piątek, 28 lutego 2014

Kartka 24


Zanim przeczytasz!: Jeśli chciałabyś mniej-więcej poczuć się jak Jayden, któremu głosy w głowie nie dają spokoju, polecam TO. Chociaż nadwrażliwe osoby lepiej niech nie nadstawiają uszu, na te głosy. Dla lepszego efektu załóż słuchawki ;>

Jayden

Kręciłem się przez chwilę po szkolnym terenie. W tym czasie zdołałem rozkopać wszystkie najbliższe kamienie i parę razy walnąć w ławkę.
Nie miałem najmniejszego pojęcia, jak rozładować złość, która we mnie ciążyła. Pierdolona Ewelina i pierdolona Natalia. Cholera jasna, kto by pomyślał, że jakieś dwie dziewczyny rozjebią mój system wartości?
Usiadłem na ławeczce przy przystanku i wpatrzyłem się w lasek po drugiej stronie ulicy. Co jakiś czas przejeżdżało zagubione auto, ale po upragnionym autobusie nie było żadnego śladu.
Starałem się nie myśleć o tym, że ostatnio siedziałem tu z Eweliną. Pragnąłem spokojnego miejsca, gdzie mógłbym wszystko przemyśleć. Szkoła z pewnością się do tego nie nadawała. Las? Sam nie wiem, unikałem drzew jak ognia. Szczególnie tego jednego. Wprawiał mnie w dziwną hipnozę. Gdybym chciał, z pewnością mógłbym sobie przypomnieć co nieco z mojej przeszłości. Ale czy chciałem?
Zdjąłem z ręki pieszczochę i zacząłem ją obracać w dłoniach.
Chciałem?
Z pewnością wygodniej było mi żyć dalej w błogiej nieświadomości szczegółów, które sprawiły, że zwariowałem. Ale teraz też wariowałem, prawda? Czy zrobiłoby mi to jakąś różnicę?
- Przestań być taki słaby! – zacisnąłem pięści i przytknąłem je do zamkniętych oczu. – Przestań być taki podatny!
Czyżbym uzależnił swoje życie od jakiejś głupiej pianistki? Bzdura! Nie mógłbym! Jedyną osobą, która cokolwiek mnie obchodzi jest Bianca.
Nie okłamuj się, Jaydenie.
Czyżbyś nie widział rzeczy oczywistych?
- Spierdalaj! – wrzasnąłem, wstając z ławki. Miałem ogromną ochotę coś rozwalić. Czymś rzucić. Zbić, rozbić. Zabić.
Popatrz na siebie. Jesteś kretynem.
Idiotą.
Jesteś ciotą, Jaydenie.
- Zamknij mordę! – wydarłem się, pięścią dewastując plastik ramujący szkło. Wygiął się pod dziwnym kątem, a cała konstrukcja skrzypnęła cicho.
Psujesz tylko innym świat.
Mógłbyś odejść, nikt by nie zauważył.
Myślałeś, że jakaś dziewczyna zwróciła na ciebie uwagę? Śmieszne! Nawet ona odeszła!
- Kurwa.
Trzasnąłem pięścią w szkło, na którym pojawiła się siatka pęknięć. Jakieś przejeżdżające auto zaczęło trąbić, ale pozdrowiłem kierowcę środkowym palcem, wracając do wyładowywania emocji. Kolejny cios, a szkło rozprysło się na miliard kawałeczków.
Dźwięk potoczył się po całej okolicy, a małe ranki, które powstały na mojej dłoni, zaczęły lekko krwawić.
Facet zatrzymał swoje auto na poboczu i ruszył w moją stronę hardym krokiem. Wydawał się myśleć, że jest ważniejszy.
Rzuciłem mu tylko nienawistne spojrzenie i podniosłem większy odłamek szkła z podłoża. Wymierzyłem i cisnąłem go w zbliżającego się mężczyznę. Ten szybko uchylił się przed nadlatującym pociskiem i cały poczerwieniał na twarzy.
- Uspokój się gówniarzu! – wrzasnął, zatrzymując się w połowie drogi. – Czemu niszczysz publiczne mienie?! Będziesz za to płacił?!
- Gówno ci do tego – warknąłem, biorąc do ręki kolejne szkło.
Zrób to! Zrób! Skrzywdź kolejną osobę! Dawaj! Rzucaj!
Ciota!
Rzucaj! Chyba, że nie potrafisz!
Cisnąłem szkło w mężczyznę i tym razem nie chybiłem. Rozcięło mu rękę, którą podniósł, próbując mnie uspokoić. Facet spojrzał na krew, która zaczęła wypływać mu z rany i jeszcze raz na mnie.
- Spierdalaj! No już, póki masz szansę! – wrzasnąłem, schylając się po kolejny odłamek. Widząc, że mężczyzna się nie rusza, cisnąłem w jego stronę garść szkła. – No wypierdalaj!
Ten tylko cofnął się do samochodu i wyjął z kieszeni telefon. Patrząc wciąż na mnie, wykręcił jakiś numer i zaczął żywo gestykulować.
Zagapiłem się na niego na chwilę, po czym nie myśląc wiele, dałem nogę w las.
Jeśli dzwonił na policję i opisze mój wygląd, będę miał przesrane. Ahh, ale będzie przesrane! Miałem ochotę zacząć tańczyć z radości na cześć zjeba.
Tchórz!
Otworzyłem prawą rękę i przyjrzałem się szkłu, które zabrałem ze sobą. Było całe oblepione czerwoną mazią, wypływającą strumieniem z mojej sinej dłoni. Niewiele mnie to obchodziło. Właściwie w tamtym momencie miałem wszystko i wszystkich bardzo głęboko w dupie.
Dobra, prawie wszystkich. Jedna osoba bez przerwy siedziała mi w głowie i mąciła myśli. Przed oczami miałem jej uśmiech, w uszach rozbrzmiewał wesoły śmiech i wydawało mi się, że czuję miękką skórę w miejscach, które kiedykolwiek dotknęła.
Usiadłem pod jedną z sosen i wyłożyłem się na ściółce. Oczami śledziłem przepływające po niebie chmury, a tak naprawdę badałem każdy detal jej twarzy. Wodziłem wzrokiem od jednego oka do drugiego, wzdłuż linii szczęki i wpatrywałem się w lekko rozchylone usta.
Za każdym razem, gdy chciałem przypatrzyć się jej bardziej, rozmywała się jak obłok dymu. Ginęła w potoku myśli.
Nagły szelest przywrócił mnie do świata realnego. Podniosłem się na łokciach i rozglądnąłem wkoło, z uwagą patrząc na każde drzewo.
Cienie, które rzucały te wysokie rośliny, zdawały się tańczyć w rytm szelestu liści, który w moim umyśle przeobrażał się w tłumnie szepczących ludzi. Świat wirował, obracał się. Ziemia drżała, gdy stopy tańczących uderzały w nią z rozmachem.
Obracałem głowę z jednej strony na drugą, doszukując się w tym całym szaleństwie czegoś normalnego. Niektóre sosny także poderwały się do tańca, stukając swoimi grubymi korzeniami o podłoże.
Szept niósł się po okolicy, mącił mi w głowie i z każdą chwilą narastał. Wszystko zdawało się mówić coś, przekazywać jakieś informacje. Chciałem ich już nie słyszeć.
Jak urzeczony patrzyłem w migające cienie i podrywające się do tańca drzewa. Różnorodność barw, które we mnie uderzyły, była wręcz nie do wytrzymania. Neonowe, krzykliwe kolory wciąż przewijały się po koronach drzew, a i cienie czasem zmieniały swoją barwę. Całe otoczenie było tak pogrążone w tańcu, że zdawało się mnie nie zauważać.
Głosy w mojej głowie zaczęły prowadzić swoje monologi, a szepty z zewnątrz jedynie to wszystko nasilały. Nie byłem w stanie odróżnić rzeczywistości od sztuczki umysłu.
Gubiłem się w tej plątaninie dźwięków i obrazów. Wszystko zdawało się zlewać ze sobą, tworząc jedno wielkie gówno, w które wpadłem.
- Raz panienka mała na trawce siedziała, jadła kaszkę z mlekiem. Nagle zza jedzonka dostrzegła pająka i uciekła z bekiem – wtem rozległ się inny niż wszystkie głos. Jakieś dziecko podśpiewywało na tyle głośno, by trafiło to do mnie wyraźnie. Znałem tą wyliczankę... nie raz sam jako brzdąc nuciłem ją pod nosem, najczęściej po angielsku.
Wstałem ze ściółki i starając się nie stracić tego głosu pośród tysiąca innych, ruszyłem w sam środek tanecznego wiru.
- ... dostrzegła pająka... – śpiewało dziecko. Neonowe obrazy pomału zaczynały ustępować, a drzewa stały się jakby wyższe niż wcześniej. Dostrzegłem małego chłopca wyrzucającego liście w powietrze i śmiejącego się z tej jakże prostej czynności.
Okręcił się w koło i chichocząc, pobiegł przed siebie. Zawołałem za nim, ale nie reagował. Ruszyłem po jego śladach, starając się nie zgubić pośród drzew tej małej sylwetki.
- ... i uciekła z bekiem! – zakończył żałośnie, a jego śmiech nagle umilkł, tak samo jak kroki i szum zgniatanych małymi bucikami liści.
Odnalazłem go po chwili, stojącego naprzeciwko rozłożystego drzewa. Otworzyłem usta w niemym zdziwieniu, widząc to samo miejsce, w którym jeszcze niedawno znaleźliśmy Biancę.
Dziecko podbiegło do drzewa i oparło małe rączki o jego korę. Chciałem je zawołać, odciągnąć, ale mogłem tylko stać w miejscu i patrzeć.
- Siedzi baba na cmentarzu, trzyma nogi w kałamarzu. Przyszedł duch, babę buch, baba fik, a duch znikł! – rozpoczął chłopiec kolejną rymowankę.
Z każdym słowem okrążał cały pień, chichrając się bez powodu. Nagle zatrzymał się i obejrzał, a na jego małej buźce wymalowało się przerażenie.
- Ja nie chciałem! – zarzekł się, kręcąc wolno głową. – Nie chciałem!
Otworzyłem usta, by coś powiedzieć, gdy wszystko uderzyło mnie ze zdojoną mocą. Opadłem na kolana i wbiłem wzrok w drzewo i spłoszonego chłopca.
Pamiętałem.

~***~

Ewelina

Dłonie lekko smagały klawisze. Smutna melodia zawładnęła całą publiką. Kotary bujały się w rytm nadawany przez palce. Krzesła i stoły w milczeniu słuchały, a postacie z obrazów wbijały wzrok w jeden punkt, nadstawiając uszy.
Zamknęłam oczy i grałam duszą. Nuty na kartce były nieważnym szczegółem. Napawałam się spokojem, marzyłam, myślałam. Grałam.
Chciałam już nigdy nie przestawać i pozwolić pianinu zawładnąć moim życiem. Ale nie mogłam. Co więcej, nie powinnam.
W końcu muzyka ucichła, a ja zamknęłam klapę. Opuściłam szybko pomieszczenie, które każdym kątem przypominało mi o nim. Zdawałam sobie sprawę jak głupie były moje myśli. Teraz i parę dni wcześniej.
Zdawało mi się, że coś w nim zmienię. Miałam nadzieję, że dzięki mnie się... wywinie ze swoich problemów.
Zerknęłam szybko na swoje nadgarstki i jak zawsze, naciągnęłam rękawy bluzy.
- Już wychodzisz? – zaczepił mnie chłopak o jasnych blond włosach. Nie był zbyt lubiany w szkole. Nazywał się Patryk i dużo czasu przebywał w bibliotece, żeby jego oceny zaliczały się na stypendium. W sumie był w porządku, ale tym popularnym i bogatym dzieciakom korona by z głowy spadła, gdyby zaczęły się z nim zadawać.
- Muszę pomóc siostrze w porządkach – uśmiechnęłam się lekko. – A ty jeszcze nie?
- Mamy jakąś próbę w teatralnej. Pomyślałem, że mogłabyś popatrzeć.
- Kiedy indziej – zapewniłam i pożegnawszy się z Patrykiem, wyszłam z budynku.
Zagryzłam wargę, żeby tylko się nie popłakać. Przychodziło mi to z trudem. Łzy jak zawsze same cisnęły się do oczu, nie potrafiłam nigdy zapanować nad tym wszystkim, co się we mnie kotłowało.
Nieraz budziłam się w środku nocy, wrzeszcząc jej imię. Chcąc jej pomóc, jakoś go obezwładnić. Nie mogłam. We śnie stałam i patrzyłam, tak samo jak kiedyś.
Dobrze, że Natalii oszczędzono tych wszystkich nieszczęść. Chyba cała zła passa mojej rodziny spadła właśnie na mnie. Nieźle, przynajmniej inni nie cierpieli.
Pozbierałam się w sobie i wyszłam z terenu szkoły. Droga poboczem wcale nie należała do najbezpieczniejszych, zwłaszcza że szaleni kierowcy bardzo lubili ten odcinek.
Odetchnęłam raz, drugi. Strasznie mnie to wszystko ruszyło. Zawsze miałam momenty refleksji po graniu, a milczenie Jaydena dodatkowo to wszystko nasiliło.
Co go mogło ugryźć? Przecież nie zrobiłam nic złego!
Minęłam stłuczoną szybę i usiadłam na drugiej ławeczce, byle dalej od rozsypanego po ziemi szkła. Mój wzrok mimowolnie padł na jakiegoś zdenerwowanego mężczyznę rozmawiającego przez telefon. Wymachiwał rękami tak, że prawie sam sobie wytrącił telefon, do którego zaczął krzyczeć ze złością:
- Mówiłem panu! Psychopata z czerwonym irokezem! Ciskał we mnie... Proszę pana, proszę się nie wygłupiać, ja... Niech się pan... ZAMKNIJ SIĘ, WCALE NIE MAM NERWICY! – wrzeszczał. Mogłoby mnie to nawet ubawić, ale psychopata z czerwonym irokezem dostatecznie mnie zaniepokoił.
Rozejrzałam się szybko wkoło, zatrzymując oczy na rozwalonej szybie. Podeszłam do niej niepewnie i ukucnęłam, spomiędzy szczątków przystanku wygrzebując czarną pieszczochę.
Jeśli wcześniej miałam wątpliwości, to teraz prędko się rozwiały. Wyprostowałam się i rozglądnęłam dookoła, jakbym liczyła, że nadal tu jest.
- Przepraszam! – krzyknęłam w stronę rozmawiającego mężczyzny. Spojrzał na mnie ze złością, zaprzestając na chwilę monologu do słuchawki. – Gdzie on pobiegł? Ten psychopata?
- TO JEŹDZIE SZYBCIEJ! Co? A! Pognał w las i tyle go było widać! Szaleniec jakiś, uważaj lepiej... ej! Ej! Gdzie biegniesz?! – wrzasnął, ale ja już mijałam kolejne drzewa.
Pędziłam na złamanie karku przed siebie. Czułam jak serce dudni mi w klatce piersiowej, jakby chciało się wyrwać i wylecieć na zwiady. Szybciej, szybciej.
Nie wiedziałam za bardzo, w którym kierunku się kierować. Biegłam na oślep, a łzy cisnące mi się do oczu już spływały po policzkach. Ja po prostu tego wszystkiego nie wytrzymam.
- Zamknij się! – wrzasnął ktoś, po mojej prawej stronie. Zakręciłam szybko i niemalże sprintem pokonałam drogę dzielącą mnie od Jaydena. Już z oddali widziałam jak stoi przy drzewie i opiera się o nie jedną ręką. Drugą przykładał do ucha, garbiąc się, jakby dźwigał jakiś niewyobrażalny ciężar.
- Jay? Wszystko dobrze? – zbliżyłam się do niego na tyle, by mieć na wyciągnięcie ręki kontakt. Odwrócił się raptownie przodem do mnie, a jego twarz wykrzywił dziki grymas.
Mimowolnie cofnęłam się o krok. Z jego dłoni płynęła krew, cała jego twarz była nią poplamiona. Patrzył na mnie z taką furią, z szaleństwem.
- Nic. Nic nie jest dobrze – powiedział wolno, wbijając we mnie uporczywy wzrok. – Wszystko jest nie tak. Wszystko się jebie!
- Co się stało takiego? – spytałam, chociaż nigdy w życiu nikogo się tak jeszcze nie bałam.
- Spytaj siebie, albo siostruni – niemalże wypluł ostatnie słowo, krzywiąc się jeszcze bardziej. Zaczął ciężej oddychać, a od czasu do czasu gwałtownie zwracał głowę na boki, jakby usłyszał coś dziwnego.
- Mnie? Przecież nic nie zrobiłam.
- Nie zależy ci na mnie. Masz mnie w dupie! Wszyscy mają mnie kurwa w dupie – zaśpiewał ostatnie zdanie, okręcając się wokół własnej osi i śmiejąc się jak szaleniec. – Wszystkim kurwa nie zależy!
- Przestań tak mówić...
- Kiedy to jest prawda! Najprawdziwsza, słodka jak cukierek PRAWDA. Gdyby ci choć trochę zależało, nie odpychałabyś mnie od siebie. Gdyby ci zależało, nie nasyłałabyś siostruni! – wrzeszczał, wciąż zanosząc się historycznym śmiechem.
Serce dudniło mi w piersi z przerażenia. Kim był ten człowiek?
- Nie nasyłałam nikogo – powiedziałam, siląc się na spokojny ton.
- Nie, no przecież! Sami przyszli! Przestań pierdolić!
- NIE! To ty przestań gadać głupoty! Nie kazałam ci się ode mnie odwalić. Co więcej, nie chcę żebyś tego robił! Zależy mi na tobie i nawet nie wiesz jak bardzo! Zależy mi bardziej niż na przyjacielu, chociaż sama nie wiem co w tobie widzę! – wrzasnęłam, chcąc go w końcu uspokoić. Z każdym słowem dźgałam go w pierś, a łzy zaczęły zamazywać mi obraz.

- Jesteś tylko iluzją – stwierdził osłupiały.


~~~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~~~
Jeśli ktoś nie bardzo zrozumiał co miałam na myśli, opisując szaleństwo Jaydena...
Cóż, wariata trudno zrozumieć, czyż nie? ;)
Dodałam perspektywę Eweliny *musiałam chociaż raz ;_;* 
Jakieś zastrzeżenia / błędy? ;3
Indżoj!

wtorek, 25 lutego 2014

Kartka 23

Jayden

Po ostatniej rozmowie z matką miałem dość wszystkich ludzi naokoło na najbliższe sto lat. Już zdołałem zapomnieć, jak bardzo potrafiła być wkurwiająca. Oczywiście wyszło, że jestem winny za całe zło świata.
Po wyjeździe matki przez najbliższe dwa dni chodziłem zły jak osa. Bianca chyba też nie była zbyt zadowolona z tych odwiedzin. Milczała przez większość czasu i wbijała spojrzenie w bliżej nieokreślony punkt. Najdziwniejsze były jednak wydarzenia we wtorek. Mieliśmy spokojnie wszyscy pogadać o sprawie życia i śmierci, a... dziewczyny się obraziły. Strzeliły takiego focha, że Piotrek stał się dla nich istnym powietrzem.
Nie wiedziałem o co chodzi, za bardzo nie miałem nawet na to ochoty. Przynajmniej nie gniewały się na mnie.
Pozostał tylko jeden problem. Mianowicie sam Piotrek. Zwalił się na moją głowę i zaczął udawać przyjaciela. Nie ma się z kim bujać po szkole, to się dopieprzył do kogoś, kto sieje postrach? Nieźle.
Do najbardziej nieudanych dni w roku mogłem spokojnie zaliczyć tą środę. Po zajęciach miałem ostatnie spotkanie z Bezimienną. Nie chciałem z nią gadać, jednocześnie pragnąc się odezwać choć słowem.
Jak zawsze przed wejściem na salę sprawdziłem, czy nie gra na tym starym gruchocie. Gdy teren okazał się czysty, wparowałem do środka.
- Oczywiście, że spóźniony – usłyszałem uwagę. Nie miałem zamiaru odpowiadać na te zaczepki. Pogłośniłem muzykę w słuchawkach i rzuciłem torbę na siedzenie. Brawa dla mnie, że w ogóle postanowiłem przyjść. Głupio przyznać, ale stwierdziłem, że to ostatnia okazja do zobaczenia jej w pełnej krasie.
Moje życie jest już dość przejebane. Nie będę psuł go innym. Zwłaszcza tym, którzy są zdolni by coś dla mnie poświęcić.
- Oh, rozumiem. Kolejne zmiany nastroju? Czyżby PMS? – spytała, kładąc ręce na biodrach. Jednak kiedy i na to nie zareagowałem, speszyła się nieco i zajęła miejsce obok. – Co się stało?
Całą swoją uwagę skupiłem na ekranie telefonu. Czemu było mi tak cholernie ciężko ignorować ją?
- Jay... mi możesz powiedzieć – mruknęła nieśmiało, dotykając lekko mojego nadgarstka. Odtrąciłem jej dłoń i ustawiłem głośność odtwarzacza na max. Teraz przynajmniej nie słyszałem co mówi.
Jednak nadal było mi ciężko. Tak kurewsko ciężko...
Przed oczami mignęła mi jej twarz wykrzywiona wkurzonym grymasem, kiedy wróciła na swoje miejsce. Podniosła ogromny brystol z napisem i spojrzała na mnie wyczekująco.
Bądź co bądź, musiałem jej pomóc. Ruszyłem się na zaplecze po drabinę i wróciłem, taskając to żelastwo.
Bezimienna stała w jednym miejscu, patrząc się ze smutkiem w pustkę.
Znów. Znów kurwa była tak bezbrzeżnie smutna. Znów topiła się we własnych łzach i opadała na dno oceanu. Znów kurwa.
Chwyciłem napis jedną ręką i wgramoliłem się na górę. Wyjąłem z kieszeni spodni pudełko szpilek i rozpocząłem mozolną pracę doprowadzania ostatnich poprawek.
Im szybciej skończę, tym szybciej wyjdę.
Tym szybciej ją opuszczę...
Czy tego chcę?

~***~

Bianca

Czułam się jak w jakimś chorym kryminale. Nagle każda z otaczających mnie osób stawał się wrogiem numer jeden. Wciąż miałam w głowie słowa Sophie i jej przerażoną minę. To wszystko stawało się coraz bardziej porąbane.
Na dodatek Aria. Czy możliwe, że osobą, która mi zagraża okazała się ona? Czy zrobiłaby coś okropnego, bądź co bądź przyjaciółce, jedynie przez zazdrość? Sama już nie byłam tego wszystkiego pewna.
W każdym razie postanowiłam zachowywać się w miarę normalnie. Nawet podzieliłam się z nią nowinką o rzekomej randce Alicji i Piotrka. Dziewczynę wręcz wmurowało. Chyba nieźle się zaskoczyła, że to nie mnie powinna się obawiać, a jej.
Najdziwniejsze i najbardziej przerażające było jednak wydarzenie na matmie. Siedziałam jak zwykle znużona, udając, że coś rozumiem. Potakiwałam pokornie głową i wpatrywałam się tępo w tablicę. Nauczycielce to chyba wystarczało, bo nie zwracała uwagi na moje nieróbstwo.
W każdym razie nagle jej wzrok utkwił we mnie i słodkim głosem oznajmiła, że mnie słucha. Patrzyłam się na nią jak na jakieś rzadkie zjawisko i starałam się zrozumieć o co jej chodzi. Aria szturchnęła mnie w ramię, przywracając na ziemię do żywych. Albo połowicznie żywych.
- A... jakie było pytanie?
- Nie było pytania. To ty się zgłaszasz – powiedziała, lekko zdumiona moim zachowaniem. Patrzyłam na nią jak na idiotkę i dla pewności zerknęłam na swoje dłonie. Jedna uczynnie podpierała mi podbródek, a druga... stała na baczność, wyciągając palce w stronę sufitu. Jak to zobaczyłam, to niemal zachłysnęłam się ze zdziwienia własną śliną.
- Nie, to pomyłka, ja się nie zgłaszałam – wydukałam żałośnie, próbując schować rękę pod ławkę. Tyle że skubana nie chciała mnie słuchać. Nadal tkwiła uparcie w jednej pozycji, jakby śmiejąc się z mojej bezradności. Spróbowałam ściągnąć ją drugą, ale wyglądało to jak siłowanie się z samą sobą. W dodatku nieskuteczne, bo ręka okazała się silniejsza.
Musiałam wyglądać komicznie. Niekoniecznie mi było do śmiechu, chociaż cała klasa zaczęła się chichrać pod nosem z tej akcji, którą odstawiałam. Rzuciłam Arii błagalne spojrzenie, ale patrzyła na mnie zdezorientowana, nie bardzo wiedząc co się dzieje.
- W takim razie nie musisz się już zgłaszać, Easay – powiedziała zirytowana nauczycielka. Pewnie miała mi za złe przerwanie lekcji taką błahostką.
- A właściwie jest jedna sprawa. Mogę do toalety? – wypaliłam szybko, mocując się z upartą ręką.
- Idź – warknęła, wracając do pisania po tablicy. Chyba już się z nią nie polubię. Podniosłam się szybko i pośród śmiechów całej klasy wybiegłam z sali. W każdym razie miałam taki zamiar, ale potknęłam się przy jednej z ławek i zaryłam czołem o jej kant. Chłopak, który przy niej siedział, rzucił mi rozbawione spojrzenie i już wyciągał w moją stronę dłoń, ale szybko się pozbierałam.
Jak na skrzydłach wystrzeliłam z klasy, przy wyjściu zawadzając podniesioną ręką o strop drzwi.
Błagam, zabijcie mnie w tej chwili.
Upokorzona pognałam do dziewczęcej ubikacji i spojrzałam na siebie w lustrze. Dłuższą chwilę mocowałam się z ręką, a kiedy w końcu zdołałam ją opuścić, powróciło czucie. Znów mogłam nią poruszać, bez żadnych takich wpadek.
- Co to było? – mruknęłam, przepłukując twarz wodą. Moja dłoń automatycznie powędrowała do zagojonej rany. Od niedawna był to mój nowy nawyk.
Przesiedziałam w toalecie aż do upragnionego dzwonka. Bałam się też trochę reakcji klasy na to nietypowe widowisko, chyba jednak wolałam siedzieć w kabinie. Bądź co bądź jednak wyszłam i szybko odebrałam od Arii torbę.
- Co się stało? – spytała szybko, odciągając mnie na stronę. Jayden już szedł w naszym kierunku, a Piotrek stał niezdecydowany pośrodku korytarza, wpatrując się we mnie uważnie.
- Tak jakby nie mam pojęcia... nie miałam nad tym kontroli – mruknęłam. Niezadowolona zauważyłam szeroki uśmiech na twarzy brata, kiedy w końcu do nas podszedł.
- Nieźle siostra. Udało ci się ubarwić trochę lekcję – poklepał mnie po ramieniu i udał szczere zdziwienie, widzą moje nienawistne spojrzenie. – No co?
- Wiadro. To nie było zabawne!
- Było. Po prostu nie masz poczucia humoru.
- Też byś nie miał, gdybyś nie panował nad własnym ciałem – fuknęłam zezłoszczona. Aria wywróciła oczami i mrugnęła do mnie wesoło.
- Jayden, pozwól na chwilkę – pchnęła go przed siebie i cała w skowronkach zniknęła z nim za kolumną. Ze zdziwienia prawie mi szczęka opadła. Szybko jednak moja uwaga została zajęta przez coś innego. A raczej kogoś.
Tuż przede mną wyrósł chłopak o słodkim uśmiechu. Miał wysunięty podbródek i łagodne, niemalże dziewczęce rysy twarzy. Głowę zdobiły mu postawione na żel, krucze włosy. Wyglądał na jakiegoś bogatego snoba.
- Cześć – przywitał się, błyskając białymi zębami. Były tak wyszorowane, że chyba co przerwę chodził je szczotkować i pielęgnować. – Chyba zgubiłaś.
Wyciągnął rękę, w której trzymał małego, czarnego kolczyka. Szybko pomacałam uszy. Oczywiście, w jednym brakowało ozdoby.
- Dzięki – mruknęłam zestresowana. To w jego ławkę wyrżnęłam przy panicznej ewakuacji z klasy. Dość nieprzyjemna scena.
- Nie ma sprawy. Jakbyś jeszcze się chciała obtłuc, to wiesz gdzie siedzę – zaśmiał się wesoło i klasnął w dłonie. – To widzimy się na lekcji!
Odprowadziłam go spojrzeniem, ściskając w ręce odzyskaną zgubę. Kątem oka zauważyłam wpatrującego się we mnie Piotrka. Nie chcąc doprowadzić do jakiejkolwiek rozmowy, ruszyłam w stronę łazienki. Znowu.
- Pogadamy później? – czemu miałoby mi się udać przejść koło niego niepostrzeżenie? Przecież nie ma takiej opcji! Zatarasował mi przejście i uśmiechnął się lekko, czym zmiękczył mi serce. W ciągu chwili przestałam się na niego gniewać.
- Po lekcjach – przytaknęłam, karcąc się w duchu za swoją uległość. On tylko mrugnie, a ja już biegnę.

Na angielskim poinformowałam szeptem Arię o mojej zbliżającej się rozmowie. Bądź co bądź wolałam, żeby wiedziała, a nie posądzała o zdradę przyjaźni. Czy cokolwiek innego...
Zmarszczyła brwi i rzuciła w stronę Piotrka uważne spojrzenie. Pech chciał, żeby akurat się nam przyglądał.
- Może ma jakiś pomysł o co chodziło z tą ręką na matmie – zaproponowała, odwracając od niego wzrok. Rozejrzałam się po klasie, która wciąż przyglądała mi się jakbym miała zaraz coś odwalić. Zaraz, moment, a...
- Gdzie Jayden? – spytałam szeptem, zerkając w stronę tłumaczącej coś nauczycielki.
- Nie wiem. Odciągnęłam go na moment, bo ten chłopak ci się tak przyglądał... – zachichotała i rzuciła szybkie spojrzenie na lśniąco-zębnego. – Polazł gdzieś, bo Ewelina do nas podeszła.
- Tylko dlatego? – zdziwiłam się. Wciąż zastanawiałam się nad słowami Sophie. Nie dawały mi spokoju. Jakie okropne rzeczy mógł opowiadać siostrze? Powinnam o nie spytać? Nie, lepiej nie. Phi mówiła, że tego nie pamięta.
- Nie mam pojęcia – Aria podparła głowę ręką i wlepiła spojrzenie w okno, udając że słucha wykładu po angielsku.

Do końca dnia Jayden się nie pojawił i zaczęłam się trochę niepokoić. Zbyt dobrze go znałam, głupie pomysły czasem wstrzelały się mu do głowy. Nie powinnam go nawet z oka spuszczać po ostatniej ucieczce z internatu. Swoją drogą naprawdę zrobił się dziwny.
- Więc? Może mi w końcu powiesz, czemu jesteście na mnie takie obrażone? – zaproponował Piotrek, uśmiechając się lekko. Usiedliśmy na ławeczce tuż przy dróżce łączącej budynki. Zimny wiatr dął i wzniecał do tańca masę kolorowych liści. Niebo natomiast wyglądało tak ponuro, jakby miało zamiar zaraz się popłakać.
- Chodzi o Alicję – powiedziałam prosto z mostu, nagle niezwykle zainteresowana guzikiem w kurtce.
- A co ona ma do tego wszystkiego? – spytał zdziwiony.
- To, że się z nią umawiasz. Dobrze wiesz, że jej nie lubimy.
- Umawiam się z nią? Od kiedy? – parsknął śmiechem i przejechał dłonią po krótkich włosach. Odważyłam się na niego spojrzeć, by zobaczyć czy nie kłamie.
- Czyli nie?
- Żartujesz? Jedyna osoba, z którą chciałbym się umówić, siedzi ze mną na ławce – wyszczerzył zęby, a mnie momentalnie zrobiło się gorąco. Mogłam być pewna, że w tym momencie na moich policzkach wykwitł dorodny rumieniec. Spuściłam wzrok i wbiłam go w niesamowicie fascynującego guzika.
- Ah tak – mruknęłam niewyraźnie, kątem oka obserwując, czy przypadkiem nigdzie w zasięgu wzroku nie stoi Aria.
- Tak cię denerwuje Alicja... hmm, czyżbyś była zazdrosna? – droczył się ze mną, przez co wręcz spurpurowiałam. Zabierzcie mnie od niego. Zaraz będę mienić się w kolorach tęczy!
- Tak jasne – prychnęłam tylko, obskrobując guzika z jego czarnej farby.
- Wiem, że jesteś – odparł wesoło. Nagle spoważniał i położył swoją dłoń na mojej ręce. – Nie przejmuj się Arią.
- To nie tak... – jęknęłam.
- Nie pozwól zniszczyć czegoś przez jej sentymenty.

~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~
Ale patologia.. co ja tu piszę? ;o
Nie za dużo jak dla was? ;)
Moje postacie żyją własnym życiem. Pół godziny na Jaydena wrzeszczałam, żeby NIE gadał z Eweliną. Stwierdził cwaniaczek, że z chęcią by sobie z nią pokonwersował. W ogóle się mnie nie słucha... zdrajca! :C
Indżoj!

sobota, 22 lutego 2014

Kartka 22

Bianca

- To tylko przemęczenie mamo – zapewniłam po raz tysięczny. Oczywiście musiała przyjechać ni w kitę ni w oko, a na czas, który miałam grzecznie przeleżeć w łóżku. Od razu zaalarmowana ściągnęła Jaydena z łóżka i urządziła sobie rodzinną pogadankę.
Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Jay także nie wyglądał kolorowo. Chyba jedynie Sophie cieszyła się z tego spotkania.
- Teraz przemęczenie, a później omdlenia, pogotowie, szpital i wysokie rachunki!
- O rany – mruknęłam, wywracając oczami.
- Daj jej spokój – warknął Jayden. Siedział na moim łóżku, oparty plecami o ścianę i z nieprzeniknionym wyrazem twarzy wpatrywał się w sufit.
- A ty... z tobą jeszcze pogadam! – pogroziła mu palcem.
- Już się boję – prychnął.
- Andrew mówi już mama – oznajmiła nam Sophie, wielce z siebie zadowolona. – A ja chodzę do szkoły.
- Umiesz coś po polsku? – spytałam, przyciągając małą do siebie. Zachichotała i zaczęła dukać pojedyncze słówka.
- Ale jak ktoś mówi, to zrozumiem – powiedziała.
- Zajmiesz się Sophie? Ja muszę porozmawiać trochę z Jaydenem – zaszczebiotała mama nagle przecudnie miłym głosikiem. Wymusiłam krzywy uśmiech i kiwnęłam głową.
Brat rzucił mi zirytowane spojrzenie i głośno narzekając, wyszedł razem z rodzicielką z pokoju.
- Pokażesz mi salę teatralną? – spytała szeptem Sophie, przykładając swoje małe usteczka do mojego ucha. – Proszę?
- Podobno nie mogę wychodzić z łóżka... – zaczęłam, ale widząc jej słodkie oczy, prychnęłam i wstałam. – Dobra, zrobimy wyjątek. Czuję się już lepiej.
To było jedno wielkie kłamstwo. Czułam się koszmarnie, ale przecież nie powiem tego małej dziewczynce, która liczy na atrakcje.
Ubrałam się szybko i wyszłyśmy na dwór. Dzisiejsza pogoda była dokładnym przeciwieństwem wczorajszej. Słońce świeciło wysoko na bezchmurnym niebie, a wiatr ledwo muskał liście drzew.
Spacerkiem pokonałyśmy drogę dzielącą nas od budynku. Starałam się nie myśleć o tym, że będziemy zmuszone do przejścia obok piwnicy. Mimo tego, że skupiałam swoje myśli na czym innym, z każdym krokiem coraz bardziej się bałam. Zaczęłam nawet drżeć niekontrolowanie, co przyciągnęło uwagę Sophie.
- Zimno ci? – spytała ze skruchą.
- Uhm. Ale już wchodzimy – pocieszyłam ją, otwierając jedno skrzydło drzwi. Teraz dosłownie trzęsłam się jak galaretka. Trzeba tylko minąć te przeklęte drzwi. Po prostu je minąć i problem z głowy.
- A tam co jest? – szarpnęła moją rękę Sophie. Odwróciłam lekko głowę i zauważyłam, że wpatruje się jak zahipnotyzowana w drzwi.
- Nic – powiedziałam szybko, ciągnąć małą. Ta jednak nie ustępowała i zaparła się nogami w podłogę.
- Wiem, że coś jest. Tam zawsze są fajne rzeczy! Proszę, możemy wejść? Proszę, proszę, proszę! – zaczęła patrzeć na mnie tymi swoimi dużymi oczkami, licząc na to, że zmięknę. Pokręciłam głową, za wszelką cenę unikając jej wzroku. Dobrze wiedziała, że nie potrafię jej się postawić. Gdybym była jej matką, to rozpieszczałabym ją bez umiaru.
- Nic tam nie ma. Tylko trochę zombie i parę potworków – zażartowałam, chcąc ją trochę przestraszyć. – Chodź, Phi, sala jest na górze.
Dziewczynka jednak się uparła. Wyrwała dłoń z mojego uścisku i sama ruszyła w stronę piwnicy. Nie żeby takie jej zachowanie szczególnie mnie dziwiło. To dziecko było zbyt słodkie na zwyczajne „nie”. Poza tym miała dar przekonywania i była niezwykle ciekawska. Chyba jestem w stanie ją za to przekląć.
- Wracaj tu! Tam nie wolno! – syknęłam. Za nic w świecie nie miałam ochoty na wchodzenie do piwnicy szkolnej. No błagam, to jest idiotyzm! Pchanie się potworom, które chcą cię zabić, prosto w łapy. Jednak z drugiej strony nie pozwolę na skrzywdzenie Phi. Nie mogą się na nią uwziąć!
- Mogłam pójść z Jaydenem. On by tam wszedł! – nastroszyła się mała, tupiąc nóżką w miejscu. Na górze trzasnęły drzwi od jednej z sal. Zastanawiałam się kto taki może teraz wędrować po budynku „talentów”, skoro jest poniedziałek przed obiadem i wszystkie zajęcia odbywają się w głównej szkole.
- On by tam nie wszedł – prychnęłam, chwytając małą wpół i ciągnąc ją do góry. Sophie warknęła coś pod nosem i się uspokoiła. Odwróciłam się i stanęłam oko w oko z... Alicją.
- Cześć! – przywitała się wesoło. No nie. Tylko jej mi tu było brak.
- Hej – burknęłam bez przekonania.
- Mam nadzieję, że się nie pogniewasz – powiedziała, odgarniając włosy z twarzy i uśmiechając się słodko.
- Nie pogniewam za co? – spytałam trochę zbita z tropu.
- Oj no wiesz. Za Piotrka. Mam zamiar się z nim umówić...
- Przepraszam, że co? – warknęłam, nie panując za bardzo nad emocjami.
- Chcę tylko postawić sprawę jasno. Ja i Piotrek się spotykamy, więc mam nadzieję, że nie zaczniesz się nagle wtrącać – mówiła dalej, wciąż tym przecukrzonym głosem.
- Nie mam pojęcia kim jest to twoje źródło informacji, ale się myli. Nic nie mam do Piotrka – burknęłam, ściskając trochę za mocno rączkę Sophie. Mała w ramach rekompensaty kopnęła mnie w kostkę.
- Oh. W takim razie przepraszam. Chciałam po prostu nie mieć niejasności – zaszczebiotała i poszła.
- Z nią jest coś nie tak – szepnęła Sophie, oglądając się przez ramię na drzwi do piwnicy. – Z tą szkołą też.
- No co ty nie powiesz – mruknęłam niemiło, odprowadzając dziewczynę wzrokiem.
- Mówię serio, Bianco. Za nami coś stoi.
Odwróciłam szybko głowę. Prawie dostałam palpitacji przez jej słowa. Jednak za nami była pustka. Nawet drzwi nie ruszyły się o milimetr.
- Co ty pleciesz, Phi. Nic tu nie ma.
- Jest, ale tego nie widzisz – powiedziała mała, wyciągając wolną rękę przed siebie. Mimo wszystko szybko ją odciągnęłam w tył.
- Nie bujasz mnie, co? – syknęłam, rozglądając się uważnie na boki.
- Nie. Tylko wiesz, to jest tak praktycznie cały czas przy tobie. Wtedy w pokoju też to widziałam, stało koło twojego łóżka. Tylko na dworze znikło – powiedziała Sophie cicho. Nie mam pojęcia jak zdołała zachować taki stoicki spokój. Nie wydawało mi się żeby kłamała. Sophie nie kłamie...
- Jak to wygląda?
- To jest umm... to nie ma kształtu – stwierdziła, opuszczając w końcu dłoń. – Jak się nazywasz?
Chyba zwariowałam. Albo ona zwariowała. Albo obie na raz. Wpatrywałam się w młodszą siostrę z ogromnym zdziwieniem. Ta wciąż wbijała wzrok w jeden punkt i jeśli się przyjrzałam, w jej tęczówkach odbijała się czarna plama. Czułam, że słabnę.
- Mówi, że nie ma imienia.
- TO umie mówić? – jęknęłam. – Widziałaś już takie coś wcześniej?
- Często. Jayden mi o tym opowiadał.
- Jayden ci opowiadał?
- Jak był w szpitalu.
- Byłaś za mała! Nie możesz tego pamiętać... Jak? – potarłam nerwowo ręką czoło. Nagle Sophie zaczęła płakać, a łzy obficie leciały spod jej półprzymkniętych powiek. Spojrzała na mnie ze smutkiem i jeszcze raz zerknęła na... hm, „coś”.
- Chodź na dwór. On chce ci coś zrobić! – wyjęczała. Na wpół przytomna ze zdenerwowania, wyciągnęłam czym prędzej siostrę na zewnątrz. Zajęłyśmy najbliższą ławkę, a kiedy Sophie na niej usiadła, uklękłam tuż przed nią i uważnie przyjrzałam się jej twarzyczce.
- Musisz mi powiedzieć wszystko – powiedziałam wolno. Ta tylko pokręciła głową i zagryzła wargę.
- Nie wiem więcej. TO mówiło, że go widzę dlatego, że mam nieskalane spojrzenie. Jayden opowiadał straszne rzeczy – głos Sophie się załamał. – Bardzo straszne rzeczy.
- Jakie? – naciskałam, widząc ból w jej lśniących od łez oczkach.
- On nie pamięta. A ja nie mogę – pokręciła mocno głową. – Nie mogę. Ktoś kto cię dobrze zna, chce ci zrobić krzywdę.
- Kto?
- Nie wiem! – rozłożyła bezradnie ręce. – Gdybym wiedziała, to bym ci powiedziała. Ktoś bliski.
Zmarszczyłam czoło i zaczęłam przyglądać się swoim dłoniom. Kto bliski?
Z niewiadomych przyczyn do głowy jako pierwsza wpadła mi Aria. Szybko jednak odegnałam tą myśl. Kto bliski? Nikt z rodziny, to na pewno. Piotrek? Nieee... Rany, jak się zastanowić, to otaczam się samymi osobami, którym na mnie nie zależy, albo w jakiś sposób to ukrywają, sprawiając mi tylko ból.
Westchnęłam i poklepałam małą po policzku.
- Nie martw się Phi – zmusiłam się jeszcze do uśmiechu, starając się równocześnie brzmieć wiarygodnie.

Znów na myśl nasunęła mi się Aria.

~~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~~~
I oto on. c;
Jakieś sugestie?

środa, 19 lutego 2014

Kartka 21

Bianca

Pielęgniarka przyniosła mi jakieś tabletki na wzmocnienie. Nafaszerowała mnie wszystkimi możliwymi lekami i załamała ręce. Psycholog stwierdziła, że to wina przepracowania i wynik stresu. Obie zwolniły mnie z poniedziałkowych lekcji i kazały leżeć w łóżku i się uspokoić.
Ja jednak wiedziałam swoje. A tak właściwie zupełnie nic nie wiedziałam.
Jak urzeczona wpatrywałam się w Jaydena, który nadszedł znikąd i pomógł mi z niczego. To było dziwne.
W momencie w którym nawiązał ze mną kontakt wzrokowy i kiedy zacisnął rękę na mojej, poczułam przypływ energii. Jakby ktoś wstrzyknął mi płynną siłę. Podbudował mnie, chociaż wyglądałam i czułam się jak wrak.
Aria tuż po wyjściu kobiet wpadła w panikę i zaczęła mnie przytulać, wrzeszcząc, że bez przerwy ją straszę i ona zaraz wyjdzie z siebie, stanie obok i kopnie mnie między oczy.
Czułam się zbyt otępiała. Każda część ciała mnie dziwiła, nie mogłam się przekonać do tego, że jest moja. Nogi i ręce miałam jak z ołowiu. Mogłam tylko leżeć, oddychać i trochę mówić. Jednak zdecydowanie czułam się lepiej.
- Co się tak właściwie stało? – spytał Jayden, wciąż nie puszczając mojej dłoni.
- Chcieli mnie zabić – stwierdziłam. Z niemałym trudem usiadłam na łóżku i podwinęłam koszulkę do góry.
- Spierdalaj, Piotrek – warknął Jay, zasłaniając mnie własnym ciałem. Chłopak uniósł ręce w górę i rzucając mi ukradkowe spojrzenia ruszył w stronę drzwi.
- Nie, czekaj. Widzicie to? – spytałam, przykładając palec do rany. Aria patrzyła raz na mnie, raz na wskazane miejsce i zrezygnowana pokręciła głową. Piotrek także skrzywił się tylko i podobnie jak ona, machnął łbem.
- Ja widzę – powiedział cicho Jayden. Trzy pary oczu utkwiły w nim, czekając na dalsze relacje ze zniecierpliwieniem.
- Czemu ty? Czemu tylko ty? To Piotrek był ze mną w piwnicy... – zdziwiłam się.
W pokoju zaległa przeraźliwa cisza. Nikt nic nie mówił, wszyscy wpatrywali się w jakiś punkt. Zagryzłam wargę i już miałam opuścić koszulkę, kiedy Jayden przyłożył dłoń do rany.
Poczułam ostry ból, jakby przeszywało mnie na wskroś milion sztyletów. Ciepło rozeszło się po całym kręgosłupie, a ja przymknęłam oczy, starając się nie krzyczeć. Nagle wszystko ustało. Odważyłam się zerknąć w dół i z tego wszystkiego zapomniałam oddychać.
Po ranie nie było śladu.
- Jak?
- Nie mam pojęcia – syknął, przyciskając pięści do skroni. Zgarbił się i zacisnął powieki, rozmyślając nad czymś usilnie.
Wymieniłam zdziwione spojrzenia z Piotrkiem i Arią, po czym znów opadłam na poduszki. Podciągnęłam kołdrę aż pod brodę i westchnęłam z rezygnacją.
- Trzeba znowu tam zejść – oznajmił Piotrek, siadając na skraju mojego łóżka. Przyznałam mu w duchu rację i już chciałam coś powiedzieć, kiedy Jayden zerwał się na równe nogi.
- Nie ma mowy – pokręcił gwałtownie głową. – Nie pójdzie tam żadne z was.
- Czemu? – spytała Aria.
- Czemu? – warknął. – Bo to wystawianie się na talerzu głodnemu tyranozaurowi!
Wszyscy zamilkli na chwilę, a ja ledwo co powstrzymywałam śmiech. Jayden zauważył moje wysiłki i nachmurzył się nieco.
- Czemu akurat tyranozaur? – spytałam, parskając.
- Bo pierwszy wpadł mi do głowy – zmarszczył brwi.
- Ta sprawa jest tak beznadziejna, że aż zabawna – pufnęłam, przykładając dłonie do oczu.
- Jakoś mnie nie bawi fakt, że byłaś na granicy śmierci – warknął Jay. Westchnął po raz kolejny i wstał. – Śpij. Musisz zregenerować siły.
- Kiedy mi się nie chce – udałam nachmurzone dziecko, zakładając ręce na klatkę piersiową.
- Weźcie ją do tego zmuście. Ja idę, też muszę się położyć. Jutro poważnie przegadamy sprawę – powiedział i uśmiechnął się do mnie lekko. Chcąc nie chcąc, wykrzywiłam w górę wargi i odprowadziłam go spojrzeniem.
- Idź stąd, Piotrek. Bianca musi spać – Aria pchnęła bosą stopą plecak leżący na podłodze i nie patrząc na nas schowała się w łazience.
Chłopak rzucił mi zatroskane spojrzenie i przysiadł się bliżej.
- Przez chwilę myślałem, że nie żyjesz – przyznał, błądząc spojrzeniem po mojej twarzy. Czułam jak policzki palą mnie z zażenowania.
- No ale żyję – bąknęłam. Ostatnio nieszczególnie przepadałam za siedzeniem z nim sam na sam...
- Cieszy mnie to. Nawet nie wiesz jak bardzo – uśmiechnął się niepewnie. Podciągnęłam kołdrę jeszcze wyżej tak, że było widać teraz tylko moje oczy i czoło. Mruknęłam coś niezrozumiałego. Piotrek nie zniechęcony moją chłodną postawą nachylił się i pocałował mnie w czoło. Znów uderzyła mnie woń cynamonu, a ciepło, które od niego biło, zawładnęło całym moim ciałem.
Wstał i wciąż się uśmiechając, mrugnął do mnie, po czym wyszedł. Nie widziałam siebie, ale miałam stuprocentową pewność, że właśnie spaliłam buraka.
Przykryłam całą głowę kołdrą i skuliłam się w kłębek.
A weźcie mi dajcie wszyscy święty spokój!

~***~

Jayden

Kiedy tylko drzwi się za mną zamknęły, podparłem się ściany. Nie miałem zamiaru się przyznawać przy Biance, ale cholernie mnie to całe przekazywanie energii osłabiło. Teraz ja ledwo się trzymałem na nogach. Kręciło mi się w głowie, a cały świat wyglądał, jakbym wsiadł na wyjątkowo szybką karuzelę.
Odetchnąłem głęboko raz, drugi. Zamknąłem oczy i przetarłem dłonią czoło. Było gorące i wilgotne, zarówno od deszczu jak i potu. Swoją drogą wolałem nie wiedzieć w jakim stanie jest teraz mój irokez.
Skierowałem się w stronę pokoju, szurając butami po podłodze. Czułem, że zaraz zwymiotuję, chociaż najpewniej nie miałbym czym.
Mijani mieszkańcy internatu, przypatrywali mi się z niemałym zdziwieniem. Ktoś rzucił cicho kąśliwą uwagę, którą bardziej zdołałem wyczuć, niż usłyszeć. Wyczuć, dokładnie. Jak czyjaś aura zmienia się na chwilę w bardzo nieprzyjemną, po czym wraca do normy. Cholera, czuję się jak jakiś idiota.
Wyglądałem z pewnością jak zmelanżowany gimbus.
- Pomóc ci? – spytała jakaś dziewczyna. Uniosłem wzrok i zauważyłem blondynkę z kręconymi włosami, wpatrującą się we mnie uważnie. Była dość zaniepokojona, ale to chyba nie przeze mnie. Mięła rękami kawałek bluzki ze zdenerwowania.
- My się w ogóle znamy? Spierdalaj ode mnie – warknąłem. Starałem się wyprostować i ruszyć przed siebie o własnych siłach, jednak ich mi brakło.
- Jestem Natalia.
- A chuj mnie obchodzi kim ty jesteś – prychnąłem, przecierając ręką twarz. Mimo że kolana się pode mną uginały, nadal dzielnie stałem, lekko przytrzymując się ściany.
Próbowałem wyminąć dziewczynę, ale uparcie zastępowała mi drogę, jeszcze bardziej mnie wpieniając.
- Ruszy paniusia dupę, jeśli łaska? – sarknąłem.
- Jesteś strasznie prymitywny. Słuchaj, jestem siostrą Eweliny i nie pozwolę, żeby jakiś arogancki dupek pustoszył jej życie – burknęła. Momentalnie oprzytomniałem. Znów wbiłem w nią uważne spojrzenie. Wyglądała na złą i zirytowaną.
- A ten arogancki dupek to niby ja? Nieszczególnie pcham się do niej, więc sobie daruj.
- Nie, to ty sobie daruj. Zostaw ją, bo pożałujesz, jeśli tkniesz ją chociaż palcem u nogi. Przestań mącić jej w głowie! Wiem jaki jesteś, znam takich jak ty. Jesteście dupkami i idiotami, którzy chcą się zabawić, a później zostawić.
Dobra, przyznam, w tym momencie zgubiłem wątek. Zupełnie nie rozumiałem, o co jej tak właściwie chodzi.
- Popierdoliło cię? – to było jedyne, co zdołałem wykrztusić. Usłyszałem kroki za sobą, a Natalia obrzuciła przybysza nieprzychylnym spojrzeniem.
- Powiem w skrócie, bo taki bezmózg jak ty mógł trochę nie skojarzyć. Odwal się od Eweliny i całej mojej rodziny! Masz na nią zły wpływ, frajerze – odwróciła się na pięcie i zadzierając głowę w górę ruszyła korytarzem, znikając po chwili za zakrętem.
- Co kurwa? – burknąłem.
- Nieźle się wkopałeś – oznajmił Piotrek, klepiąc mnie po ramieniu. Kolana ugięły mi się jeszcze bardziej i gdyby mnie nie przytrzymał, wyłożyłbym się na ziemi jak długi.
- Nie kręć się w pobliżu osób z nadwrażliwym rodzeństwem – skwitowałem, wciąż wbijając wzrok w zakręt, za którym znikła Natalia. „Masz na nią zły wpływ”? Jaki wpływ...
- Zapamiętam – mruknął Piotrek i podprowadził mnie pod pokój. Padłem bezwładnie na łóżko i westchnąłem.

Co tu się kurwa tak właściwie dzieje?

~~~~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~~~~~
Oglądam bajki Disneja... mózg mi uciekł i nie mogę go znaleźć :C
Help.
Co te nudy ze mną robią. :C
Indżoj... choć troszkę ;c

niedziela, 16 lutego 2014

Kartka 20

Patrzyłam szeroko otwartymi oczami w te czerwone tęczówki. Ból z sekundy na sekundę stawał się coraz silniejszy. Mieszał mi w mózgu i pozbawiał sił. Nie byłam na tyle sprawna, by zamknąć powieki. Oddech stopniowo stawał się coraz płytszy. Gardło mi wyschło na wiór, a obraz zaczął wirować.
Umierałam?
Nagle macka cofnęła się, a potwór zaskowyczał. Czyżby także poczuł ból? Dlaczego?
Nie byłam w stanie logicznie myśleć. Samo oddychanie kosztowało mnie sporo trudu. Kusiły mnie inne realia. Kusił mnie wieczny odpoczynek. Jednak nie chciałam umierać. Nie chciałam się poddać. Nie chciałam być beznadziejnie poddańcza.
Ciągnęło mnie do walki, jednak sił tylko brakło.
Patrzyłam więc na cień, który zrobił się szarawy i z każdą chwilą coraz bardziej znikał. W czerwone tęczówki wplotły się nici zielonkawego. Gdybym była w stanie, starałabym się otrząsnąć ze zdumienia.
W czerwone tęczówki potwora wplotła się barwa moich oczu.
Jak?
Cień po chwili zniknął bez żadnego dźwięku. Jednak wraz z nim wcale nie odzyskałam sił. Poczułam się natomiast jeszcze gorzej niż poprzednio. Jakby ktoś wyrwał cząstkę mnie i z nią czym prędzej uciekł.
Mimo wszystko postanowiłam stanąć na nogi. Tak. Na postanowieniu się skończyło.
Uniosłam lekko głowę, ale nie wytrzymałam pięciu sekund. Opadła na podłogę z głośnym trzaskiem.
Westchnęłam. Mimowolnie pomyślałam, że w takim momencie przydałby się ktoś do pomocy. Oczywiście, jak na złość nikt się nie zjawił.
Em... halo? Ja tu umieram? Znaczy się, umierałam, ale jakoś mi nie wyszło.
Wypuściłam powietrze z ust z głośnym świstem i ponowiłam próbę wstania. Tym razem poszło mi nieco lepiej i po kilku chwilach stałam na nogach. Dość chwiejnie, na dodatek podpierając się ściany, ale stałam.
Weszłam mozolnie do łazienki i przywlekłam się pod prysznic. Ledwo.
Ściągnęłam koszulkę i z przerażenia aż się wywróciłam. Szklana szybka, która odgradzała mnie od reszty pomieszczenia, zadrżała pod naporem mojego ciała i chyba niewiele brakowało, a wyleciałaby z hukiem.
Gorący strumień wody spływał po moim ciele, mocząc wszystkie manatki, które miałam na sobie. Jednak nie bardzo to do mnie teraz docierało. Dotykałam lekko palcem rany, która wciąż obficie krwawiła.
Czerwona maź spływała mi aż do brzucha i skapywała wolno do brodzika.
- O kurwa – wymsknęło mi się. Podsunęłam się pod ścianę i oparłam o nią plecy. Uniosłam głowę, pozwalając by woda spływała po twarzy. – O kurwa. Kurwa nie, nie kurwa. Nie.
Znów pomacałam ranę palcem i skrzywiłam się z obrzydzenia. Nie miałam ochoty na to patrzeć. Po prostu nie.
Jednak mój koniec nie nastąpi poprzez rozerwanie na strzępy. A szkoda.
Tymczasem zgniję pod prysznicem, wykrwawię się i te inne duperele. Przynajmniej Aria będzie miała Piotrka na wyłączność. Co za bzdety! I myślę o tym w chwili, w której umieram?!
Pufnęłam ze złości, krztusząc się wodą. Nie miałam jednak zamiaru wychodzić. Nie chciałam umierać, jednak brakło mi sił by najzwyczajniej w świecie wstać i pójść do pielęgniarki.

Nie mam pojęcia ile tak siedziałam. Woda raz po raz zmieniała swoją temperaturę. Nie miałam jednak siły odsunąć się od strumienia.
Raz mnie grzało, raz chłodziło. Jednak największe piekło rozgrywało się w moim ciele, które próbowało odzyskać dawny rezon.
Siedziałabym tam pewnie niewiadomo ile czasu, gdyby nie Aria. Wparowała do pokoju i dłuższą chwilę pokręciła się po nim. Po czym przystanęła przy drzwiach łazienki i delikatnie zapukała.
- Bianca? – rzuciła, wchodząc do środka. Tuż za nią wparowała jeszcze jedna osoba, rozglądając się dookoła z uwagą. – Rany, nic ci nie jest? Ej!
Próbowałam coś powiedzieć, mrugnąć. Jednak wystarczało mi wewnętrznej walki jedynie na oddychanie i zachowanie świadomości.
Czułam jak czyjeś silne dłonie unoszą mnie w górę, a otoczenie się zmienia.
- Chyba nie chcesz jej tak wynieść? – syknęła Aria, wyłączając prysznic.
- Czemu nie?
- Ślepy jesteś? Bez koszulki będziesz ją pół budynku targał? Jeszcze adoratorów pozbiera, niekoniecznie za swój charakter – usłyszałam gniewne prychnięcie i ktoś posadził mnie na łóżku. Mimowolnie zgadzałam się z przyjaciółką. Po co mieliby ludzie oglądać tą okropną ranę?
Opadłam bezwładnie na poduszki, unosząc na chwilę powieki. Przeraziłam się nie na żarty, kiedy ujrzałam jedynie rozmazane plamy dookoła.
- Daj mi tą bluzkę – odezwał się Piotrek. Nie miałam wątpliwości, zdecydowanie nie był to głos Jaydena.
- Tępy jesteś, czy jak? W ogóle co to za gapienie się na jej biust? Wara mi z pokoju!
- Tak? Sama ją poniesiesz?
- Wydaje mi się dziwna... weź zawołaj tutaj tą pielęgniarkę – burknęła Aria, nachylając się nade mną. Wyglądała w tym momencie jak wielka, różowa plama. – Źle się czujesz? Co się stało?
- Może jednak ja z nią zostanę?
- Nie gadaj tyle, tylko idź! – warknęła.
Po chwili trzasnęły drzwi, a kroki Piotrka oddaliły się. Aria przetarła mi czymś twarz i poklepała po policzku.
- Nie strasz mnie tak. W ogóle nie mrugasz. To przerażające... – szepnęła wkładając moje ręce w rękawy koszulki. – Bians, mrugnij jeśli mnie słyszysz.
Po dłuższej chwili zamknęłam i na nowo uniosłam w górę powieki. Aria odetchnęła z ulgą i naciągnęła mi ubranie na głowę.
- Co się dzieje?
Nie odpowiedziałam jej, bo zwyczajnie nie miałam na to siły. Westchnęłam tylko i przesunęłam rękę w stronę klatki piersiowej. Chciałam jej powiedzieć, że boli, a szorstki materiał tylko drażni ranę. Nie powinna mnie teraz ubierać, tylko opatrywać. Co jej strzeliło do głowy? Chce, żebym się wykrwawiła?
- Nie wierć się. Zaraz coś poradzimy.

~***~

Jayden

- Chodź – wyciągnęła do mnie rękę. Siedziałem jeszcze chwilę, wpatrując się w nią tępo. – Chcę ci pomóc.
- Trochę mnie przerażasz – sarknąłem, kręcąc lekko głową. Pomóc? Sam sobie genialnie radzę, nie potrzebuję niczyjej łaski!
- Wstawaj Jay – powiedziała głosem nie znoszącym sprzeciwu.
Podniosłem się z ziemi, głośno wyrażając swoje niezadowolenie. Mimo wszystko ruszyłem za nią. Skierowała się w stronę budynku, gdzie odbywały się zajęcia z talentów.
Mając w pamięci spanikowaną Biancę opowiadającą o rzekomych potworach w piwnicy, ominąłem zejście w dół szerokim łukiem. Coś niezaprzeczalnie mnie tam ciągnęło. Dziwna aura biła od tego miejsca, przyciągając mnie niemalże magnetycznie.
Przystanąłem na chwilę, nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenie Bezimiennej.
Szukasz nas, Jay?
Chcesz do nas dołączyć?
Zejdź na dół.
Wszystko rozpoznasz, wszystko się przypomni.
Chcesz znać tajemnicę, Jay?
Chodź, wszystko ci opowiem.
Patrzyłem jak zaczarowany, na drzwi od piwnicy. Klamka odskoczyła i przejście zaczęło się powiększać. Czy to magia?
Chodź do mnie.
- Zamknij się – warknąłem. Serce przyspieszyło mi tempa i teraz wybijało jakiś szalony rytm. Na całym korytarzu zamrugało światło, jakby miało zaraz zgasnąć. Bezimienna zaniepokojona podeszła do mnie i szturchnęła w ramię.
W tym momencie światło zgasło.
Ulewa na dworze się nasiliła. Wiatr dął nieprzerwanie, a krople uderzały szaleńczo w szyby. Skrzypnęła podłoga i gdzieś na górze zamknęły się drzwi.
Tymczasem z piwnicy zaczął się sączyć zielonkawy blask. Szum głosów nasilił się, a ja patrzyłem na to wszystko, jakby to był film.
- Chodź stąd – usłyszałem szept Bezimiennej tuż przy moim uchu. Tak właściwie powinienem nazywać ją Eweliną, ale nieszczególnie mi to odpowiadało.
- To nie pierwszy raz – syknąłem. – Zawsze jak przechodzę się uaktywnia. Wszystko się wzmaga. One mnie czują. Czują moją słabość.
- Chodź stąd, błagam – jęknęła. Tam na dole skrzypnęła podłoga, a światło się nasiliło.
- Ale nigdy tak bardzo.
- Mam złe przeczucia – szepnęła, ciągnąc mnie za rękę. – Chodź!
- Też je mam – rozglądnąłem się wkoło.
Nie słuchaj jej, Jay!
Ona chce cię zniszczyć.
Chce cię zmylić.
Chce przejąć nad tobą władzę.
Idź tam. Wszystko zrozumiesz.
- Panie Easay – wszystko automatycznie znikło. Głosy nadal szeptały, ale nauczyłem się je chociaż trochę ignorować. Światło w piwnicy zgasło, a drzwi powróciły na swoje dawne miejsce. Odwróciłem głowę w stronę stojącej przy wejściu psycholożki. – Chodzi o pana siostrę.
- O Biancę?
- Jest u niej pielęgniarka. Wzywają mnie pilnie. Pomyślałam, że chce się pan dowiedzieć co z pana siostrą.
Zerknąłem na Bezimienną. Patrzyła na mnie dużymi oczami, wpatrując się raz po raz w drzwi od piwnicy.
- Musimy porozmawiać – rzuciłem. – Później.
Skinęła głową i uśmiechnęła się na pocieszenie.

Jak zahipnotyzowany ruszyłem do internatu. Byłem głuchy na wszystko, ślepy na większość i nieczuły na deszcz, który spływał po moich plecach. Miałem mętlik w głowie, a w uszach szumiało mi i to bynajmniej nie od kapryśnej pogody.
Do pokoju wpadłem niemal biegiem. Psycholog ledwo za mną nadążała. Burczała coś pod nosem i mokra jak kura składała nieprzydatny parasol.
Ledwo zerknąłem na Arię i Piotrka, siedzących na łóżku, a już przerzuciłem wzrok na pielęgniarkę. Stała bezradnie przy Biance i wwiercała spojrzenie w panią psycholog.
- Teoretycznie zdrowa. Tylko, że nie ma na nic sił i ledwo oddycha – powiedziała. – Może padaczka...
Bianca wydawała się nie zdawać sprawy z mojej obecności. Podszedłem bliżej i lekko potrząsnąłem jej ramieniem. Nawet nie zareagowała. Dalej leżała na plecach z pół przymkniętymi oczami. Jej klatka piersiowa unosiła się minimalnie w górę i opadała maksymalnie w dół.
Chcesz ją ocalić?
Chwyciłem jej zimną dłoń i otuliłem swoimi obiema.
- Wie pani co jej może być? – spytał Piotrek. Psycholożka podeszła bliżej i nachyliła się nad nieprzytomną dziewczyną. Uniosła jej powieki i potrząsnęła ramieniem. Patrzyłem na nią jak na coś zupełnie odległego, coś nierealnego.
Zagryzłem wargi i wbiłem spojrzenie w siostrę. Bianca powoli przesunęła głowę w moją stronę i uniosła powieki. Nie przerywając kontaktu wzrokowego, skupiłem się najmocniej jak tylko potrafiłem i nie bardzo wiedząc co robię, ścisnąłem mocno jej dłoń.
Czułem jak uchodzi ze mnie energia. Jak staję się coraz słabszy, coraz bardziej podatny na otoczenie. Jednocześnie widziałem jak jej twarz nabiera kolorów. Czułem jak jej skóra przestaje być tak cholernie zimna.
Ja traciłem, ona zyskiwała. Tylko jakim cudem?

Nieważne jak, byleby skutecznie.


~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~

20 to taka ładna, okrągła liczba c;
A sam rozdział taki dziwny...
Ci bardziej domyślni mogą zacząć podejrzewać, co knuję.
Do tych domyślnych: nie podejrzewajcie, ja jeszcze trochę tu namieszam :D
Czytasz = skomentuj *taka tam fajna zasada ><*

piątek, 14 lutego 2014

małe Dramione

Because of Valentines Day c;

Którejś nocy wyszedł z Pokoju Wspólnego. Wiosenne podrygi wciąż przypominały raczej te zimowe harce i chłodne powietrze momentalnie przeszyło go na wskroś. Zatrząsł się z zimna, jednak podjął wędrówkę.
Sam nie wiedział, czy kusił los. Zaledwie parę tygodni temu został przyłapany na nocnym chodzeniu po Hogwarcie i w ramach kary skazany na pałętanie się po Zakazanym Lesie z bandą przygłupów. Wysłał ojcu sowę ze skargą, ale ten odesłał ją gromiąc go tylko za nieposłuszeństwo i narażanie się.
W każdym razie czuł dreszcz emocji, kiedy tak szedł godzinę po nocnej ciszy. Wiedział, że za takie zachowanie mógłby być już wydalony ze szkoły. Chociażby dla samego ostrzeżenia innych dzieciaków. Niezłe byłoby zamieszanie, gdyby tak każdy w ciągu nocy zaczął wychodzić i kręcić się po Hogwarcie, szukając przygody. Tak jak teraz on.
Szybkim krokiem, starając się iść jak najciszej pokonał korytarz dzielący go od biblioteki. Gdzieś w połowie drogi uskoczył przerażony w bok, wpadając na ścianę. Przestraszyła go zbroja poprawiająca sobie hełm przy kanonadzie skrzypnięć i trzasków. Zdążył się jeszcze powstrzymać od wrzasku i uciekł, młócąc histerycznie powietrze rękami.
Teraz stał przed dwuskrzydłowymi drzwiami prowadzącymi do biblioteki. Naparł ręką na jedno z nich, a gdy nie ustąpiło, podrapał się po głowie w geście zamyślenia. W końcu go olśniło i wyciągnął zza pazuchy wierzchniej szaty swoją różdżkę.
- Alohomora – szepnął. Zielonkawy blask wystrzelił z końca patyka i wpadł przez miejsce na klucz, przez jedną chwilę rozjaśniając wejście do pomieszczenia.
Tym razem z powodzeniem naparł na drzwi. Ustąpiły z cichym kliknięciem i przesunęły się tylko tyle, by Draco mógł się zmieścić w powstałej szczelinie. Zasunął je z powrotem na stałe miejsce i rozglądnął się wkoło.
Wszędzie było ciemno, tylko lekka poświata księżyca wpadała przez okna. Na korytarzu dodatkowo paliły się pochodnie, ale pani Pince nie tolerowała tego w swojej bibliotece. Draco musiał radzić sobie w ciemności. Wolał nie zapalać różdżki, kolejny szlaban i tracenie punktów Slytherinu dla jednej, głupiej przechadzki jakoś mu nie pasował.
Nagle z głębi biblioteki rozległ się pojedynczy kaszel. Draconowi włoski zjeżyły się na karku. Wyciągnął różdżkę przed siebie i uporczywie rozglądał się wokoło, wbijając spojrzenie w ciemne zakamarki pomieszczenia.
Już pomyślał, że mu się przesłyszało, kiedy usłyszał zduszone, dziewczęce „och!” i głośny trzask zamykanej książki. Nadal stał z uniesioną różdżką, patrząc w stronę, z której – jak mu się wydawało – dobiegły go dźwięki.
Skrzypnęło odsuwane krzesło i zaszeleściły jakieś kartki. Kolejne skrzypnięcie i kolejne. Po tym wszystkim odezwał się głuchy huk, jakby coś z ogromną siłą łupnęło o podłogę.
Draco zadrżał, gdy do jego uszu dobiegło miauknięcie. Odwrócił powoli głowę i z niezadowoleniem stwierdził, że Pani Noriss stoi tuż za nim. Unosiła łebek w jego stronę, a jej kocie oczy świeciły złowrogo w ciemnym pomieszczeniu.
- Miau – zgromiła go, za nocne przechadzki.
- Zamknij się, bo cię kopnę – warknął Draco. Jednak nie miał jak dopełnić obietnicy, bo oto na korytarzu rozległy się ciche stęknięcia i dudniące kroki.
Niewiele myśląc, rzucił się między regały w paniczną ucieczkę. Biegł prawie że na oślep, potykając się co chwilę. Jego oczy próbowały wyłapać jakieś kształty w tej ciemności, ale był z tym kłopot. Zwłaszcza, że czuł na sobie nieustępliwy wzrok kota oraz presję czasu, gdy kroki Filcha były coraz bliżej biblioteki.
W głowie szalała mu tylko jedna jedyna myśl.
„Oby ojciec się nie dowiedział!”
Gnany świadomością, jak potężny może go zająć gniew w momencie, w którym dowie się o jego wyrzuceniu ze szkoły, biegł nieprzerwanie na przód.
I biegłby tak aż zabrakłoby mu sił. Gdyby tylko nie wpadł na kogoś z impetem. Siła uderzenia wywaliła ich oboje do przodu tak, że przekoziołkowali po podłodze i upadli bez tchu.
Draco jak oparzony skoczył na równe nogi.
- Sorry – szepnął. Chociaż to ona powinna przepraszać. W końcu, gdyby zachowywałaby się ciszej, to nic takiego by się nie wydarzyło.
- Malfoy? – syknęła dziewczyna niezadowolonym głosem, a Draco dopiero wtedy zerknął na jej twarz.
No tak. W sumie, można by się było tego spodziewać. Kto inny, jak nie Hermiona Granger baraszkowałby po nocy w bibliotece?
- Kto tu jest? – drzwi otworzyły się gwałtownie, a do środka wpadła smuga światła. Filch chwilę rozglądał się wkoło, najpewniej oczekując jakiejś odpowiedzi.
- Jak mnie złapią, to cię wydam! – szepnęła lekko przerażona dziewczyna, patrząc jak Draco zamierza już zacząć biec. Rzucił jej rozwścieczone spojrzenie i chwilkę mu zajęła decyzja. Podciągnął ją na nogi za rękę i wciąż ją trzymając, rzucił się w szaleńczą ucieczkę między regałami.
Słyszał posapywania Filcha, kiedy podążał za nimi, pokrzykując co chwilę o karze, jaką im wymierzy. To tylko podsycało Dracona do biegu. Dopadł awaryjnego wyjścia z biblioteki i wypadli oboje na korytarz.
Zamknął drzwi i rozejrzał się wkoło niespokojnie. Decyzja była szybka. Wciągnął Hermionę do pobliskiego schowka na miotły i rzucił zaklęcie na drzwi. Odetchnął z ulgą, czując, jak serce wygrywa mu szalony rytm.
- Mógłbyś ostrożniej, Malfoy, nie jestem przedmiotem – warknęła Hermiona, rozcierając sobie zaczerwieniony nadgarstek. Z nerwów i buzującej w nim adrenaliny musiał ścisnąć go trochę za mocno. Nie przeprosił, nawet nie widział w tym swojej winy.
Zamiast tego pochylił się i przytknął oko do dziurki od klucza. W jego zasięgu wzroku Filch pojawił się dopiero po chwili. Szedł razem z kocicą, która nagle zatrzymała się koło drzwi. Patrzyła przed siebie i wyczuwszy ich obecność, miauknęła. Woźny zatrzymał się w pół kroku i obrócił powoli. Utkwił spojrzenie w drzwiach i uniósł rękę ze świecą.
Draco czym prędzej cofnął się w ciemny kąt i przywarł plecami do ściany. Kątem oka dostrzegł, że Hermiona także odsuwa się w cień.
- Kto tam jest? – warknął woźny, szarpiąc za nieustępliwą klamkę. – Odezwij się!
- Malfoy... – szepnęła cicho dziewczyna. Draco odwrócił się w jej stronę, mierząc podejrzliwym wzrokiem.
- Czego? – warknął równie cicho tak, by Filch za drzwiami ich nie usłyszał.
- Jesteś strasznym dupkiem.
- Nawzajem Granger.
Na chwilę zapadła cisza pełna wyczekiwania. Na zewnątrz Filch biadolił coś pod nosem, kręcąc się po korytarzu, a towarzyszące temu miauknięcia dobitnie świadczyły o zniecierpliwieniu pani Norris.
Ślizgon nie chciał dłużej czekać. Sama obecność tej cholernej Gryfonki źle na niego wpływała. Na dodatek było przeraźliwie zimno. Dopiero teraz zaczął żałować, że nie nałożył czegoś cieplejszego.
- Jakiś pomysł panno Wiem-To-Wszystko na wydostanie się stąd? – syknął, wpatrując się w sufit.
- Poczekać.
- A rozsądniejszy? – warknął. – Zaraz kogoś może sprowadzić, kto zna czary i będzie po mnie.
- Nas, Malfoy.
- Nie ma nas, Granger.
Zmrużyła oczy i zamilkła, bawiąc się swoją różdżką. Wyraźnie była zestresowana całą tą sytuacją.
- Mam pomysł – powiedział nagle.
- Jeśli to coś niebezpiecznego, Malfoy, to ja się na to nie piszę.
- Powiedz mi. Czy ta durna czapka nie chciała cię czasem przydzielić do Hufflepuffu, ale ją przekupiłaś? – spytał złośliwie.
- Czy twoi rodzice skończyli na samym wyglądzie, nie dorabiając mózgu?
- Granger, od kiedy jesteś taka niemiła?
- Od kiedy zastanawiasz się nad moją osobowością?
Ledwie to zauważając, z każdym słowem podnosili głos, a kroki Filcha na korytarzu przycichły. Mierzyli się wrogimi spojrzeniami.
- Wyłazić natychmiast! – wydarł się Filch, uderzając dłonią w drzwi. Hermiona otworzyła szerzej oczy z przerażenia, a Draco odsunął się wgłęb.
- To co to za pomysł? – spytała.
- Daj mi rękę – powiedział. Zawahała się, patrząc na niego podejrzliwie.
- Musisz mi zaufać.
- Takiej gnidzie jak ty? – warknęła. Patrzyli na siebie dłuższy czas, ciskając gromami jeden na drugiego.
- Granger, na tą jedną noc bądźmy sojusznikami – odezwał się, mówiąc całkowicie poważnie. Wokół zalegała względna cisza, przerywana jedynie dobijaniem się Filcha.
- Bez żadnych sztuczek, Malfoy – ostrzegła, podając mu drobną dłoń. Spletli palce i skinęli na siebie głowami.
- Trzymaj się blisko – powiedział, zakładając kaptur. Hermiona także naciągnęła swój na głowę. – Na trzy. Raz. Dwa.
- Alohomora.
- Trzy.
Z impetem popchnęli drzwi. Zaskoczony Filch poleciał na ziemię, przeklinając siarczyście. Pobiegli korytarzem i przeskakując po dwa stopnie pokonali schody. Dusząc się ze śmiechu, biegli dalej, chociaż już zdążyli wymigać woźnego.
Pęd powietrza rozwiewał im włosy, a mróz szczypał w ich policzki. Było chłodno, ale bieg rozpalał w ich sercach wrzącą adrenalinę. Ich splecione dłonie ani na chwilę nie uwolniły się z uścisku. Kroki rozbrzmiewały echem po całym zamku, a ich zduszone śmiechy szły z nimi razem w parze.
- Granger... – odezwał się Draco, kiedy mieli już się rozstać. On szedł schodami w dół, a ona miała skręcić w prawy korytarz, by dotrzeć do wieży Gryffindoru. – I tak cię nie lubię.
- Z wzajemnością, Malfoy.

Uśmiechnęli się do siebie wesoło i ruszyli, każde w inną stronę.



~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~

Grr, wrr, nie lubię walentynek - powiedział Kwas, obżerając się żelkami w kształcie serduszek. c;
A to tam na górze, to się wytworzyło samo z siebie.
Teoretycznie miałam się uczyć do sprawdzianów i no... ten... tak wyszło ;__;
Nie ma tu bliższych relacji, ale do Dramione się zalicza ><
CHYBA :>

wtorek, 11 lutego 2014

Kartka 19

Ps. Edytowałam playlistę. Słucham tych utworów jak piszę i naprawdę polecam!

Bianca

Siedziałam na swoim łóżku, usilnie przeszukując internet. Starałam się znaleźć jakieś informacje, cokolwiek na temat Cieni. Same bujdy. Jakieś bajeczki, opowiadania, żadnych konkretów. Znalazłam jedynie to, co Piotrek mi kiedyś pokazał. Tamten dzień wydawał się tak odległy, że aż zupełnie nieprawdopodobny.
Jednak nawet i to wydawało mi się jakieś nieprawdziwe. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć, po prostu było złe...
Westchnęłam i odgarnęłam włosy za ucho. Poderwałam jednak głowę, kiedy skrzypnęła podłoga. Przeszukałam wzrokiem cały pokój, a nie znajdując niczego niepokojącego, zagryzłam wargę.
Odłożyłam ostrożnie laptopa na łóżko i podkuliłam nogi. Wolałam, żeby nie znajdowały się jak na wyciągnięcie ręki dla docelowych potworów. Obrzuciłam każdy kąt nerwowym spojrzeniem i zacisnęłam ręce w pięści.
- Aria? – syknęłam, kiedy po raz kolejny rozległo się skrzypnięcie, a mnie wydało się, że słyszę czyjeś kroki. Włoski na karku zjeżyły mi się, kiedy podmuch wiatru wydął firankę. Zrobiło się zimno. Chłód otulał każdą część mojego ciała. Patrzyłam raz w jeden, raz w drugi kąt pokoju. Wydawało mi się, że bicie mojego serca słychać w całym internacie.
Było tak nienaturalnie cicho, a każdy odgłos toczył się echem. Jakby nie istniało nic, poza tymi czterema ścianami, w których tkwiłam.
Trzask dobiegający z łazienki poderwał mnie do pionu. Zimny pot momentalnie oblał mnie całą, a dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa. Zacisnęłam jeszcze bardziej ręce, wbijając paznokcie w wewnętrzną część dłoni.
Starałam się uspokoić, wmawiając sobie, że to tylko wyobraźnia. To wszystko nie powinno się wydarzyć. Przykucnęłam znów na łóżku i już miałam wrócić do pracy, gdy światło w łazience się zapaliło.
Patrzyłam otępiała na sączący się przez szybkę żółtawy blask. Otworzyłam usta i po chwili je zamknęłam. Wiatr trzasnął okiennicą, wywołując u mnie ciarki. Zawył przeraźliwie, a budynek zatrzeszczał pod jego naporem.
Nie byłam w stanie wykonać jakiegokolwiek ruchu, zbyt sparaliżowana strachem.
- Ario, jeśli to ty, to przestaje być to zabawne – szepnęłam. W tym momencie w łazience ktoś uruchomił prysznic. Słyszałam jak krople wody uderzają o brodzik i rozpryskują się wkoło. Charakterystyczne syczenie wody i jakieś bulgoczące dźwięki z kanalizacji doprowadziły mnie do skraju wytrzymałości.
Z sercem na ramieniu postawiłam nogi na dywanie. W tym momencie coś pod łóżkiem zachrobotało i warknęło gardłowo. Pospiesznie poderwałam nogi do góry i znów skuliłam się w rogu łóżka, oparta o ścianę.
Do szumu wody dołączyło miarowe sapanie pode mną. Czułam, jak moje ciało napręża się ze zdenerwowania. Wydawało mi się, że jestem świadoma każdej komórki mojego ciała, która drży z niepokoju. Adrenalina uderzyła mi do mózgu. Byłam tak nierealna, zarazem doskonale zdając sobie sprawę z mojego położenia.
Przegryzłam ze zdenerwowania język, kiedy skrzypnęły drzwi łazienki. Zaczęły pomału się otwierać, przy akompaniamencie głośnych trzasków.
Sapanie pod łóżkiem gwałtownie się nasiliło, a ja miałam wrażenie, że odpływam. Stwór pode mną powoli się przemieszczał do wyjścia.
Odwróciłam wzrok w stronę łazienki. W smudze światła, która wpadała do pokoju ziała czarna dziura. Dosłownie. Ciemna plama pochłaniała światło i wszystko, co powinno znajdować się za nią. Na dodatek się poruszała. Drżała lekko, rozmazując przy tym swoje kontury.
Patrzyłam na to przez chwilę, a kiedy zbliżyła się o krok, zaczęłam się drzeć. Mimo tego, że na początku krzyk wcale nie chciał przejść przez moje gardło, po chwili wydałam jakiś cienki odgłos.
W tym momencie nastąpiło parę rzeczy naraz. Spod łóżka wystrzeliła kolejna ciemna smuga i zatkała mi usta. Druga chwyciła mnie za rękę, a trzecia za nogę. Ta dziwna siła zaczęła mnie do siebie przyciągać. Pomału zsuwałam się z łóżka, dążąc do upadku z niego.
Serce wygrywało mi marsz pogrzebowy, a w mózgu szumiało od nadmiaru wydarzeń. Nim się obejrzałam, już znajdowałam się na podłodze. Patrzyłam szeroko otwartymi oczami w ciemność pod łóżkiem, która ciągnęła mnie do siebie. Wtem z mroku wyłoniły się czerwone tęczówki i łypnęły na mnie radośnie.
Zacisnęłam powieki, modląc się o szybki koniec. Nie nastąpił on jednak, więc zdziwiona otworzyłam jedno oko.
Ból, który poczułam, był zbliżony do rozszarpywania klatki piersiowej nożem. Nie mogłam wrzasnąć, skutecznie kneblowana przez cień. Nie mogłam się ruszyć. Zastygłam w bezruchu z przerażenia i bólu, który targnął całym moim ciałem.
Zerknęłam w dół, na tyle mogłam się jeszcze zdobyć. Zobaczyłam kolejną mackę cienia, która tym razem mierzyła w moje serce. Wydawało mi się, że na jej końcu znajdują się szpony, które pomału wtapiały się w moją skórę.
Widziałam krew, która przesiąka przez bluzkę i wolno skapuje na podłogę.
Słyszałam szum wody i skrzypienie podłogi.
Czułam przerażający ból i marzyłam o końcu.
Zamknęłam oczy i czekałam.

~***~

Jayden

Poczułem coś na kształt radości. Coś jak błogie uniesienie, które oblało falą całe moje ciało. Zamknąłem oczy i rozkoszowałem się przez moment tą dziwną władzą.
Wróciłem jednak na ziemię, kiedy kropla wody spłynęła po mojej twarzy. Spojrzałem z niezadowoleniem na ciemne niebo i zgromiłem je spojrzeniem za deszcz, który na mnie zsyłał.
Siedziałem właśnie pod jednym z drzew na terenie ośrodka szkolnego i opierając się o jego korzeń, wpatrywałem się w trawę. Ani mi się widzi stąd ruszać! Niech ten deszcz spieprza. Nie będzie się mną jakaś tam natura rządzić.
Nadal siedziałem uparcie na ziemi, pomimo ciężkich kropli. Nie wiem ile czasu minęło. Układałem sobie wszystko w głowie, bojąc się końcowego efektu. Jednak im dłużej segregowałem chronologicznie wspomnienia, tym bardziej wydawało mi się, że mam cholerną rację. Ten jeden pierdolony raz chciałbym, żeby było inaczej.
Nie miałem całkowitej pewności, wciąż brakowało mi trzech lat z życia w szpitalu. Za nic nie mogłem ich sobie przypomnieć. Za każdym razem, gdy pojawiał mi się w głowie jakiś ich przebłysk, zaraz szybko znikał.
Czy to ja? Czy to byłem ja? Czy to ja tak działam?
Zmarszczyłem brwi i przesunąłem ręką po mokrej trawie.
A może to jednak ja?
- Chory będziesz – wybudził mnie z transu dziewczęcy głos. Powoli przeniosłem spojrzenie na stojącą obok mnie Bezimienną, opatuloną w kurtkę przeciwdeszczową, po której spływały krople wody.
- Na mózg już jestem – skwitowałem tylko i dalej uparcie zajmowałem swoje miejsce. Dziewczyna po chwili wahania usiadła obok. – Przeziębisz się.
- Ee tam – machnęła ręką i uśmiechnęła się lekko. Z przykrością zauważyłem ledwo widocznego siniaka na policzku po moim uderzeniu. Ukrywała go pod masą dziewczęcych kosmetyków, których nazw nigdy nie zdołałem spamiętać. Widząc mój wzrok, odwróciła szybko twarz i skryła ją pod kurtyną mokrych włosów. Nadal jednak zacięcie wpatrywałem się w tamto miejsce, a moje myśli przybrały raptowny obrót.
Chciałem jej coś powiedzieć, ale nagle zdałem sobie sprawę z bardzo banalnej rzeczy. Nawet nie znałem jej imienia, chociaż z pewnością wiedziałem o niej więcej niż większość osób. To dziwne uczucie. Wiedzieć, że ktoś zna cię bardziej niż ktokolwiek inny, a ty tymczasem także wiesz o nim niemało... ciekawe.
- To jak ci na imię? – spytałem. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem, myśląc, że żartuję. Uśmiechnąłem się wesoło, widząc jej zdezorientowanie.

- Ewelina...

~~~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~~~

Coś nie mam przekonania do tego rozdziału... ;/
Wydaje mi się taki jakiś dziwny.. na dodatek wcale mi się nie podoba.
No ale mówi się trudno.
Innndżoj evribadi *dobry ingliszing, to trzeba się popisać \o/*