Jayden
Autobus wywiózł mnie na jakieś
zadupie. Moja pamięć nieco szwankowała, bo zapomniałem gdzie tak właściwie
mieści się dom Bezimiennej. Przez parę chwil kluczyłem uliczkami, starając się
za wszelką cenę unikać ludzi. Byli jednak dosłownie wszędzie! Wręcz pojawiali
się z nikąd, jakby wyrastali spod ziemi. Każdy patrzył na mnie uważnie. Celował
swój wzrok we mnie.
Żeby uniknąć obłędu i oczopląsu
przez odwzajemnianie ich spojrzeń, wbiłem oczy w chodnik. Jednak bez przerwy
czułem przebiegające po karku dreszcze, pod wpływem ich niemiłych spojrzeń.
Moment, zaraz... podniosłem głowę
i uważnie nadstawiłem uszu, doszukując się źródła dźwięku. Coś w najbliższej
okolicy wrzeszczało i płakało na przemian, a samo słuchanie tak ogromnej
ludzkiej rozpaczy wręcz rozdzierało serce. Jednak czyżby tylko moje?
Rozejrzałem się uważnie po
przechodniach. Wydawali się niczego nie słyszeć. Nikt się nie rozglądał, nikt
nie próbował wzywać policji.
Intuicyjnie czułem, że to dzieje
się naprawdę. Słyszałem dźwięki! Raniły moje uszy i wbijały się sztyletem w
serce, jakby sam dźwięk mógł wpłynąć na całą moją świadomość.
Chwilę zajęło mi zlokalizowanie
dźwięku. Mistrzem to w tego typu zadaniach nie byłem, zwłaszcza jeśli po głowie
tłukło mi się tysiąc innych szmerów. Mój wzrok padł w końcu na mały, niepozorny
domek i w tej chwili miałem wręcz pewność o prawdziwości ryku rozpaczy.
- To znowu ta Brzoska, niezdara
się oparzyła – stwierdziła otyła baba o siwych zaroślach na czerpie. Kołysała
się niczym pingwin na prawo i lewo, a jej nadmierny tłuszcz wręcz wylewał się z
kusej kurteczki, którą założyła. Mówiła do swojej, wcale nie lepszej,
towarzyszki o urodzie kaczki, a w jej głosie pobrzmiewała nutka politowania. –
Głupie dziewczę, ten świat schodzi na psy!
Miałem dość. Ruszyłem szybko w
stronę małego budynku, czując jak wszystko się we mnie gotuje z wściekłości.
Oparzyła się? Oparzyła? Czy ta durna baba nie ma za grosz rozumu i zdolności
kojarzenia faktów? Czy wszystkich dookoła kompletnie popierdoliło, że są głusi
i ślepi na to, co dzieje się w domu obok?!
Nie mając czasu na żadne
uprzejmości otworzyłem z hukiem drzwi, mając jeszcze w sobie tyle samokontroli,
że nawet je zamknąłem po sobie. Ruszyłem małym korytarzykiem, czując jak ucisk
w brzuchu narasta, a fala gorąca uderza w mózg i zaślepia logiczne myślenie
swoją narwaną wściekłością.
Te dźwięki brzmią jak...
Otworzyłem drzwi jednego z pokoi
i aż mnie wmurowało. Nie tylko mnie, a wszystkich zebranych.
...brzmią jak gwałt.
Straciłem kontrolę nad sobą.
Wrzasnąłem coś o skurwielu i nie myśląc za wiele ruszyłem na opasłego
mężczyznę, który zabawiał się swoją własną, kurwa, córką. Jeszcze nigdy w życiu
nie poczułem tak silnej chęci rozwalenia czegoś.
- Zajebie cię gnoju na kawałki! –
wrzasnąłem, odciągając go od Eweliny i odpychając na ścianę. Zatoczył się i
podciągnął spodnie z lekko głupawą miną. Ten pierdolony frajer był pijany. – Na
kawałki!
Ruszyłem na niego, zaciskając
mocno pięść, ale w porę zorientował się o moich zamiarach. Mimo jego obniżonego
refleksu i koncentracji, zdołał mnie strzelić sierpowym w nos. Siła uderzenia
odrzuciła mi głowę w tył, ale szybko wróciłem do wyjściowej pozycji i oddałem
mu równo w szczękę. Dodatkowo do akcji wkroczył mój glan, który wylądował na
przyrodzeniu kolesia.
- Wykastruję cię ty pierdolona
gnido!
Oberwał raz, a mocno i skulił się
z niezadowoleniem, pojękując cicho. Po chwili zwymiotował i spojrzał na mnie z
nienawiścią.
- Cwelu gówniany... – wydyszał.
Nie miałem ochoty tego słuchać. Chwyciłem leżący opodal na podłodze pogrzebacz
i walnąłem go w zgięte plecy. Wpadł w swoje wymiociny z głuchym jękiem i już
więcej się nie poruszył.
- Frajer – splunąłem na niego i
kopnąłem butem w bok, tak na wszelki wypadek, gdyby nie dostał dosyć mocno.
Dopiero po długiej chwili, w
której oceniałem sytuację, przypomniałem sobie o istnieniu jeszcze kogoś w tym
pokoju. Odwróciłem się do Eweliny i obrzuciłem ją szybkim spojrzeniem.
Odwróciłem jednak wzrok, speszony jej nagością i ściągnąłem z siebie bluzę.
Podałem jej szybko, wciąż trzęsącą się z emocji ręką i poczekałem, aż się
ubierze.
- Nie chcę – wyszeptała tak
cicho, że ledwie to dosłyszałem.
Odrzuciłem bluzę na bok i
sięgnąłem po koc leżący na kanapie opodal. Przykryłem nim ją i wtedy dopiero
odważyłem się zatrzymać na niej wzrok dłużej.
- Przepraszam, że musiałeś to
widzieć – powiedziała łamiącym się głosem. Do jej oczu napłynęły kolejne łzy,
które żłobiły w jej brudnych policzkach swoje ścieżki. Trzęsła się bardziej niż
człowiek w bieliźnie wystawiony na mróz. Nie odpowiedziałem na to nic, tylko
chwyciłem jej dłoń i delikatnie pociągnąłem.
- Musisz się umyć – stwierdziłem
najłagodniej, jak tylko mogłem. To było tak chore! Cała ta sytuacja... jeszcze
nie potrafiłem ochłonąć. Bez przerwy przed oczami miałem widok tego
bestialskiego gwałtu. Gdyby ten idiota nie był pijany, cała ta sytuacja
wypadłaby na moją niekorzyść. Kurwa, jak człowiek jest zdolny do czegoś
takiego...
Bezimienna powoli podniosła się
ze stołu i opatuliwszy się szczelnie kocem, łypnęła na mnie z lekkim strachem.
- Nie jestem jak on – powiedziałem
cicho, wciąż trzymając ją za rękę, widząc jej obawy.
- Masz rację – szepnęła. – Nie
jesteś.
Poprowadziłem ją do samych drzwi
łazienki i pomogłem wejść pod prysznic, ale zanim zrzuciła z siebie koc, już
mnie tam nie było. Od kiedy tak boję się dziewczęcej nagości?
Podszedłem do leżącego na ziemi
mężczyzny i butem odwróciłem mu głowę na bok. Wyglądał nawet nieźle, chociaż
twarz umazaną miał własnymi wymiocinami. Chrapał. Ten głupi, spity dziwkarz po
prostu zasnął...
W tym momencie z łazienki dobiegł
głośny hałas, jakby coś, lub ktoś, wylądował ciężko na brodziku.
- Ewelina? – zapukałem do drzwi,
a kiedy nikt mi nie odpowiedział, szybko wsunąłem się do środka. – Co jest?
Głupie pytanie. Siedziała w
brodziku, podsunąwszy nogi pod brodę. Na szczęście zakrywała wszystkie swoje
intymne miejsca. Na nieszczęście w ręce trzymała żyletkę, a jeden z jej
nadgarstków krwawił obficie i mieszał się z gorącą wodą.
Szybko pozbawiłem ją
okaleczającego narzędzie, przy okazji rozcinając sobie skórę na palcach.
- Przestań. Błagam, przestań! –
jęknąłem, czując że powoli sam wysiadam. Najchętniej i ja naznaczyłbym skórę
linią bólu, poczuł chociaż na chwilę fizyczne cierpienie, a nie tylko te
psychiczne męki, jakimi obdarzał mnie mózg. Pieczenie w palcach zaogniło to
pragnienie, jednak szybko się mu oparłem, pamiętając o Bezimiennej.
- Popatrz na mnie. Co innego mi
zostało? – szepnęła, a szumiąca woda z prysznica zagłuszyła część słów.
Usiadłem na muszli klozetowej i
położywszy żyletkę na parapecie, schowałem twarz w dłonie. Niech mnie ktoś
zastrzeli, błagam. Piekło jest tutaj, a niebo po śmierci wysoko w górze. To
prawda, że piekłem rządzi diabeł, tyle że nie jeden, a wielu, którzy kryją się
pod człowieczą maską i wtapiają w tłum. Nigdy nie wiesz, kiedy na takiego
trafisz, lub kiedy ten ześle na ciebie okropieństwa pod postacią choroby...
- Przepraszam – jęknęła,
rozcierając nadgarstek i rozsmarowując tym samym krew po ręce. Wbiła spojrzenie
w moje oczy i hardo utrzymywała kontakt wzrokowy.
- Nie masz za co. Czy to był
pierwszy raz, jak on...
- Nie.
- O to posądzała mnie Natalia?
- Tak... ona o niczym nie wie.
Błagam, nie mów jej o tym – zatrzęsła się i odgarnęła sprzed oczu mokry kosmyk
włosów.
- Mam jej nie mówić? Żeby ten
skurwiel znowu cię dopadł?
- Nie mów tak! On jest po prostu
pijany.
- Po prostu pijany? – znów
poczułem narastającą złość, którą starałem się poskromić, ale po niedawnym
upuście emocji łatwo mną zawładnęła. – Cholera, on cię zgwałcił! Nie rozumiesz tego? To nie jest normalne!
- Wiem, co on zrobił Jaydenie – powiedziała
oschle, mrużąc niebezpiecznie oczy. – Ale to nie jego wina.
- Kurwa! Po tym wszystkim, co ci
zrobił, ty jeszcze go bronisz?! – poderwałem się do pionu i przyłożyłem pięści
do głowy. – Tak po prostu?!
- A mam inny wybór?
- Masz! – zgarnąłem dłonią krew z
nosa, która popłynęła mi podczas walki i wytarłem ją niedbale o spodnie. – Nie
pozwól, by jakiś bydlak rządził twoim życiem.
Czemu tak garnęło mnie do
Bezimiennej? W tej chwili całkowicie to zrozumiałem. Od końca mojego wariactwa
marzyłem o zostaniu psychologiem. Pragnąłem zmagać się z cierpieniem ludzi,
którzy nie byli w stanie odnaleźć własnej ścieżki w życiu i gubili się pomiędzy
konarami ogromnych drzew, lub plątali w sidła drapieżnika. Chciałem być gajowym
ich umysłów, w końcu bez problemów rozgryzałem większość otaczających mnie
ludzi przez samą obserwację.
Bezimienna była
natomiast osobą potrzebującą pomocy bardziej niż ja, chociaż żadne z nas o tym
nie wiedziało. Ciągnęła mnie do niej opieka, mimo że brzmi to tak mętnie i
nieprawdziwie, jakbym rzucał na wiatr puste słowa.
Jednak psychologia
nie jest dla ludzi słabych psychicznie z własnymi problemami. Trzeba potrafić
pomóc sobie samemu, by pieczętować czyjeś życie.
Byłem furiatem.
Byłem zapadnią.
Byłem strzępem.
Chciałem pomagać,
sam pragnąc pomocy.
- Co będzie, jak
się obudzi? – spytała niechętnie.
- Coś wymyślę –
zapewniłem, nie wiedząc za bardzo co poradzić.
No właśnie, co
wtedy będzie? Czy jak mnie tu zastanie, to rzuci się z pięściami? Przecież
jeśli Ewelina tu mieszka, to prędzej czy później jej się za to oberwie. A
sytuacja się powtórzy, znowu i znowu, dopóki stąd nie odejdzie.
- Ubierz się –
rozkazałem i wyszedłem z łazienki. Otworzyłem najbliższe drzwi i wetknąłem za
nie głowę, ale kiedy zobaczyłem tam śpiącego smacznie psa, szybko je
zatrzasnąłem. To nie tu. Zaglądałem kolejno do każdego pomieszczenia i kiedy w
końcu znalazłem pokój Eweliny, zacząłem poważnie czuć presję czasu.
Może się zaraz
obudzić.
Zgarnąłem jakieś
jej ubrania z ledwo trzymającej się w pionie szafy i wróciłem do łazienki.
Stała przed lustrem w ręczniku i wpatrywała się oczami bez wyrazu w swoją
twarz.
- Musisz stąd
wyjechać – powiedziałem. – Nic cię tu nie trzyma.
Potrząsnęła lekko
głową na te słowa, zupełnie nie zwracając na mnie uwagi. Wepchnąłem w jej
dłonie ubrania i zamknąłem za sobą drzwi.
Niech tu zostanie. To tylko obciążenie.
Masz zamiar ją niańczyć?
Idiota.
- Zamknijcie się –
mruknąłem pod nosem, kręcąc wolno głową. Świat wokół mnie znów zaczął nabierać
dziwnych barw, jakby ktoś wylał na niego całą paletę kolorów. Wszystko
zaczynało być zupełnie nie tak. Neonowo żółte ściany? Czarne ręce?
Mamy cię w garści, Jaydenie. Po tylu latach
nareszcie możemy się znów połączyć.
Byłeś taki ulotny, taki niedostępny.
Próbowaliśmy złapać ciebie, a wystarczyło
tylko schwytać przynętę.
Gdzie jest twoja zguba, Jay?
Potrząsnąłem głową,
opierając się barkiem o ścianę. O co chodzi?
- Wszystko okej? –
głos Bezimiennej wydawał się taki odległy i nieuchwytny, jakby przemawiał do
mnie z zupełnie innego świata.
- Jasne – mruknąłem
zachrypniętym głosem. W rzeczywistości nic nie było okej. Moja głowa stawała
się coraz cięższa, jakby obrazy, które do niej napływały ważyły co najmniej
tonę. Próbowałem je odepchnąć, nie chciałem ich widzieć. One jednak bez przerwy
wracały, nasuwały się same, mimo mojej walki.
- Co się dzieje?
Jayden? – czyjaś chłodna dłoń dotknęła mojego czoła. Poczułem, jak obsuwam się
na podłogę.
Gdzie ja jestem?
W mojej głowie
rozległ się głos Bianci. Jednocześnie realny, jak i zupełnie nieprawdopodobny.
Każde słowo bolało mnie dotkliwie w tył czaszki, jakby ktoś ogromnym młotem
wystukiwał mi w głowie ich rytm.
Serce dudniło mi w
klatce piersiowej, a w uszach wręcz szumiało jak w nie nastawionym na żadną
stację radiu. Czułem się odrętwiały, jakby sparaliżowany. Przerażony tym, co
działo się we mnie, bo wszystko nagle zaczęło układać się w jedną całość. Od
dawna było na wyciągnięcie ręki, tylko mnie zaślepiała własna duma.
Wszystko mogło być
inaczej.
- Boże, Jayden! Ty
nie oddychasz! – pisnęła Bezimienna i gdzieś wokół mnie rozległo się szuranie.
Nie oddychałem? Jak
to nie oddychałem?
Zabieramy cię.
W końcu do nas dołączysz, Jay.
I dołączysz do Bianci. Nie żal ci twoich
decyzji? To wszystko twoja wina.
Chciałem
wrzeszczeć, ale nie potrafiłem z siebie wykrzesać choćby słowa. Mogłem tylko
leżeć i pozwolić, by wspomnienia zawładnęły moim umysłem.
Nie było nic
trudniejszego, niż walka z samym sobą.
~***~
Aria
Wypełniłam ostatnią
rubrykę i przeciągnęłam się. Nareszcie skończyłam. Te głupie zadania są czasem
strasznie wyczerpujące.
Rozglądnęłam się po
pokoju i ze zdziwieniem zauważyłam kompletny brak rodzeństwa Easay.
- Gdzie jest
Bianca? – spytałam niby bez zainteresowania, wyglądając uważnie za okno. W
odpowiedzi uzyskałam jedynie pełne dezaprobaty, uciszające syknięcie.
Zaczęłam się
wiercić niecierpliwie. Nigdy nie umiałam usiedzieć w jednym miejscu, bo energia
wręcz mnie rozpierała. Tym bardziej teraz, kiedy przez ostatnie dwa miesiące
wszystko fiknęło koziołka, wprowadzając do mojego życia zamęt. A to wszystko
przez ten jeden, głupi grosz.
- Co ty tam tak
czytasz, hę? – mruknęłam do Piotrka, który leżał na moim łóżku i uważnie
wpatrywał się w jakąś książkę.
- Uczę się –
mruknął niechętnie. Opadłam na łóżko Bianci i zaczęłam machać nogami w
powietrzu, zniecierpliwiona tą bezczynnością.
- Poszłabym na
spacer – stwierdziłam, bawiąc się idealnie złożoną pościelą.
- Mhm.
- Ładna pogoda, co
nie?
- Możesz się
zamknąć? – parsknął, rzucając mi pogardliwe spojrzenie. Zacisnęłam wargi w
cienką kreskę i ułożyłam głowę na poduszkę.
- No jasne. Zamknij
się, Ario, nikt nie chce cię słuchać – burknęłam, próbując się jakoś wygodnie
ułożyć. Jednak coś bez przerwy wbijało mi się
głowę i powodowało straszny dyskomfort.
Sięgnęłam ręką pod
poduszkę i wyciągnęłam stamtąd zeszyt. Na pierwszy rzut oka niczym konkretnym
się nie wyróżniał. Miał ciemną okładkę i dość dużo kartek. Otworzyłam na
pierwszej lepszej stronie i rzuciłam okiem na treść. Od góry do dołu, każda
kartka była zapisana drobnym, jak mak pismem. Zmarszczyłam brwi, widząc w
górnych rogach daty i godziny.
„Mam mętlik w głowie. Sama już nie wiem czy
przez te cienie, czy przez Piotrka.”
Zmrużyłam oczy i
zerknęłam szybko na datę. Przedwczorajsza.
„Aria wydaje mi się być podejrzana, nie wiem
czy to przez moje głupie urojenia, czy serio jest z nią nie tak. Piotrek też w
pewnych momentach zachowuje się wręcz dziwnie. To przez słowa Sophie, stałam
się strasznie nadwrażliwa.”
Słucham? A co
takiego jej we mnie nie gra?
- Ej Piotrek...
- Czy do ciebie nie
dociera, że chcę tylko chwili spokoju? – warknął, podnosząc się z łóżka,
najwyraźniej gotów do wyjścia.
- Dociera –
fuknęłam, obracając w rękach dziennik przyjaciółki. – Wiesz, że Bianca nas...
podejrzewa?
- Co? – prychnął, a
kiedy jego wzrok padł na trzymany w moich dłoniach przedmiot, zamilkł nagle i
bez słowa usiadł obok.
- To jej pamiętnik?
– spytał, na co skinęłam głową. Wziął go ode mnie i otworzył na ostatniej
stronie.
- Zaczekaj. Chyba
nie powinniśmy tego czytać – zbuntowałam się.
- Tak? A co
zrobiłaś przed chwilą?
- Chciałam tylko
sprawdzić co to jest! – wyrwałam mu z rąk zeszyt i schowałam za plecami. – To
naruszanie czyjejś prywatności!
- A tak właściwie,
to gdzie jest Bianca? – urwał nagle, a ja zamilkłam.
- Widziałam jak z
kimś gada przez telefon po lekcjach – mruknęłam, obracając w dłoniach dziennik.
W końcu zdecydowałam i otworzyłam na ostatniej stronie. Widniało tam jedno,
jedyne zdanie, które mówiło więcej niż takich miliard.
„To już.”
Piotrek zerwał się
z łóżka i przewróciwszy szafkę nocną, wypadł z pokoju. Ręce trzęsły mi się,
jakbym dostała drgawek, a serce, które przed chwilą stanęło, nagle
przyspieszyło tempa. Odrzuciłam zeszyt na łóżko i wstałam.
Już? Jak to już?
~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~
35 dni. Tik, tak, tik, tak. A
jeszcze tyle nauki! ;'c
Szczerze mówiąc bardzo nie chce
mi się go sprawdzać dzisiaj ;/ Był sprawdzony wcześniej, ale na ostatnią chwilę
i tak wyłapuję zawsze najwięcej błędów.
Ahh, a ten posiedzi tu wyjątkowo
długo, bo kartka 29 zostanie dodana dopiero za tydzień!
I mam złą wiadomość - wybrałam
kolejne opowiadanie do publikacji, więc niedługo z pewnością wstawię prolog.
Adres podam Wam w swoim czasie :>
Mam nadzieję, że ktoś
skomentuje... ;p
Indżoj!