ja...

- Trzeba go zabrać do psychologa.

- Nigdzie mnie kurwa nie zabierzecie! – wydarłem się, podrywając na równe nogi.

Wciąż nie byłem w tej rzeczywistości. Byłem zarazem we wspomnieniach, kopany, szturchany i bity, a także w szkole na korytarzu razem z gejuchem i dziewczyną-której-imienia-nie-chciałem-znać.

- Nie zabierzecie mnie! – powtórzyłem, bo chyba do nich nie dotarło. Zaczęli się do mnie pomału zbliżać. Chcieli mnie osaczyć. Pewnie w kieszeniach mieli noże, musieli mieć noże. Tak jak oni.

- Jayden, my nie chcemy ci nic zrobić – szepnęła dziewczyna, wyciągając w moim kierunku rękę. Cofnąłem się o krok, byleby nie mieć kontaktu z jej ciałem. Spierdalajcie ode mnie! Wszyscy, wynoście się stąd!

- Co się dzieje? – zapytał gejuch, świdrując mnie badawczym spojrzeniem. Znów poczułem się jak mały chłopiec na obserwacji, parę dni po pobiciu.

Wtedy zwariowałem. Straciłem zmysły. Wrzeszczałem, kopałem wszystko, co było w pobliżu. Nie chciałem żeby ktokolwiek mnie dotykał. Ześwirowałem i to chyba zaczęło powracać. Przez jedno durne brzmienie pianina.

Wszystko wróciło, ból, wspomnienia, wariactwo.

 „- W przyszłości może mieć zaburzenia. Trzeba zahamować rozwój guza. Niestety, do końca życia będzie brany na obserwacje, w każdej chwili może mu się pogorszyć.”

- Nie chcę waszej pomocy.



~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~

Jak tam święta? ;3 U mnie genialnie <3
Z początku dziwnie mi się pisało z perspektywy Jaydena O.o Ale chyba jest dobrze.
To nie są całe jego wspomnienia, ale będą pojawiać się stopniowo, bo są ważne. ;-;
Kolejna Kartka jeszcze przed sylwestrem ;3 
Jest napisana, ale wegetuje XD

niedziela, 22 grudnia 2013

Kartka 6

Na początek, jeśli to nie problem, to zagłosujcie na Madeline, numerek 2 TUTAJ.
Zasługuje ;3
A teraz, enjoy. Jeśli ktoś znajdzie błędy, to będę mu wdzięczna! ;3

~~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~~~


W końcu opanowałam zdolność poruszania własnym ciałem. Wrzasnęłam przerażona i cofnęłam się parę kroków do tyłu. Stan mojej równowagi jednak miał się krytycznie. W efekcie czego wylądowałam na plecach. Uderzyłam głową o posadzkę i na chwilę zabrakło mi tchu.

- Nic ci nie jest? – tuż nad moją głową pojawiła się przerażona twarz Piotrka. Odetchnęłam głęboko raz, potem drugi i kiwnęłam głową.

Dziwne uczucie na moim ramieniu zniknęło.

- Powiedz mi, że widzisz to, co ja. Powiedz, że nie zwariowałam – wykrztusiłam z siebie. Usiadłam na podłodze, nie patrząc na chłopaka, tylko wbijając wzrok w wizjer.

Po chwili wahania podniósł się s klęczek i oglądając się na mnie ruszył do metalowych drzwi. Uśmiechnął się niepewnie. Bał się.

Chyba mieliśmy stalowe nerwy. Chciałabym uciekać, naprawdę chciałabym. Widziałam po jego spojrzeniu, że i on chciał. Czemu nie mogliśmy? Co nas tu trzymało? Głupia duma, czy ciekawość? A może coś silniejszego? Coś, co przyprowadziło mnie tu za pierwszym razem i sprawiło, że przyszłam teraz z Piotrkiem? Coś, co miało nad nami większą kontrolę, niż my sami. Co ja gadam...

Piotrek zaglądnął przez wizjer do pokoju obok. Usłyszałam aż tutaj, jak wciąga głośno powietrze. Nie patrzyłam na niego, patrzyłam na otwarte drzwi, wychodzące na korytarz. Tylko one teraz dawały jakieś światło. Chwilę mi zajęło zrozumienie, że właśnie się zamykają.

Powolutku sunęły w stronę framugi, by uwięzić nas tutaj. Samoistnie. Moment... drzwi? Same się poruszają? Nie czułam przeciągu, ani niczego innego. Na dodatek drzwi raczej nie robiły tego naumyślnie...

W jednej chwili poderwałam się do góry i znów poczułam mroźny oddech na karku.

Zwariuję! Ja zaraz tu zwariuję!

Panika wzięła nade mną górę. Doskoczyłam do drzwi wiodących na korytarz i naparłam na nie tak, by zatrzymać je w miejscu. Co dziwne, dalej sunęły naprzód, nie robiąc nic sobie z moich wysiłków.

- P-p-p-p-p... – zająknęłam się, charcząc nienaturalnie zachrypniętym głosem. – P-p-p-p-piotrek!

Chłopak powoli oderwał wzrok od wizjera i spojrzał na mnie z ustami otwartymi w wyrazie niemego przerażenia.

- Nie zwariowałaś – powiedział. Przez chwilę ogarnęło mnie błogie uczucie ulgi. Tylko przez jedną, króciutką chwilę, aż drzwi znowu nie zaczęły mnie przesuwać po podłodze. Jedna, krótka chwila.

- Szybko! – wykrztusiłam jeszcze z siebie. Dotarł do mnie w dwóch, długich susach. Przemknął przez szczelinę, jaka została między framugą i zatrzasnął drzwi. Głuchy huk potoczył się echem po cichych korytarzach szkoły.

Nagle zdałam sobie sprawę, że teraz należało zacząć się obawiać ludzi z krwi i kości. Chwyciłam chłopaka za rękę i pobiegliśmy w stronę wyjścia. Adrenalina dodawała mi szybkości. Nigdy nie byłam jakimś asem w bieganiu, ale teraz prułam przed siebie, aż się kurzyło. Znaczy... kurzyłoby się, tylko aktualnie nie miało co.

Wybiegliśmy na dwór i przystanęliśmy dopiero koło rozłożystego drzewa, z daleka od ścieżek. Wyczerpana usiadłam na trawie, opierając się plecami o wierzbę. W cieniu, gdzie nie było tak ciepło, a naokoło wciąż było jasno, wydawało mi się to wszystko takie absurdalne.

Zaczęłam się śmiać. Po dłuższym czasie rozbolał mnie brzuch, a łzy, które popłynęły po policzkach, wyrobiły sobie jasne ścieżki na skórze okrytej kurzem. Westchnęłam i oparłam głowę o drzewo, zerkając na siedzącego obok mnie Piotrka.

Chwilę siedzieliśmy tak w milczeniu, zatopieni we własnych myślach. Serce pomału odnajdywało swój zwykły rytm, oddech wracał do normy, a kolka zelżała. Pozostał tylko zamęt w głowie.

- Co to było? – spytałam. Zaczęło się robić ciemno, niebo z niebieskiego przeszło w granat, a słońce pomału chowało się za horyzontem, pozostawiając za sobą kolorowe smugi.

- Niestety nie wyobraźnia – brzmiała odpowiedź. Znów zamilkliśmy. Starałam się to wszystko poukładać w głowie, ale za każdym słyszałam cienki śmiech logiki.

„Zwariowałaś – podsuwała mi namolnie. –  Po prostu zwariowałaś, dziewczyno!”

- Ciekawe, czy ktoś to widział, prócz nas – zastanowiłam się. – Jak znalazłam się tam za pierwszym razem, to drzwi były uchylone. Na dodatek do piwnic mają dostęp sprzątaczki, trzymają tam swoje ścierki...

- Może to jest tak, jak w książkach. Niektórzy są po prostu ślepi na to – powiedział Piotrek. Przemilczałam to, rozpatrując w głowie jego słowa.

- Jak w „TO” Stephena Kinga? Tylko dzieci i niektórzy z dorosłych widzieli klowna.

- Dokładnie tak.

- Tylko, że to nie jest książka, my możemy zostać zranieni naprawdę – szepnęłam. Głos mi się załamał. Chyba będę miała urazę do zajęć z talentów. Na szczęście fotografia w głównej mierze miała miejsce na dworze, prócz oczywiście zajęć teoretycznych.

- Chyba zwariowałem, ale... muszę się czegoś na ten temat dowiedzieć – oświadczył nagle i wstał. Uniosłam głowę i zauważyłam w jego oczach coś, co mi się nie spodobało.

- Nie chcesz chyba tam wracać, co? – spytałam, podnosząc się do góry.

- Wiesz...

- Nie wracaj tam!

- Na razie nie zamierzam – odparł spokojnie, wtykając ręce do tylnych kieszeni. Nie patrzył na mnie, tylko gdzieś w przestrzeń ponad moją głową.

- Może to żadne paranormal activity – powiedziałam. – Może po prostu jakiś film wgrany w wizjer...

- Film? – parsknął chłopak. Naburmuszyłam się lekko, rzucając mu krzywe spojrzenie. – Jeśli to film, to pewnie jakiś aktor chuchał ci na kark, tak?

- Może – odparłam wymijająco. – To szkoła dla ułomów! Pewnie kiedyś próbowali odtworzyć jakiś horror i pozostawili efekty specjalne w piwnicy...

- Wierzysz w to?

- Nie.

Staliśmy, milcząc przez chwilę. Patrzyłam prosto w jego brązowe oczy i czułam narastające wątpliwości. Może to były po prostu halucynacje? Zanim jednak się odezwałam, on obrócił się i ruszył przed siebie.

- Gdzie idziesz? – spytałam, szybko go doganiając.

- Poszukam w internecie, ktoś musiał coś widzieć. Ewentualnie spytam jakiejś sprzątaczki. Nie zejdę tam! Obiecuję! W każdym razie... teraz. Zbyt świeżo mam to w głowie.

- Jeśli będziesz chciał znów zejść – zaczęłam wolno, czując narastającą gulę w gardle – to zejdę z tobą.

Spojrzał na mnie z wątpliwością, jednak po chwili uśmiechnął się lekko.

- To się zgłoszę – powiedział.

~***~

Do pokoju wpadłam jak huragan. Trzasnęłam drzwiami i wyszukałam wzrokiem Arii. Siedziała na łóżku i wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczami. Na kolanach trzymała książkę, którą musiała czytać zanim jej tak brutalnie przerwałam.

- Zgaduję, że mogę się zacząć bać – jęknęła, bez żadnego cienia wątpliwości.

W miarę opowiadania całego zdarzenia, jej oczy rozszerzyły się do granic możliwości, a usta kreśliły kształtne „O” w najbardziej odpowiednich momentach. Jednak nie potraktowała tego, jak historii z życia wziętej, a raczej jak wyimaginowane opowiadanie pochodzące z urojeń autora.

- Bałaś się? – spytała takim tonem, jakby mówiła o przeżyciach podczas oglądania horroru w kinie.

- Nie, cieszyłam – sarknęłam, krzywiąc się lekko. – Czemu nie chciałaś iść?

Na dłuższy moment zapadła cisza. Coraz częściej wkraczała ona w wartkie dialogi pomiędzy naszą czwórką.

- No cóż...

- Nie uwierzycie! – Piotrek wpadł do pokoju i po raz kolejny w ciągu kilku minut, drzwi trzasnęły z hukiem.

- W co nie uwierzymy? – spytała szybko Aria, wymigując się od tematu.

- Krąży o tym, co widzieliśmy, zbiór opowiadań – zastanowił się chwilę i zaczął szybko klikać na swoim mini-laptopie. – Nie jest napisane o konkretnej szkole, tylko ogółem w Polsce.

- I co? – spytałam, kiedy zapadła niepewna cisza. Piotrek popatrzył raz na mnie, raz na ekran i skrzywił się nieznacznie.

- Stek bzdur wyssany z palca. Ale przeczytaj, może jest jakieś ziarnko prawdy – podał mi laptopa i usiadł na krześle, obok łóżka Arii.

Zanim jednak zdążyłam wyciągnąć ręce, drzwi znów się otworzyły i do środka wparował Jayden. Standardowo gruchnął drzwiami o framugę i rozejrzał się po towarzystwie. Chyba mu nas brakowało, że postanowił sam przyjść.

- Co tak trzaskacie, cały internat narzeka – warknął na wstępie.

- Zluzuj, od narzekania mistrzem jesteś tylko i wyłącznie ty – odparłam, uśmiechając się lekko. Nie zareagował szczególnie na tą zaczepkę. Usiadł na moim łóżku i zaczął mi się natarczywie przyglądać. Chyba trybiki mu wpadły na dobre miejsca, bo miał zmartwioną minę.

- I co? – spytał tak po prostu, zerkając na Piotrka.

- No i to prawda.

Przechwyciłam laptopa i mrużąc oczy wpatrzyłam się w ekran. Aria zaglądała ponad moim ramieniem. Obie zagłębiłyśmy się w historię, która była zupełnie idiotyczna.

- Bianca... – zaczął Jayden. Ciarki mnie przeszły, jak przypomniałam sobie, gdzie i w jakiej sytuacji zostało wypowiedziane moje imię ostatnio. Trauma na całe życie. Jak ja mam teraz zasnąć?

- Czytam – mruknęłam krótko, nie odrywając wzroku od ekranu. Stek bzdur. Bzdura za bzdurą. Jeśli TO miało być odzwierciedleniem, tego co dzisiaj widzieliśmy, to ktoś był ślepy i nieczuły. Jednak jeden szczegół przykuł moją uwagę.


„Mówili, że prowadzono tam badania.
Inni wspominali o obrzędach.
Jednak każda wersja sprowadzała się do jednego – do cieni.
Coś się nie udało, coś umknęło ich uwadze. Pojawiło się zło nie do poskromienia.
Cienie.
Nie sposób ich zatrzymać, jeśli wybiorą ofiarę. Chowają się w jej cieniu, czekając na dobry moment. Nękają, żywiąc się jej strachem.
Kiedy nadchodzi czas,  wyłaniają się z nicości i atakują. Rozszarpują ofiary na strzępy.
Kim są Cienie? Są strażnikami tajemnic tak strasznych, że ludzkość mogłaby się przez nie wyeliminować.”


Siedziałam przez chwilę w bezruchu. Aria skończyła czytać i rozglądała się ze znudzoną miną po pokoju. Nie zauważyła. Nie dostrzegła tego fragmentu.

- Wiesz... – podniosłam powoli wzrok i wbiłam go w Piotrka. Wpatrywał się we mnie z uwagą. Nie, on też nie mógł tego dostrzec. To ja wtedy stałam w wizjerze. To ja patrzyłam, jak bezkształt odrywa się od ściany.

Ja. Ja. To ja. Już po mnie?

Moment zajęło mi pojęcie tego, co proponował mi mózg. Widziałam cienie. Czy to znaczy, że w pobliżu jest jakaś koszmarna tajemnica? Czy cień dostrzegł mnie na tyle, że będzie chciał mnie zabić? Czy już czai się za mną?

Obróciłam raptownie głowę i wrzasnęłam widząc cień na ścianie. Mój cień. To nie Cień, tylko cień. O boże.

Do moich oczu napłynęły łzy, ale postanowiłam się nie rozpłakać. Po prostu nie. Zerknęłam na Jaydena. Wpatrywał się we mnie z nieprzeniknionym wyrazem. Był zamkniętą księgą, opieczętowaną zardzewiałą kłódką. Nie miałam do niej klucza. Czasem zastanawiałam się, czy istniała taka osoba w całym wszechświecie, która umiałaby go poznać do końca.

- Trochę przerażająca sytuacja – szepnęłam. Aria odchrząknęła.

- Trochę. 


~~~~~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~~~~~~

Jeśli są tu nawiązania do jakiejś powstałej książki, to nie są one naumyślne :x
Aż trudno uwierzyć, że to wszystko do czegoś prowadzi... 
W każdym razie w mojej głowie wszystko jest ze sobą powiązane XD
Kolejny rozdział z perspektywy Jaya.
Najprawdopodobniej za 2-3 dni.

środa, 18 grudnia 2013

Kartka 5

Jayden spękał. Oczywiście, nie przyznał się do tego, ale ja to widziałam. Po tym, jak Piotrek zaproponował, abyśmy poszli wszyscy razem w oczach Jaydena pojawiło się coś, czego nie było tam od paru lat.

Przypomniałam sobie tego małego chłopca biegnącego do domu w pewien słoneczny, lipcowy dzień. Łzy spływały mu po policzkach, rozbiegane oczy błyszczały paniką, a przyspieszony oddech dobitnie świadczył o długim biegu.

Wiedziałam, że miał to samo przed oczami, domyśliłam się po jego wyrazie twarzy.

Bał się.

Jayden Easay po dziewięciu latach duszenia wspomnień w sobie, po prostu się bał.

- Spoko, nie musi iść – odparłam, bardziej do Jaydena, niż do Piotrka, czy Arii. Bliźniak patrzył na mnie przez chwilę, starając się uspokoić.

- Mam trochę do zrobienia – powiedział. Znów przybrał maskę, a ja zmarszczyłam brwi w geście zamyślenia. – Poza tym nie jara mnie włóczenie się po piwnicach, jak jakiś menel.

- Pękasz – prychnęła Aria.

- Jak ty – podsunęłam z wesołym uśmiechem.

- Ja po prostu nie... – rozejrzała się po pozostałych i posłała mi smutne spojrzenie. – Proszę, nie każ mi iść. Jak wrócisz to pogadamy.

Zmarszczyłam brwi i skinęłam z wahaniem głową. Coś tu nie grało. O ile zachowanie Jaydena mnie nie dziwiło, o tyle brak odwagi Arii pozostawiał wiele do myślenia.

- Pogadamy później, Jay – rzuciłam na odchodnym, trzymając rękę na klamce.

- Po chuj – warknął, przepychając się koło mnie i wychodząc na korytarz. – Nie potrzebuję pieprzonej niańki. Możesz się wypchać.

- Nie wpakuj się w kłopoty – dodałam jeszcze, uśmiechając się sama do siebie.

- Moją matką, kurwa, jesteś?

- Ja ciebie też, Jay! – odwróciłam się i ruszyłam razem z Piotrkiem w stronę schodów.

- Pierdol się – warknął naburmuszony Jayden.

~***~

Aż do momentu wejścia do budynku, rozmawialiśmy praktycznie o wszystkim. O szkole, rodzinie, wspomnieniach i marzeniach. Śmialiśmy się jak gdyby nigdy nic.

Jednak w momencie, w którym uchyliłam drzwi od szkoły, nastała między nami dojmująca cisza. Otaczała nas z każdej strony i otulała chłodnym całunem. Ani nas nie jednoczyła, ani nie dzieliła, jak to zwykle cisze mają w mniemaniu. Ta mroziła krew w żyłach.

Bałam się tego, co może się powtórzyć, bałam się znów poczuć zimny oddech na karku, bałam się znów ujrzeć to dziwne światło, wypływające jakby ze ścian. Jednak najbardziej bałam się, że nic się nie stanie i stwierdzą zgodnie, że zwariowałam. Chyba, że rzeczywiście zwariowałam i powinnam trafić do psychiatryka. Albo to wszystko działo się w mojej nadpobudliwej wyobraźni i nic takiego w rzeczywistości nie miało miejsca.

Zwątpiłam nagle w swoją rację. Zawahałam się przy drzwiach prowadzących do piwnicy. Powinnam tam wchodzić? Może po prostu jestem rąbnięta?

Nagle poczułam na ramieniu ciepłą dłoń Piotrka. Klepnął mnie lekko. Odwróciłam głowę i napotkałam uśmiech pełen otuchy.

- Jeśli nic się nie wydarzy i tak im powiemy, że coś się stało – poinformował mnie szeptem.

- Dzięki, ale nie będziemy kłamać – odszepnęłam. Dziwnie się czułam, zakłócając ciszę otaczającą nas z każdej strony. Gdzieś w górnych kondygnacjach budynku grała muzyka, prawdopodobnie pianino.

„Jayden by nie wytrzymał” – przemknęło mi przez myśl. Dlaczego? Co się wtedy takiego stało, że jako siedmioletnie dziecko biegł z zawrotną prędkością do domu. Co się stało, że Jayden był tak śmiertelnie przerażony?

Nie pamiętałam. Nie znałam całości wydarzenia, kiedyś tylko podsłuchiwałam jak o tym mówili. Jednak przed oczami teraz stale miałam ten jeden obraz. Uciekający, przerażony Jay.

Nacisnęłam klamkę i drzwi odpuściły ze zgrzytem. Wślizgnęłam się do środka i czując, jak mocno bije mi serce, przesunęłam się przy ścianie w lewą stronę. Gdzie jest kontakt?

Ciemność wydawała mi się nie mieć końca, gdy tak przesuwałam ręką po ścianie. Miałam wrażenie, że w każdej chwili coś, co czai się na mnie, wyskoczy i wbije pazury w moją kościstą rękę. Później mnie rozszarpie, a ostatnie, co będę widziała w życiu, to ogromne, żółte ślepia, w których błyszczała furia. Oh nie, błagam, nie chcę tak umierać!

Jak na życzenie, w całym korytarzu lampy zapaliły się, rzucając wkoło mdły blask. Odetchnęłam z ulgą.

Co się dzieje! Od kiedy ja boję się ciemności?

Uciekający, przerażony Jay.

- Wszystko dobrze? – spytał Piotrek, patrząc na mnie z zaciekawieniem.

- Dobrze – jęknęłam, odsuwając się od ściany. Zwolnij, serce, zaraz wyrwiesz mi się z klatki! Oh, jakie beznadziejne uczucie.

Ruszyliśmy korytarzem ramię w ramię, rozglądając się na boki. Nasze kroki dudniły w tym zacisznym miejscu, a każdy oddech przypominał sapanie dzikiego zwierzęcia.

„Opanuj się, Bianca! Od kiedy boisz się ciemności?!” – zganiłam się w duchu i znowu przed moimi oczami pojawił się obraz przerażonego Jaydena.

„To on ma traumę psychiczną, nie ja – pomyślałam. – Jest źle, gadam sama do siebie.”

Przystanęliśmy dopiero przed drzwiami, przez które zaglądnęłam niemalże tydzień temu. W końcu odnalazłam w sobie spokój, a mój oddech przestał przypominać sapanie wykończonego maratończyka. Potarłam gorące czoło ręką i zerknęłam na Piotrka.

- Wejdziemy? – spytał, patrząc na mnie z troską. Chyba wyglądałam jak przerażona dziewczynka. Poprawiłam włosy, które wpadły mi na twarz i uśmiechnęłam się lekko do chłopaka.

- Po to tu jesteśmy – odparłam pewnym głosem, chociaż w środku już nie byłam taka odważna. Co się ze mną dzieje? Czemu się tak trzęsę?!

Piotrek uchylił drzwi i zaglądnął do środka. Chwilę tak stał, po czym odwrócił głowę do mnie.

- Wiesz, ta zielona poświata z reguły występuje, jak jest silne stężenie napromieniowania – oświadczył wolno, patrząc mi prosto w oczy.

- Napromieniowania – powtórzyłam głucho, patrząc tępo w przestrzeń. – Myślisz, że szkoła jest napromieniowana?

Piotrek wahał się chwilę, po czym pokręcił głową. Otworzył drzwi na szerokość ramienia i po raz drugi zaglądnął do środka. Staliśmy chwilę w bezruchu, wstrzymałam nawet powietrze, sama nie wiem czemu. Jednak Piotrek nie drgnął, najwyraźniej nic nie poczuł na karku, tak jak ja wtedy.

- Muszę się rozejrzeć – oświadczył. Otworzył drzwi na maksymalną szerokość i postąpił dwa kroki do przodu. Powiódł wzrokiem po pomieszczeniu i rzucił mi krótkie spojrzenie. Weszłam za nim. Nawet, gdyby drzwi zamknęły się i uwięziły nas w środku, wolałabym być razem z nim, niż oddzielnie.

Zaczął przechadzać się po pustym pokoju, mijając raz po raz drzwi wyglądające, jakby były zrobione z metalu. Przyglądałam im się dłuższą chwilę. Przyciągały mój wzrok jak magnes.

Podeszłam do nich. Stojąc na palcach zaglądnęłam w wizjer. Słyszałam swój świszczący oddech i odruchowo położyłam dłoń na karku.

- Co robisz?

Patrzyłam na środek pomieszczenia za drzwiami. Ono także wydawało się wprost mienić zielenią, jakby jaśniejszą i mniej mętną niż to, w którym się znajdowaliśmy. Nie było widać zbyt dużo. Tylko jakiś komputer stojący na ogromnym stole pośrodku pokoju.

Przeciwna ściana była cała okratowana. Jak w więzieniu. Wytężyłam wzrok, próbując coś wyłapać. Przez chwilę wydawało mi się, że ciemność w jednym miejscu jest jakby bardziej skupiona, niż w pozostałych. Chyba odniosłam mylne wrażenie.

- Bianca... – odezwał się nagle Piotrek, przerywając ciszę. Nie odpowiedziałam, całą swoją uwagę poświęcając ciemnej plamie za kratami. Chyba się poruszyła. Tak, z pewnością!

Teraz już było widać to wyraźniej. Ciemność wydawała się „odrywać” od krat i wkraczać w „zielony” pokój. Ale jak... jakim cudem? To chyba jakieś złudzenie optyczne.

Czułam, jak zaczyna napływać strach, a na moim ciele pojawia się gęsia skórka. Nie oderwałam jednak wzroku od wizjera. Usłyszałam za sobą ciche kroki zbliżającego się Piotrka. Zaszeleścił jakiś materiał. Zarejestrowałam to odruchowo, nawet się na tym nie skupiając.

Ciemny kształt w pokoju obok nadal próbował się wydostać. Wydawało się, że coś go trzyma i nie pozwala na wyjście. Czyżby to było to zielone światło? Odbijało się od niego, jakby popychając go w tył.

Go. O czym ja w ogóle myślę! Jakie kształty, jaka ciemność? Serio postradałam zmysły!

Jednak nie oderwałam wzroku.

- Bianca... – syknął znów Piotrek. Jego głos wydawał się odległy, chociaż zabrzmiał głośniej niż wcześniej. Patrzyłam, jak ciemna masa w wizjerze nieruchomieje na chwilę, po czym zaczyna się... „odrywać” z większą zażartością.

Teraz byłam stuprocentowo pewna. Widziałam to! Naprawdę to widziałam! To nie są żadne halucynacje! No właśnie... tylko CO to jest, co ja widzę?

Znów rozległy się kroki i poczułam dłoń na ramieniu.

Co za frajer! Czy nie widzi, że coś robię? Niech mi nie przeszkadza.

- Przestań na mnie chuchać, idioto – zirytowałam się, nadal nie odrywając wzroku od wizjera. Nie mogłam, nie potrafiłam. Patrzyłam jak ciemna masa pomału uwalnia się zza krat, a zielone światło stopniowo przygasa, ustępując miejsca ciemności.

- Wiesz... stoję po drugiej stronie pomieszczenia – mruknął Piotrek.

Wszystkie włoski na karku stanęły mi dęba, kiedy znów poczułam zimny oddech. Miejsce, w którym moje ciało stykało się z nieznaną masą, paliło żywcem. Odwróciłam głowę i niepewnie zerknęłam w tył. Nic nie było. Tylko Piotrek parę kroków ode mnie. Patrzył się z przerażeniem w przestrzeń.

I nagle zdałam sobie sprawę, że jest ciemno. Potwornie ciemno. Zielona poświata zniknęła.  Nie tylko tu, ale i w wizjerze. Chciałam dotknąć ramienia, na którym coś ewidentnie leżało. Ręką natrafiłam na chropowatą, obślizgłą strukturę, której moje oczy nie dostrzegały.

Pomimo przerażającej sytuacji, gnana nieznaną ciekawością, znów spojrzałam w wizjer.

Nie, tam nie było ciemno. Po drugiej stronie było okrutnie czerwono, a na samym środku ziała pionowa, czarna szpara.

Wstrzymałam oddech, kiedy światło przysłoniła na chwilę ciemność, po czym znów się rozjaśniło. I
wtedy zrozumiałam. To było oko. Patrzyło na mnie drapieżnym spojrzeniem. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Stałam w miejscu sparaliżowana, chociaż chciałam biec. Chciałam wrzeszczeć, uciekać, płakać. Chciałam być gdziekolwiek, byleby nie tu.

- Chyba nie jesteśmy tutaj sami – szepnął do mnie Piotrek. Ta sarkastyczna część mnie chciała pogratulować mu odkrycia Ameryki. Jednak byłam zbyt przerażona, by coś z siebie wydusić. Mogłam tylko patrzeć w wizjer.


Tak, w istocie, nie jesteśmy tu sami.


~***~


Jeszcze jeden rozdział i wstawiam Kartkę z perspektywy Jaydena. 
Muszę wyjaśnić to i owo z jego przeszłości, co wpłynie na fabułę.
Błędy poprawię jeszcze jutro!
P.S. Angina to KOSZMAR :c

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Kartka 4 cz 2

No cóż... wstawiam. Starałam się, ale angina mnie zżera i raczej jest kiepsko :/
Patrzcie, fani Dramione, jakie cudeńko znalazłam *o*
P.S. mile widziana pomoc w znalezieniu błędów w tekście!

~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~

       Kiedy opowiedziałam o zdarzeniach z piwnicy Arii, ta wybuchła gromkim śmiechem.

       - Co ćpałaś, idiotko? - spytała targana konwulsjami radości. Opierała się o moje ramie, usilnie starając się nie wywrócić. Stałyśmy na placyku przed internatem, a mijające nas raz po raz osoby, przyglądały nam się podejrzliwie. Aria dopiero wysiadła z samochodu, a jej ojciec i brat właśnie wypakowywali bagaże.

       - Nie wierzysz mi?

       - Oszalałaś? Może powiedz mi jeszcze, że w tej szkole straszy, a po klasach wałęsają się duchy. W kanalizacji natomiast prześlizguje się bazyliszek i gada z nim bliznowaty chłopak. Ty... to może to jakieś wariatkowo? Albo przez omyłkę trafiłyśmy do Hogwartu... - dziewczyna postukała palcem po brodzie, udając głębokie zamyślenie. 

       - Możesz przestać? - sapnęłam zirytowana jej zachowaniem. - Chcesz przekonać się na własnej skórze?

       - Kusząca propozycja, ale nie.

       - Boisz się? To jednak mi wierzysz? - dałam jej kuksańca w bok. Niestety, nie było to przemyślane. Aria wciąż trzymała się na nogach tylko i wyłącznie dzięki podpieraniu się na moim ramieniu, a takie zaburzenie jej równowagi, oznaczało również i moje wywalenie się. 

       Nie, nie zrobiłyśmy z siebie idiotek, zrobiłyśmy z siebie psychiczne wariatki, gdy tak śmiejąc się i piszcząc, wylądowałyśmy na ziemi. Chwilę nam zajęło zebranie się w sobie i postawienie na nogi. 

       - Niezdary - prychnął głos nad nami. Uniosłam wzrok i napotkałam ciemne oczy chłopaka o potarganych, włosach.
      
       - Odezwał się koordynator ruchowy - odszczekała się Aria, poprawiając ramiączko bluzki. Piotrek uśmiechnął się tylko lekko i spojrzał na mnie.

       - Pewnie to ty jesteś tą słynną Biancą - odezwał się.

       - Słynną?

       - Arka śpiewa o tobie całymi dniami. Nie wiedziałem, że znalezienie nowej koleżanki jest takie ekscytujące...

       - Nie jestem Arka - burknęła Aria.

       - Wiesz, co... - zwróciłam się do przyjaciółki - on by się z Jaydenem dogadał.

       Wybuchłyśmy zgodnym śmiechem i zignorowawszy pytające spojrzenie Piotrka, ruszyłyśmy do internatu.

~~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~~~

       Pierwsze dni w nowej szkole okazały się dość mętne. Jayden miał rację, co do uczniów, większość z nich była nadętymi snobami. Można było to poznać z samego wyglądu. Markowe ubrania, idealnie ułożone włosy i władczość w spojrzeniu nad niższą klasą w hierarchii. 

       Irytujące. Jednak jeszcze bardziej wkurzające były zaczepki Jaydena.

        - Mówiłem, że tak będzie - powtarzał to za każdym razem, doprowadzając mnie do szału.

        - No mówiłeś i CO Z TEGO?! - wydarłam się na niego pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy w czwórkę w moim i Arii pokoju. Tak się stało, że zadawaliśmy się głównie sami ze sobą, chociaż nie zawsze, bo Jayden przeważnie nie szukał towarzystwa. Potrzebna mu była druga osoba tylko po to, by mógł ponarzekać.

        - To, że miałem pieprzoną rację wy cholerne kretynki - warknął. Siedział bezczelnie na moim łóżku, brudząc pościel ubłoconymi glanami. Wczoraj zerwał się deszcz i przemykanie pomiędzy budynkami stało się koszmarem. 

        - Zluzuj, Jay, nie musisz się o wszystko wkurzać - odparł Piotrek. Mylne miałam wrażenie, że chłopcy się dogadają. Nie doszli do porozumienia, tylko rzucili się na siebie z mordami i zaczęli drzeć, bo to - bo tamto. 

        Cóż, rok zapowiadał się niezwykle ciekawie.

        - Wybieramy się gdzieś w ten weekend? - spytała Aria. 

        - Ja tam bym popływał w morzu - oświadczył Piotrek - tak bardzo zimno, to jeszcze nie jest.

        - Mówcie sobie co chcecie, ale ja mam pieprzony teatr w cholerną sobotę - burkną Jayden. Jak jeden mąż huknęliśmy wesołym śmiechem. Poklepałam skrzywionego bliźniaka po ramieniu, próbując opanować tą wesołość.

        - Czyli pierwsze zajęcia talentu udane, co Jay? - spytałam, na co machnął tylko ręką.

        - Wy przynajmniej możecie zabrać ze sobą aparat do pieprzonego miasta, ale ja teatru nie wyniosę.

        - Nie bałeś się, Jay, mieć próby wieczorem? - spytała nagle Aria, rzucając mi złowrogi uśmieszek. Zmarszczyłam brwi, próbując dociec, o co jej chodzi.

        - Co w tym niby takiego strasznego?

        - No wiesz... Bianca sądzi, że budynek z zajęciami jest nawiedzony - odparła dziewczyna, bawiąc się końcówką swoich różowych włosów. 

        - Nawiedzony? Od kiedy wierzysz w duchy? - rzucił wielce zdziwiony Jayden.

        - Nie mówiłam, że nawiedzony - burknęłam, szukając choć w jeden twarzy wsparcia. Nie znalazłam. Wszystkie uśmiechały się kpiąco i przypatrywały mi z uwagą, jakbym była jakimś okazem w zoo.

        - Upiorne zielone światło i tajemnicze postacie chuchające na kark. Łoooo, zgroza! - Aria zarzuciła na głowę jedną ze swoich zielonych bluzek i wyciągnęła ręce do przodu, tworząc tym samym rzekomą imitację ducha. - Chrońcie dzieci i kobiety, pożrę wasze głoooowy! 

        W tym momencie drzwi od pokoju otworzyły się gwałtownie i do środka wkroczyły dwie blondynki. Chichotały w najlepsze, wyraźnie nie zdając sobie sprawy z tego, że wchodzą do czyjegoś pokoju bez pukania. 

        - Och - zreflektowała się jedna z nich - wybaczcie. Myślałyśmy, że to nasz pokój, ale żenada aż unosi się w powietrzu - skrzywiła się i zatkała nos, patrząc przy tym na wygłupiającą się Arię. 

        - Sorry, laski. To ja - odparł Jayden, kładą rękę na brzuchu. - Czasem tak jest, jak zjem za dużo.

        Dziewczyny skrzywiły się jeszcze bardziej. Obrzuciły całe towarzystwo władczym wzrokiem i wyszły, nawet nie zamykając za sobą drzwi.

        - Księżniczki - skwitowałam i przez całe dziesięć minut zanosiliśmy się wesołym śmiechem. Aria w końcu zdjęła z głowy bluzkę i przetarła łzy radości. Zamknęłam drzwi i poklepałam Jaydena po plecach, bo wyraźnie zaczął się krztusić z nadmiaru emocji.

        - Ktoś wie, kto to był? - spytałam, ale wszyscy pokręcili głowami. Piotrek otarł zaczerwienione policzki ręką i posłał mi cwaniacki uśmieszek.

        - Więc, co to były za potworki? Może czegoś się nażarłaś, albo popadasz w schizofrenie, co?

        - Dajcie mi z tym spokój - naburmuszyłam się. Nikt mnie nie zrozumiał. Chociaż, czy gdyby to Aria przyszła do mnie z taką rewelacją, to bym jej uwierzyła? Nie, raczej nie.

        - I gdzie to było? - spytał Piotrek. 

       - W budynku z zajęciami z talentów.

        - Pokażesz mi? - wstał.