środa, 29 stycznia 2014

Kartka 15

Minął jeden dzień, drugi i nagle zastał mnie czwartek.
W przeciągu tego czasu zaczęłam bardzo się martwić o Jaydena. Stał się dziwny, bardziej niż normalnie. Czasem omijał zupełnie pusty kawałek podłoża szerokim łukiem, łypiąc na niego ze zgrozą. Nieraz już odwracał się gwałtownie i rozglądał wkoło z uwagą, strasząc przy tym każdego w pobliżu. Ostatnio nawet mamrotał sam do siebie. Najczęściej to był zupełnie nieobecny umysłem. Patrzył niewidzącym wzrokiem w przestrzeń, a jeśli znajdował się duchem i ciałem w jednym miejscu, to łypał na każdego spode łba i stał się bardziej milczący niż zazwyczaj.
Z Arią i Piotrkiem sprawa nie posunęła się na przód. Ich zachowanie wróciło do wcześniejszego stanu. Teraz wytykałam sobie, jaka byłam głupia i ślepa. Nie zauważałam ich dziwnych zachowań, nie zwracałam uwagi na te spojrzenia... Głupia Bianca!

Naciągnęłam na głowę sweter i poprawiłam włosy splątane w luźnego koka. Noce robiły się coraz chłodniejsze. Teraz nawet w dzień za żadne skarby nie wskoczyłabym do morza. Jesień już zdążyła zawładnąć całą Polską.
Zerknęłam jeszcze na pogrążoną we śnie Arię i wymknęłam się z pokoju.
Korytarz o zmroku wydawał się taki pusty i cichy. Ciarki przebiegły mi po plecach na myśl, co może czaić się w cieniu. Mój oddech wydawał się zbyt głośny, a bicie spłoszonego serca niedługo zacznie toczyć się echem po całym internacie, w każdym razie miałam takie wrażenie.
Przemknęłam na palcach w stronę schodów, drżąc z zimna i strachu. Nieszczególnie podobało mi się to skrzypienie podłogi pod nogami, a tym bardziej skowyczenie wiatru za oknami.
Truchtem pokonałam drogę do pokoju chłopców i wparowałam do środka, jak zawsze bez pukania. Na szczęście nigdy się nie zamykali.
Jednak kiedy rzuciłam się na łóżko Jaydena, poczułam jakiś brak. Brak czego? Rozglądnęłam się wkoło ze zdziwieniem i przesunęłam dłonią po pościeli. Brak właściciela!
Poderwałam się w mig do pionu i z przerażeniem kręcąc głową na boki zaglądnęłam do łazienki. Pusto. Okna wszystkie zamknięte... brak kurtki, butów...
Swoją szamotaniną obudziłam Piotrka.
- Co ty tu robisz? – wydusił po chwili, przecierając oczy. Z zażenowaniem zauważyłam, że nie śpi w koszulce. Cholera.
- Gdzie jest Jayden? – spytałam szybko, odwracając wzrok.
- Śpi – mruknął i opadł na poduszki. Fagas, nawet nie zauważył, że mu współlokatora wcięło!
- No bez jaj – warknęłam, mocno już zdenerwowana. – To jakaś wasza gierka, czy tak? Poszedł na fajkę? Mówił ci coś?
- Kobieto, ogarnij się Jayden nigdzie nie... gdzie jest Jayden?
- Nie wiem! – burknęłam, załamując ręce. Zajrzałam nawet pod łóżko, chociaż panicznie bałam się dostrzec cokolwiek odbiegającego od normy. Zniknął.
- Może zaraz wróci – odparł Piotrek, wygrzebując się spod kołdry. Zerknęłam na niego i od razu odwróciłam wzrok. Mógłby przestać paradować roznegliżowany?
Usiadłam na łóżku brata i oparłam głowę o ścianę.
„Gdzie ty się podziałeś, Jay?”

~***~

Jayden




Biegłem.
Miałem wszystkiego dość. To wróciło, szaleństwo wróciło i już nie było odwrotu.
Chciałem wrzeszczeć, bić, zadać ból, nie czuć nic. Tymczasem byłem cholernym kłębkiem emocji. Plątaniną uczuć, słów, wspomnień. To, co gnieździło się we mnie z rykiem rozszarpywało wszystkie wnętrzności. Jednak nie czułem nic, tylko psychiczne ćmienie.
Chciałem cierpieć fizycznie.
Moje nogi bez trudu pokonywały kolejne metry, mierząc się z silnymi tchnieniami wiatru. Gdzie byłem? Czy to, co widzę jest realne, czy to tylko iluzja?
Niebo barwiło się na zielono, plącząc się z tęczowymi smugami. Jakie było wcześniej, gdy było normalnie?
Droga wydawała się bez przerwy wydłużać, oddalając mnie od celu. Celu? Dobre sobie! Moim celem była ucieczka. Przed głosami, przed halucynacjami, przed tą wszechogarniającą nieufnością do każdego istnienia.
Biec, biec, biec. Nie przestawać.
Uciec, zniknąć.
Umrzeć.
Droga asfaltowa była zupełnie pusta o tej porze. Nie minąłem ani jednego samochodu, chociaż tak bardzo pragnąłem wpaść pod koła, wyłożyć się na ziemi i zasnąć. W ciszy.
Drzewa rosnące po obu stronach szosy wyciągały do mnie swoje gałęzie, trzeszcząc przy tym głośno. Wciąż powtarzałem sobie, że to iluzja. To tylko sztuczki. To się nie dzieje.
Nagle przystanąłem, choć nie czułem takiego zmęczenia, jakiego chciałbym doświadczyć. Obróciłem powoli głowę i ogarnąłem wzrokiem trasę, którą pokonałem. Większość tonęła w mroku, między drzewami, gdzie światło półkolistego księżyca nie sięgało.
Już nie biegniesz Jay?
Zmęczyłeś się?
Ej Jayden, nawet do tego się nie nadajesz! CIOTA! Hahaha.
Patrzymy na ciebie.
Widzimy cię.
A ty widzisz nas Jay?
Podejdziesz do nas?
- Spierdalać! – wydarłem się, chwytając głowę w obie dłonie. – Won z mojego umysłu!
Hahaha, głupiutki Jay.
Naiwny.
Niemądry.
Słaby.
Taki słaby.
Bezbronny Jay.
Otwórz oczy, przywitaj się z nami.
Otwórz oczy, Jay! Hahaha, nie chcesz się przywitać z kumplami?
Jay!
Frajerze! Hahaha, frajerze!
„Gdybym była motylkiem, to mogłabym latać? Wznosić się do nieba i jak biedronki przynosić kawałek chleba? Jay, jak biedronki przenoszą ten chleb?”
- KURWA! – wydarłem się, opadając na kolana i waląc rękami o chłodny asfalt. – Kurwa. Kurwa! Spierdalać!
Na rękach pojawiła się krew od otarć, ale nie zwracałem na to uwagi, nadal szorując nimi o chropowatą nawierzchnię.
Już tak się nie popisuj, Jaydenku.
„Opowiedz mi o sobie, a dowiesz się o mnie.”
Frajer! Skończona ciota!
Nadajesz się tylko na śmierć!
Nikomu na tobie nie zależy, rozumiesz?!
Nikomu!
Wszyscy cię nienawidzą!
Nienawidzą cię Jayden!
Lepiej będzie jak odejdziesz!
Jak znikniesz.
Zniknij.
Miałem wrażenie, że głowa zaraz eksploduje mi od nadmiaru głosów. Skronie pulsowały, a serce szybko tłoczyło krew rozpalając ogień w żyłach.
Oparłem czoło o drogę i zagryzłem usta do krwi.
Jesteś ciotą, Jaydenie.
Nie potrafisz zmierzyć się z samym sobą.
Hahahah, ciota!
- Spierdoliłem sobie życie – jęknąłem, wbijając paznokcie w kark. – Spierdoliłem je do końca.
Nie ruszyłem się nawet, kiedy na drodze pojawiły się długie snopy światła, osnuwające moją skuloną sylwetkę. Nie czekałem długo, aż rozległ się dźwięk klaksonu i krzyk przerażonego kierowcy.
Zacisnąłem oczy.
Tchórz.
Tchórz, Jayden.
- Do widzenia – szepnąłem, przygotowując się na ból.

~***~

Bianca

Minęła godzina, druga, trzecia. Nie wracał. Do oczu cisnęły mi się łzy, a warga drgała niebezpiecznie. Chciałam zadzwonić do matki, ale jak nic obsmarowałaby mnie za nieludzką godzinę. Poza tym, jeśli wróci, nie chciałabym mu robić awantury ze strony rodzicielki.
Na razie jednak go nie było, a wszystkie moje myśli sprowadzały się do jednej: „jeśli wróci”. Kołysałam się w przód i w tył, jakbym dostała choroby sierocej. Podświadomie czułam, że grozi mu niebezpieczeństwo.
Nie chciałam wracać do swojego pokoju. Wolałam zaczekać na Jaydena. Jednak tutaj był Piotrek, przy którym nie chciałam się rozpłakać. Wyszłoby, że jestem okropnym mazgajem. Przecież ostatnio też wylewałam łzy strumieniami. Słaba Bianca.
- Powiesz mi chociaż co się dzieje między tobą, a Arią? – spytałam cicho, nie przerywając kiwania. Chciałam zagłuszyć okropne myśli, które pałętały się po mojej głowie i szeptały do ucha nieprzyjemne wersje wydarzeń.
- Nie odpuścisz? – westchnął, przecierając ręką twarz. Siedział na swoim łóżku, nadal bez koszulki. Oczywiście nie mógł się ubrać, jak na człowieka cywilizowanego przystało. Postanowił mnie dodatkowo zdołować.
- Chcę po prostu wiedzieć.
- Jeśli ktoś ma ci o tym powiedzieć, to Aria – powiedział. Wypuściłam gwałtownie powietrze i spuściłam głowę. Czego się spodziewałam? Opowieści od A do Z pełnej śmiechu i radości, którą mogłabym zbagatelizować w swoim umyśle i zająć się innymi sprawami? Spodziewałam się w ogóle, że mi ją opowie? Bzdury! Jednak poczułam ostry ból, a pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.
- Gdzie jest mój brat? – szepnęłam łapiącym się głosem. Otuliłam ramionami nogi i oparłam na nich podbródek.
Co za beznadziejna bezsilność! Nienawidzę tego! Nienawidzę być mazgajem, nie chcę nim być. Jednak jak panować nad skrajnymi emocjami?
Piotrek dosiadł się do mnie i objął ramieniem przyciskając do siebie. Znów przemknęło mi na myśl, że powinien się ubrać, jednak odpędziłam ją szybko od siebie.
- Nie jest głupi – zaczął. Gdybym była w nastroju przerwałabym mu śmiechem. Właśnie o to chodzi, że jest. – Poradzi sobie, cokolwiek ma zamiar zrobić.
No nie. Bardziej dobijających słów nie mógł wymyślić?! Specem od pocieszania to raczej nie jest! Przynajmniej ma urodę, bez niej zero szans!
Ma zamiar się utopić. Ma zamiar zostać psychopatą. Ma zamiar być kleptomanem na większą skalę. Ma zamiar się udusić. Ma zamiar nie wrócić. Ma zamiar mnie zostawić.
Żal ścisnął mi gardło i nie pozwolił wykrztusić ani słowa. Nieporadnie zaczęłam wycierać łzy, które obmyły całe moje policzki.
Piotrek ujął moją brodę w dwa palce i uniósł ją lekko. Mogłabym się teraz spalić ze wstydu. Wyglądałam jak rozmazany burak z tymi napuchniętymi oczami i mokrą twarzą.
- Nie martw się – szepnął. Mógłby dodać do tego jeszcze „wszystko będzie dobrze”. Genialny tekst, naprawdę. Po nim zawsze wszystko układa się w niesamowicie banalną bajkę, a książę i księżniczka odjeżdżają na białym rumaku w stronę zachodzącego słońca i żyją długo i szczęśliwie. BZDURY!
Otarł kciukiem mój policzek i uśmiechnął się pocieszająco. Jego oczy wydawały się niesamowicie błyszczące, a płynąca z nich dobroć i wsparcie wręcz mnie podbudowały. Patrzyłam na niego jak na obrazek i trochę mnie to przerażało. Badałam wzrokiem jego rysy szczęki, nos, brwi, policzki i lekko rozchylone usta. Nie wiem, czy zauważył, ale na całym moim ciele pojawiła się gęsia skórka, a przyjemny dreszczyk przebiegł po plecach. Zadrżałam z emocji i zupełnie nie panując nad sobą przybliżyłam do niego twarz.
Uśmiechnęłam się lekko ze zdenerwowania, bez przerwy zmniejszając odległość. Przez moją głowę przeszedł nagły wrzask, żebym przestała i się opanowała, jednak za późno. Nasze usta złączyły się, a ja poczułam wszechogarniające ciepło. Zamroczyło mi mózg i ukoiło skołatane nerwy.
Byłam jednocześnie wysoko w górze i opadałam niczym kamień na dno oceanu uczuć. Przestanę sama sobie stwarzać te cholerne problemy? Czy to już będzie śledzić mnie do końca życia?
Pogłaskałam palcami policzek Piotrka, kiedy oddał pocałunek i wplątałam dłoń w jego włosy. Przyciągnął mnie bliżej siebie i objął w pasie, a jego nagi tors muskał moją rozpaloną żywym ogniem skórę.
Unosiłam się i opadałam. I nie powiem, że wszystko nagle przestało mieć znaczenie, bo zeszło jedynie na drugi plan, a w mojej głowie kotłowała się jedna myśl: „co dalej?”.
Odsunęliśmy się od siebie. Spuściłam wzrok, byleby nie widzieć jego miny i wbiłam go w swoje ręce.
- Przepraszam – mruknęłam i zsunęłam się z jego kolan, na których jakimś cudem wylądowałam.
- Cześć. Przeszkodziłam? – w drzwiach stała Aria. Miała na sobie luźną bluzę i spodnie od pidżamy. Patrzyła na nas badawczym wzrokiem, przerzucając je z jednego na drugie. Nie wiem czemu, ale pod wpływem jej obecności poczułam się cholernie winna.
- Nie – odparł Piotrek wstając i podchodząc do szafy.
- To dlatego tak zawsze znikasz w nocy? – spytała dziewczyna.
- Co? Nie! – jęknęłam, kręcąc gwałtownie głową.
- Nie kłam – burknęła zimno Aria. Serce podeszło mi do gardła słysząc ten ton. Tak bardzo winna.
- Nie czepiaj jej się. Przychodzi do Jaydena – powiedział Piotrek, wkładając koszulkę i rzucając Arii karcące spojrzenie.
- Jakoś go tu nie widzę – prychnęła.

- No i w tym sęk. Zniknął.

~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~

Zdecydowanie NIE lubię tego rozdziału.
Zna ktoś film/książkę podobną do "Charlie"? c;
Zamroczenia umysłowe, narkotyki, śmierć. Coś w tym stylu ;D

piątek, 24 stycznia 2014

Kartka 14

- Okej. Powiedz to jeszcze raz.
Westchnęłam i przetarłam oczy dłonią. Miałam już tego dość. Nieważne, czy mnie rozszarpią, czy nie. Dajcie mi spać!
- Jeden właściwy, jeden twą zgubą, jeden chlubą, choć nie czymś tam. Ostatni koniecznością choć kogo innego własnością. Blabla, nie pamiętam. Decyzja do ciebie należy, gdzie ciało wieczność przeleży – wymamrotałam, zamykając oczy.
Siedzieliśmy całą czwórką w naszym pokoju. Moje łóżko zajął Jayden i rozłożywszy się na nim wygodnie wyglądał na pogrążonego we śnie. Musiałam zająć miejsce przy stole. Oparłam brodę o dłoń i przyznam – od czasu do czasu udawało mi się zapaść w mini drzemkę. Jednak Piotrek wszystko niszczył. Kazał mi słuchać swojego wywodu. Okej, rozumiem, chce mi pomóc, ale na miłość Boską, jest już po piątej nad ranem!
- Który wybrałaś?
- Z takim stworzeniem w środku – jęknęłam.
- Czyli?
- Skąd mam wiedzieć?! Myślisz, że były tam drogowskazy?
- A tak na czuja?
- Nie wiem. Ten futrzak przyjazny raczej nie był.
- Nie rozumiem nic z tego – wtrąciła się Aria.
- Bo ty nigdy nic nie rozumiesz – parsknął chłopak.
- Zajmij się lepiej swoim mózgiem.
- Eh, tyle miłości w powietrzu – mruknął sennie Jayden, uśmiechając się lekko. Wyrwana z kolejnej drzemki rozejrzałam się wkoło, natrafiając na niezadowoloną minę Arii. Piotrek nagle przygasł i zaczął przyglądać się swoim dłonią.
- Późno już – oznajmił i wstał. Skinął nam i wyszedł. Zdziwiłam się jeszcze bardziej. Mało brakowało, a otworzyłabym buzię. Wymieniłam zdumione spojrzenia z bratem, który rzucił nam niemrawe „dobranoc” i ruszył w ślad za współlokatorem.
- O co chodzi? – spytałam niepewnie.
- Idź spać, Bianco – mruknęła Aria, wsuwając się pod kołdrę. Posłała mi błagalne spojrzenie i odwróciła się twarzą do ściany. – I zgaś światło.
Posłusznie podreptałam do drzwi i pstryknęłam kontakt. Serce zabiło mi mocniej, kiedy wkoło zapadła ciemność. Szybko wyciągnęłam telefon i posłużyłam się nim jako latarką. Chociaż rzucał światło a’la Paranormal Activity. Dotarłam szybko do łóżka i ukryłam się pod ciepłą kołdrą. Wsunęłam głowę do środka i obiecałam sobie, że wyjrzę dopiero, kiedy zrobi się jasno.
- Powiesz mi co się między wami dzieje? – spytałam cicho, doskonale wiedząc, że Aria mnie słyszy. Ta jednak odpowiedziała mi udawanym chrapaniem, ucinając tym samym temat.
Westchnęłam i przeturlałam się na drugi bok.
Zamknęłam oczy i przywołałam do siebie wspomnienie zapachu cynamonu.

~***~

Jayden

Drzwi od sali teatralnej zamknęły się za mną z głośnym trzaskiem. Wcześniej uważnie przysłuchiwałem się, czy aby na pewno ta dziwna dziewczyna nie brzdąka po klawiszach. Olałbym kolejną pomoc i spieprzał jak najdalej. Już za dużo miesza mi się w głowie, żeby dodawać do tego jeszcze idiotyczne pianino.
Strasznie uciążliwy lęk. Nigdy nie wiadomo kiedy się z nim spotkasz.
- Masz mi coś do powiedzenia?! – zaatakowała mnie bezimienna, wychodząc nagle zza kotary. Spojrzałem na nią przelotnie i rzuciłem torbę na pobliskie krzesło.
- Cześć.
- Cześć? Zwykłe... cześć? – warknęła.
- Cześć skarbie? – sarknąłem, rozkładając się wygodnie na fotelu. Zmrużyła oczy i założyła ręce na biodra. Taka rozwścieczona wyglądała niemal uroczo.
- Nie skarbuj mi tutaj, koteczku, tylko bierz się do roboty. Gdzie cię wcięło wczoraj?
- Powiedzmy, że są sprawy idiotyczne i mniej idiotyczne – mruknąłem, przecierając ręką oczy. Zupełnie się nie wyspałem.
- O rany – zdziwiła się, podchodząc bliżej. Niespodziewanie ujęła moją twarz w obie dłonie i podniosła ją w górę. – O rany!
- Zacięłaś się? – podsunąłem, dziwnie się czując, gdy stała tak blisko. Strasznie przytłoczony.
- Kto ci to zrobił? – wydukała przejeżdżając kciukiem po moim policzku*. Korciło mnie żeby ją odepchnąć, splunąć pod nogi i wyjść. Odbiło jej? Czemu mnie dotyka?
- Psychopata – uśmiechnąłem się w moim mniemaniu upiornie.
- Szargasz się na swoje życie? – zdziwiła się. Wstałem szybko i odszedłem parę kroków, byleby nie czuć dłużej jej palców na mojej twarzy.
- Oj tam zaraz szargasz – prychnąłem, siadając na skraju sceny. – Co robimy?
Obróciła się i nie patrząc na mnie poszła na zaplecze. Znów była smutna. Cholernie smutna. Tak smutnej osoby nigdy w życiu nie poznałem. To wręcz niemożliwe, żeby jedna, tak krucha dziewczyna miała w sobie tyle żalu i rozpaczy.
Chcąc nie chcąc, poszedłem za nią, omijając pianino szerokim łukiem. Jakaś grzeczność, która wciąż tliła się gdzieś tam we mnie, nakazała mi być cicho i się nie odzywać.
- Stało się coś? – rzuciłem na przekór „wewnętrznemu głosu”. Nie będzie mi dyktować co mam robić.
- Wszystko okej – odparła, przerzucając jakieś papiery z jednej części biurka na drugą. Patrzyłem na to przez chwilę, przyglądając się jej drobnym dłonią.
- Ta. Widzę.
- Ty masz swoje problemy, ja mam swoje. Nie interesujmy się nimi nawzajem.
- Jeszcze niedawno to ty się wpieprzałaś w moje – warknąłem. Na chwilę przerwała czynność. Spuściła głowę, pozwalając by włosy przysłoniły jej twarz. Między nami zapadła niespokojna cisza. W tamtym momencie dałbym sobie uciąć prawą rękę, że zaczęła płakać. Nie podszedłem jednak do niej, ani nie rzuciłem słowa otuchy, tak jak to się dzieje najczęściej w tych mdłych romansach. Nie dotykał mnie jej płacz. Skoro była bez przerwy taka smutna i jeszcze nie popełniła samobójstwa, to chyba sobie radzi z problemami.
- Nie rozumiesz mnie...
- Ty mnie też – stwierdziłem oschle. Westchnęła i pokręciła głową. Zaczęła szukać czegoś w szufladzie, przekopując się przez stosy kartek. Cisza dłużyła się i dłużyła, ale nie miałem zamiaru jej przerywać.
- Co gdybyś musiał koniecznie komuś opowiedzieć o swoich problemach... ale nie miałbyś komu? – spytała cicho. Ledwo ją zrozumiałem.
- Znalazł sobie przyjaciółkę? Zgadał się z miśkiem? – prychnąłem, zastanawiając się do czego dąży.
- Jayden, nie wszystko jest zawsze takie proste – ofuknęła mnie, nie przerywając czynności.
- Więc działajmy tak, by było.
- A co jeśli nie da się z tym nic zrobić? – odwróciła się na pięcie, ciskając we mnie gromami. Założyła ręce na piersi i zmierzyła mnie uporczywym spojrzeniem.
- Co masz na myśli?
- Nic – burknęła. Jednak już jej nie słuchałem. Wbijałem spojrzenie w obnażony nadgarstek. Rękawy jej bluzy podsunęły się do góry ukazując...
Podszedłem szybko do niej tak, że nie miała czasu na reakcję. Chwyciłem mocno jej dłoń i podciągnąłem materiał pod łokieć. Cięcia. Cała masa cięć w niewielkich odległościach. Niektóre wciąż krwawiły, inne zdawały się tu być już od wieków. Ręka cała w bliznach bólu.
- Czemu to robisz? – spytałem spokojnie, chociaż zaczęła we mnie wzbierać furia.
- Nic ci do tego. Jayden, to naprawdę nie twoja sprawa.
- Chcesz się zabić?
- Co cię to nagle obchodzi? – warknęła. No właśnie... co mi do tego?
- Po prostu chcę wiedzieć, że chociaż jedno z nas wyjdzie na prostą – wyszeptałem przez zaciśnięte zęby. Ciekawe, czemu tak trudno wypowiedzieć te błahe słowa?
- Większą szansę masz ty – powiedziała, wyszarpując swoją rękę z uścisku. – Bierz się do roboty. Musisz odrobić ostatnią nieobecność. Mamy ogrom pracy.
- Ale...
- I proszę, nie wracajmy więcej do tego tematu.
Skinąłem głową. Nie było sensu się kłócić. Jednak od tej pory w mojej głowie nie pojawiały się tylko myśli o cieniach, o Biance, o dziwnym rozkojarzeniu Piotrka, które swoją drogą tak mnie wnerwiało, że jeśli tylko zobaczę go obłapiającego moją siostrę to słowo daję I NIE ŻARTUJĘ nakopię mu tak, że wyleci na Marsa, przeturla się po nim jak piłka i spadnie w przepaść i będzie latał w nicości aż nie zdechnie. Mówię serio. O czym to ja? Ahh tak, moje myśli nie krążą już tylko wśród wspomnień i własnych wniosków o otoczeniu. Od tego dnia zajęte zostało jeszcze jedno miejsce w mojej głowie. Dla bezimiennej.
Przetarłem twarz dłońmi. W umyśle wciąż miałem ostatnie wspomnienie, które pojawiło się wtedy w lesie. Czy można mieć gorzej niż ja? Czy w tym właśnie momencie ktoś... ktokolwiek kto znałby całą prawdę o mojej przeszłości i teraźniejszości powiedziałby, że mój problem to nic? Sam nawet nie pamiętałem całości mojego życiorysu. Trzy lata po pobiciu stały się mglistym wspomnieniem białych korytarzy. Ale co takiego działo się w moim wnętrzu, że postanowili mnie bez przerwy trzymać pod obserwacją?
W mojej głowie ziała pustka. Ta cholerna próżnia była przerażająca. Jednak bardziej bałem się poznać odpowiedzi na zadawane bezustannie przez siebie pytania. Kiedy to wszystko wróci, z pewnością nastąpi mój koniec.
- Jest tyle ludzi na świecie, a ja trafiłam na ciebie – powiedziała wyrywając mnie z zamyślenia. Podniosłem głowę i spojrzałem prosto w jej oczy.
- Chyba masz pecha.
- PH pięć i pół – zażartowała i wróciła do pracy.
- Jak to jest, że jesteś taka wesoła, będąc tak przeraźliwie smutna? – spytałem. Zabrzmiało trochę bezsensu, ale chyba załapała.
- Jak to jest, że wypytujesz mnie o sprawy osobiste, nie znając mojego imienia?
- Dla mnie jesteś bezimienna – odparowałem. Nie skomentowała tego w żaden sposób, tylko lekko kiwnęła głową. – Więc?
- Opowiedz mi o sobie, a dowiesz się o mnie – ucięła, doskonale wiedząc, że nic nie odpowiem.
~***~

Bianca

Dzień minął mi bądź co bądź beztrosko. Dostałam burę za nieodrobione zadanie domowe z fizyki, ale jak tu skupić się na nauce, kiedy tyle się wkoło dzieje? Oczywiście nie powiedziałam jaki był powód tego „haniebnego zaniedbania”. Z fizyką i tak nigdy dobrze mi nie szło. Głupi przedmiot.
- Na cholerę nam tyle zadają! – złościła się Aria, kiedy popołudniu przebierałyśmy w zeszytach. Oczywiście ze ścisłych przedmiotów zbierałam same gromy, ale i tak miałam zamiar pchać się z uporem maniaka na studia, które w żadnym wypadku NIE są humanistyczne. Żeby pracować w McDonaldzie nie potrzebne mi takie zaliczenie. Oj ja wiem, jestem niemiła, ale to przez ostatnie całodobowe zmęczenie.
- Zauważyłaś, że wszyscy ci, którzy podejrzewają, że niedługo zginą, albo są jakimiś geniuszami i wiedzą, że coś odkryli... zakładają pamiętniki?
- Dzienniki – poprawiła mnie Aria. Przekreśliła coś długopisem i mrucząc do siebie pod nosem zaczęła grzebać za gumką.
- I co o tym myślisz?
- Myślę o tym co? – mruknęła nadal nie za bardzo mnie słuchając. Zacisnęłam usta w linię i odłożyłam zeszyt na biurko.
- O dzienniku.
- Jakim dzienniku? – zdziwiła się, w końcu znajdując zgubę. Byłam bliska rozpaczy, ale uratował mnie Piotrek, który idealnie wpasował się w czas i wszedł do pokoju.
- Cześć wam – rzucił.
- Wpadłam na pomysł założenia dziennika – powiedziałam prosto z mostu, mając nadzieję, że chociaż on zrozumie za pierwszym razem.
- Ciekawie – odparł opadając na krzesło obok. Aria rzuciła mu mordercze spojrzenie i zanim zdążyłam mrugnąć, spakowała wszystko do torby i wstała.
- Spotkamy się później – mruknęła do mnie i odeszła pospiesznym krokiem. Patrzyłam za nią wielkimi oczami, odzyskując zdolność mowy dopiero kiedy zniknęła za zakrętem.
- O co jej chodzi? – spytałam.
- Pewnie coś jej wypadło – zbył mnie Piotrek.
- A w nocy wam obu coś nagle wypadło? – burknęłam zgryźliwie.
- Są sprawy, Bianco, do których nie trzeba się wtrącać.
- Ale jest moją przyjaciółką! Chyba mam prawo jej pomóc, czyż nie? – słaby argument, tak naprawdę byłam cholernie ciekawa. Nie ze względu na Arię, a na Piotrka.
- Posłuchaj. To nic wartego uwagi, serio. Poradzimy sobie z tym.
My! Ha! Czyli Aria i Piotrek wmieszani są w sprawę razem. Prawdopodobnie wiedzą o niej tylko oni. A może się mylę i Jayden też coś wie? W każdym razie ta kwestia zastanawia mnie bardziej niż cholerne cienie. I tak mnie dorwą, czyż nie? Przed śmiercią chciałabym się dowiedzieć wszystkiego. Poczynając od cukierków, które znikały mi ze śniadań w podstawówce, a kończąc na Piotrku. Arii i Piotrku.
Dochodzenie czas zacząć!

Ta ciekawość mnie zabije...

~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~

* Jak ktoś nie pamięta, to w poprzednim rozdziale Jayden przejechał pazurami po twarzy. Zrobiłam to ostatnio i wyglądałam jak Frankenstein ;/

Hahah, mam czarny humor. To ostatnie zdanie takie prawdziwe.
Daj mi ktoś wiosnę! Wrocław cały skuty lodem - gdzie nogi nie postawisz i tak się poślizgniesz!
Indżoj. c:

wtorek, 21 stycznia 2014

Kartka 13

Nogi wrosły mi w ziemię, uniemożliwiając kolejny ruch. Paliłam się do biegu, a nie byłam zdolna nawet do postawienia kroku. Odetchnęłam raz, drugi, a cisza wkoło zaczęła się przedłużać.
- Wejdź tam, Bianco.
Drgnęłam na dźwięk jego głosu, a serce przyspieszyło bicia, kiedy zmniejszył pomiędzy nami dystans. Wejść? W życiu! Do drzewa? Po co?
Dzielił nas teraz jeden krok. Patrzyłam prosto w jego oczy. Jego? W te zimne, czarne oczy, poprzeplatane czerwonymi nićmi. Wydawało mi się, że skądś je znam, jednocześnie nigdy ich wcześniej nie widząc.
- Jesteś tylko wyobraźnią – wydusiłam z siebie cienkim głosem. – Takie dziwactwa jak ty nie mają prawa istnieć.
To śmieszne, że byłam tak bliska prawdy, zupełnie nie będąc tego świadoma.
Niby-Jayden zaśmiał się wesoło, słysząc moje słowa. Jego uśmiech był tak nienaturalnie szeroki, że normalnemu człowiekowi rozerwałoby połowę twarzy. Ta istota, kimkolwiek, czy raczej czymkolwiek była, chwyciła mnie za rękę, zacieśniając na nadgarstku stalowy uścisk.
- Pokażę ci cień ludzkich występków – wyszeptała. – Cień zła.
Nie dając mi szansy na jakąkolwiek reakcję, pociągnął mnie do drzewa. Zdążyłam rzucić jeszcze okiem za siebie, w tą nieprzeniknioną ciemność, czającą się pomiędzy drzewami zanim... runęłam w dół.
Zachłysnęłam się powietrzem, które przesycone było smrodem zgnilizny. Zdążyłam jeszcze pomyśleć, że mniej więcej tak samo mogła czuć się Alicja w Krainie Czarów, kiedy spadała przez długi czas, po czym runęłam na ziemię.
Cała zawartość moich płuc raptownie wydostała się na zewnątrz. Zakręciło mi się przed oczami, a kiedy na nowo nabrałam tlenu, poczułam ogromny niedostatek. Tak, jakby tutaj było go mniej niż na powierzchni.
Podniosłam się z ziemi i przetarłam oczy. Mdłe światło sączyło się jedynie z góry, padając na ten mały obszar, w którym wylądowałam. Reszta była ukryta w cieniu. Co więcej, wydawał mi się on... bardziej gęsty, niż kiedykolwiek. Tak gęsty, jak ta masa, która odrywała się zza krat w pokoju z wizjerem.
Zadarłam głowę, ale nigdzie nie zauważyłam postaci Jaydena. Zostałam sama. Chociaż może nie do końca. W tym świecie, który postrzegamy na co dzień oczami – tak. Jednak nie w tym, który wychodził poza granice, nadawane nam przez mózg.
Kiedy oczy przywykły do ciemności, z której powoli zaczynałam rozróżniać kształty, rozejrzałam się jeszcze raz. Wydawało mi się, że z każdej ze ścian odchodzi jakaś odnoga. Ciemny, niski tunel, na którego końcu znajdowało się... coś.
Próbowałam wejść tą samą drogą, którą się tu znalazłam, ale ziemia bez przerwy obsypywała się spod moich nóg. Powierzchnia wydawała się tak odległa, jak stąd do słońca, które już dawno schowało się za horyzontem.
Obracałam bez przerwy głowę, patrząc w czeluście tuneli. Serce biło mi jak oszalałe, kiedy wydawało mi się, że gdzieś za sobą słyszę jakiś dziwny dźwięk. Za każdym razem jednak nie dostrzegałam nic, prócz tej gęstej ciemności.
Dysząc ciężko wyjęłam z kieszeni telefon i mażąc brudnymi od ziemi paluchami po ekranie, wybrałam numer Arii.
- Odbierz, błagam – szepnęłam, kiedy usłyszałam pierwszy sygnał. Nie musiałam długo czekać. Jednak kiedy padły pierwsze słowa, wiedziałam, że to nie Aria.
- Cztery kierunki, w tym cztery światy. Gdzie jeden właściwy, jeden twą zgubą, jeden chlubą, choć niekoniecznie pragnieniem. Ostatni koniecznością, choć kogo innego własnością. I jedna szansa na potępienie, lub od zmor uwolnienie. Decyzja do ciebie należy – gdzie twoje ciało wieczność przeleży.
Połączenie zostało przerwane, a w słuchawce rozległ się przeciągły dźwięk. Wypuściłam głośno powietrze, chowając telefon do kieszeni.
- Jeden właściwy, jeden twą zgubą, jeden chlubą, choć nie... choć... nie czym? Ostatni koniecznością choć kogo innego własnością. Szansa potępienia, lub uwolnienia zmor. Decyzja do ciebie należy – gdzie twoje ciało... – zająknęłam się - ... gdzie twoje ciało wieczność przeleży. Co to tak właściwie znaczy?
Rozglądałam się gorączkowo wkoło, zaglądając niespokojnie w każde z przejść. Wyglądały tak samo. Jak miałam rozróżnić ten właściwy? Bo chyba do niego pragnęłam dotrzeć. Poza tym... co to za głupia zagadka? To jakaś kpina? Może zwykły żart?
- Pierwszy właściwy, drugi zgubny, trzeci chlubą. Chlubą? A dlaczego ma być niby chlubą? Czwarty koniecznością. Dlaczego koniecznością? Który to który? – szeptałam, byleby zagłuszyć tą ciszę.
W końcu odwróciłam się do tyłu i spojrzałam wgłęb tunelu.
- Użyj intuicji. No dalej – warknęłam na siebie. Jednak intuicja podpowiadała mi, żeby po prostu zwiewać. Śmieszne. Cztery drogi do wyboru, a ja wolałabym pójść piątą, byleby dalej. Coś czułam, że na końcu każdego z tych korytarzy czekało na mnie to samo. Czymkolwiek było. Może śmiercią?
W końcu położyłam się na brzuchu i wsunęłam w tunel, który akurat znajdował się naprzeciwko. Wolałam nie siedzieć tam dłużej. Im więcej czasu pozostawałam niezdecydowana, tym bardziej nękała mnie myśl, że po prostu zgniję w środku tego ogromnego drzewa, siedząc bezczynnie.
Skłonności klaustrofobiczne dały o sobie znać, kiedy zanurzyłam się w tej nieprzeniknionej ciemności. Szurałam głową po sklepieniu, a boczne ściany uniemożliwiały większe ruchy rąk. Czułam się w tunelu strasznie niepewnie. W dodatku cały czas miałam wrażenie, że strop się obsypie i zostanę pogrzebana żywcem.
Nie minęło jednak dużo czasu, a rąbnęłam głową o drewno. Syknęłam z bólu, masując sobie obolałą część ciała. Byłam wykończona i spocona. Na dodatek na tak małej przestrzeni brakowało mi powietrza. Jeszcze chwila i z pewnością się uduszę!
Wyciągnęłam rękę i zaczęłam badać tą zaporę. Okazała się nią luźna deska, podbita do sufitu i zmniejszająca miejsce do przejścia. Wydawało się to wręcz niemożliwe, żebym skurczyła się jeszcze bardziej.
Nagle ni stąd, ni zowąd, pod palcami poczułam miękki materiał. Wytężyłam wzrok, starając się wypatrzeć coś w ciemności. Nie musiałam długo czekać. Nagle z nikąd wyłowiły się błyszczące, żółte ślepia z pionową źrenicą. Patrzyły na mnie wrogo. W tunelu rozległ się narastający warkot. Otworzyłam usta szeroko ze zdziwienia, wpatrując się ze strachem w błyszczące, białe kły, wyłaniające się z mroku.
Stworzenie ziewnęło, kłapiąc ogromną paszczą, po czym zaczęło się do mnie czołgać. Jak najszybciej mogłam cofałam się w tył, jednak moje nogi naparły na pewną... zaporę. To coś było coraz bliżej. Wydawało z siebie dziwne dźwięki, zbliżone do gadatliwego, głodnego żołądka.
Kłapnęło zębami tuż przy mojej twarzy, paraliżując mnie ze strachu. Zaczerpnęłam głęboko powietrza i wrzasnęłam głośno. Nie z bólu. Z bezsilności.

~***~

Jayden

Zacząłem się już mocno niepokoić. Doberman dawno zniknął z pola widzenia, a jego głos utonął między szelestem liści. Jednak Biancę wcięło.
Chodziłem po tym idiotycznym lesie, wybierając co chwilę jej numer, ale bez przerwy był zajęty. Jak to zajęty? Rozmawia sobie spokojnie, kiedy ja tu obszukuję cały las? Co prawda miałem do towarzystwa jeszcze Piotrka, Arię natomiast wysłaliśmy do internatu. Może Bianca wróciła samotnie do pokoju?
Dalej przeczesywaliśmy pobliskie krzaki, nawołując ją raz po raz. Im głębiej jednak się zapuszczaliśmy, tym bardziej nieswojo się czułem. Rozglądałem się wkoło, przechwytując czasem zaniepokojone spojrzenie Piotrka.
- Może coś ją zaatakowało? – podsunął, kiedy nikt nie odpowiedział na kolejne wołanie.
- Co na przykład? – warknąłem, mrużąc oczy i przyglądając się niebu.
- Oh, no nie wiem, może cienie? – sarknął. Rzuciłem mu krzywe spojrzenie.
- Brawo, chłopcze, odkryłeś Amerykę. Dziesięć punktów dla Hufflepuffu – prychnąłem.
- Gdybyśmy byli w Hogwarcie, trafiłbyś do Slytherinu.
- Nie musisz mi tak schlebiać.
- A Bianca byłaby w Gryffindorze – kontynuował. Zerknąłem na niego, ale wpatrywał się w pobliskie drzewa. Na jego twarzy czaił się lekki, rozmarzony uśmiech i nagle poczułem od niego emanujące rozweselenie. Zmarszczyłem brwi. Piotrek nadal szedł przed siebie z tajemniczym uśmieszkiem, zupełnie nie zwracając uwagi na otoczenie. Już miałem się odezwać, kiedy ciszę rozdarł czyjś krzyk.
Krzyk Bianci.
Nie zważając na nic i nikogo, ruszyłem w tamtym kierunku. Byleby tylko się nie zgubić. Byleby nie pozwolić, by dźwięk rozszedł się po okolicy i zniknął, jakby go nie było. Byleby dotrzeć na miejsce.
Potykając się i raniąc twarz gałązkami, biegłem bez przerwy. Nawet gdy krzyk ustał, podświadomie czułem, że obrałem dobrą drogę. Jednak z każdym krokiem traciłem kontrolę. Obrazy, które stawały przed moimi oczami wydawały się takie nierealne. Wręcz idiotyczne.
Pobliskie drzewo przeciągnęło swoje grube gałęzie, trzeszcząc ospale, a jakiś spadający liść śmiał się ochryple, wydziwiając akrobacje w powietrzu. Patyk, na którego nadepnąłem, wrzasnął z bólu, a pobliski krzak zaczął się wydzierać.
Próbowałem odgonić od siebie te dziwne obrazy, albo chociaż je zignorować. Nadal biegłem, ledwo powstrzymując się od zamknięcia oczu. Zabierzcie to ode mnie!
Wróciliśmy, Jay.
Naprawdę wróciliśmy!
Co zrobisz, Jaydenie, jeśli wszystko co cię otacza to kłamstwo?
Kłamstwo! To kłamstwo!
To wszystko iluzja!
- Nie!
Nie bądź głupi!
- Spierdalaj! – wrzasnąłem. Potknąłem się o wystającą gałąź i wylądowałem na kolanach. Przytknąłem ręce do uszu, nie chcąc słyszeć ich głosów. – Wynoście się z mojej głowy!
Ależ ty gościnny! Myślałby kto!
Jaydenie, przypomnij sobie. Przypominasz?
Wędrówki po lesie...
Ogromne drzewo...
Przypominasz sobie to? Pamiętasz, Jaydenie?
- Wypierdalaj! – zawyłem, przejeżdżając paznokciami po twarzy.
- Co się dzieje?! – jak z innego świata dobiegł mnie przestraszony głos Piotrka. Machnąłem na niego ręką, chociaż nie bardzo wiedziałem gdzie się znajduje. Zaciskałem powieki, bojąc się ujrzeć coś odbiegającego od normy.
- Znajdź ją! – sapnąłem, starając się rozróżnić jego głos od tysiąca innych, kotłujących się w mojej głowie. Gdyby ktoś potrafił innym czytać w głowie i dorwałby się do mnie w tej chwili... z pewnością by zwariował. Oszalał.
Otwórz oczy, Jaydenie.
Przypominasz sobie?
Pamiętasz?
Otwórz oczy, patrz.
Nie opieraj się. I tak cię dostaniemy.
Otwórz oczy, Jay.
Otwórz je.
TERAZ.
Uchyliłem powieki, zrezygnowany. Moje spojrzenie trafiło na rozłożyste, ogromne drzewo, do którego biegł Piotrek.
Wyglądało ono tak nienaturalnie, że aż śmiesznie. Tak znajomo, a zarazem nigdy bym nie powiedział, że kiedykolwiek wcześniej je widziałem.
I nagle wszystko uderzyło we mnie. Powróciło. Wszystko? Kawałek. Ale jaki znaczący.
Patrzyłem na drzewo z otwartą buzią, nie mogąc uwierzyć, że to co widzę jest prawdą.
Element układanki wskoczył na swoje miejsce.
Poznajesz?
Poznajesz to, Jaydenie?
- Tak.

~***~
Bianca

To podziemne stworzenie było mniej więcej wielkości wyrośniętego labradora. Warczało na mnie, jednak nie zdołało dosięgnąć choćby pazurem. Ugrzęzło w miejscu, gdzie do stropu przyczepiona była belka. Ten kawałek drewienka mnie uratował.
Starałam się wydostać, ale z tyłu była jakaś bariera nie do przejścia. Pozostała jedynie droga do przodu. Chociaż nie, ją też wykluczałam. Raczej nie miałam ochoty na bliskie spotkanie z tym futrzakiem. Najwyraźniej pozostało mi jedynie siedzieć tutaj i czekać na jakiś cud.
Właśnie zastanawiałam się jak smakuje ziemia, którą niedługo miałam zostać szczelnie opatulona, kiedy coś poderwało mnie do góry. Niby jak? Dlaczego? Przecież to jest tunel do cholery! I to strasznie niski!
Zanim się obejrzałam wylądowałam na ziemi obok drzewa.
- Co? – wydusiłam z siebie, rozglądając się zdezorientowana wkoło.
- Stało ci się coś? – spytał ktoś, pochylając się nade mną. Wzrok miałam dziwnie zamglony. Z wolna zaczął się wyostrzać, ale z trudem rozróżniałam kształty.
- Co?
- Zwichnęłaś nogę? Złamałaś sobie coś? Jak tam wylądowałaś?
- Jak mnie stamtąd wyciągnąłeś? Z tego tunelu? Jak przeskoczyłeś ten ogromny występ? – spanikowałam.
- Jaki występ? O czym ty mówisz. Nie miało nawet pół metra. Tunel? Byłaś w drzewie...
- Nie! Byłam w tunelu! I była zagadka! – sapnęłam, czując jak serce wyrywa mi się z piersi. Co jest grane? Co się dzieje?!
Podniosłam się z ziemi i chwiejnym krokiem podeszłam do dziury w drzewie. Dziwne. Faktycznie nie było wysoko... ale przecież wcześniej to miało co najmniej pięć metrów!
- Jakim cudem? – przeraziłam się i to nie na żarty. To coś ingerowało w mój mózg? Ingerowało w wzrok? W odczucia? Dlaczego? Jak?
- Chodź. Pogadamy w internacie – Piotrek ścisnął moją rękę. Skinęłam głową, chociaż pytania wierciły ogromną dziurę w brzuchu. Najgorszy był fakt, że nie dostanę na nie odpowiedzi ani dziś, ani jutro, ani najprawdopodobniej aż do śmierci.
Prychnęłam ze zdenerwowania i przetarłam ręką oczy. Kiedy zauważyłam na nadgarstku ślady łez, zezłościłam się jeszcze bardziej. Jakie to głupie! Płakanie jest strasznie głupie!
- Bianco? – pokręciłam głową i pociągnęłam nosem. Co za beznadziejna sytuacja. Że też akurat teraz, przy nim musiałam się rozkleić!
Piotrek jednak objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Jeśli przy spotkaniu ząb w kieł z tym dziwnym stworzeniem w tunelach, biło mi mocno serce, to teraz po prostu eksplodowało!
Poczułam się jak astmatyk, kiedy gula utknęła mi w gardle i prawie uniemożliwiła oddychanie. Co się ze mną dzieje! Głupieję! Naprawdę zgłupiałam!
Oparłam jednak głowę na jego ramieniu i oplotłam rękami jego klatkę piersiową. Uderzyła mnie woń cynamonu i alkoholu, która od niego biła i nagle zdałam sobie sprawę, że potwornie śmierdzę. O cholera, ale ja muszę cuchnąć! Już chciałam się odsunąć, ale było mi tak dobrze...
Zamknęłam oczy i uśmiechnęłam się sama do siebie.

To głupie, ale cynamon stał się moim ulubionym zapachem.


~~~~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~~~~~

13 pechowy? Dla Bianci może tak c:
Lubię zapach cynamonu ;__; Ale to nie przez Piotrka.
A żeby nie było tak słodko, jeszcze tu namiesza >:3
Poza tym wstawiam teraz, bo nie wiadomo kiedy mnie kolejnym razem na kompa przywieje.
Na szczęście zostaje mi telefon ;_;
Next piątek/sobota  ;>

piątek, 17 stycznia 2014

Kartka 12

W momencie, w którym przestaliśmy się zasmucać, ognisko znów nabrało sensu. Wydawało się jednak odległym snem, jakimś marzeniem, czy nadpobudliwą wyobraźnią. Jak dla mnie było idealnie.
Po paru kieliszkach zaczęłam wyczyniać z Arią jakieś dziwne wygibasy. Troski zniknęły, liczyła się tylko chwila. Tańczyłyśmy, same nie wiedząc do czego, dla czego i po co. Piotrek po chwili wahania dołączył się do nas, a Jaydena wciągnęliśmy siłą. Śmiejąc się i piszcząc z uciechy stworzyliśmy czteroosobowe koło. Kręciliśmy się dookoła, starając się nie wpaść do ogniska. Jak ognia unikałam glanów Jaydena, z taką parą uderzał nimi w ziemię, jakby tańczył pogo, a nie przyjacielskie harce.
Nie czułam uciekającego czasu, jedynie coraz większą radość i swoisty spokój. Gdybym miała powiedzieć, jakie wydarzenie sprawiło, że staliśmy się sobie naprawdę bliscy, to bez wahania wskazałabym tamten wieczór.
Po zwinięciu manatków i wygaszeniu ogniska, czekała nas długa droga przez las. Każdy z nas był trochę zdenerwowany, zwłaszcza Jayden, który przyświecał drogę latarką, zaciskając rękę na nożu. Bagatelizowaliśmy jednak sprawę, docinając sobie, śmiejąc się i zagadując. Najgłupsze posunięcie przez Piotrka, było wystraszenie mnie i Arii dziwnymi odgłosami w połowie drogi.
Jednak dotrwaliśmy i zostało chyba najtrudniejsze zadanie, mianowicie przemknięcie na teren ośrodka niezauważenie. Kiedy szarpnęłam za bramkę, a ta nie ustąpiła, coś w mojej głowie kliknęło i zdałam sobie sprawę, że to nie będzie takie łatwe.
- Co teraz? – spytałam, nadal bezsensownie mocując się z klamką.
- Górą – podsunął Jayden, zadzierając głowę. Iście debilny pomysł. Nie wiem, ile dokładnie mógł mieć ten płot, ale co najmniej dwa razy ja. Do bramki także dobudowano jakieś zabezpieczenia. Jak już chronić to na całego, tak?
- Nie damy rady – zauważyła bystro Aria. Stalibyśmy tam może i całą noc, wpatrując się w odległą krawędź płotu, gdyby nie Piotrek.
- Alicja mi mówiła o przejściu, którym wymykają się uczniowie. Ta szkoła niby taka chroniona i dobra, a właściwie popuszcza pasa – prychnął, rozglądając się wkoło.
- Za czasów pasa jedz, pij i popuszczaj sasa! – zmarszczyłam brwi, dopiero po chwili orientując się, że coś pokręciłam.
- Oj siostra, a niby piątka z historii? – zakpił Jayden.
- Nie śmieszne – mruknęłam.
- Chodźcie.
Ruszyliśmy wzdłuż płotu, starając się zachowywać jak najciszej. Niestety, zadanie a wykonalne.
- Aż takie przeginanie pały! – szeptała Aria piskliwym głosem. Chichotałam w rękaw bluzy, starając się nie narobić zbyt dużego hałasu. Piotrek od czasu do czasu rzucał nam ostrzegawcze spojrzenie. Najprawdopodobniej w okolicy przechadzał się Doberman. Był to ochroniarz, wysoki i postawny, zawsze patrzący z góry. Jeśli miałeś kasę, to cię przepuszczał i życzył dobrej zabawy. Jednak jeśli nie, to stawał się niemiły i wlekł za ucho do dyrektorki. My aktualnie byliśmy spłukani, więc musieliśmy za wszelką cenę go uniknąć.
Najtrudniej zachować kamienną twarz w sytuacjach, które tego wymagają.
- Jak go spotkamy – wydusiła Aria, chichocząc pod nosem – to mu powiem: ej! Doberman, pała ci się przegina.
Zaczęłam się śmiać głośno, zupełnie tego nie kontrolując. Gdybym była całkowicie trzeźwa, raczej by mnie to tak nie poruszyło.
- Bianca! – syknął Jayden.
- Opanuj się – parsknęła Aria, chociaż i ona dusiła się ze śmiechu.
- Trzeba było mnie nie rozśmieszać!
- Weźcie stulcie mordy, bo Doberman przylezie i będzie po zawodach.
- To jej wina!
- Nie moja! To wina Alicji.
- Przestańcie ją o wszystko obwiniać, co ona wam zrobiła?
- Narusza naszą stałą, egzystując w obraźliwy sposób – odpowiedziałam całkowicie poważnie. Dopiero widząc ich miny parsknęłam śmiechem. – Nie mam pojęcia, co powiedziałam...
- Zamknijcie się...
- Jeszcze pomyślę, że jesteście obydwie zazdrosne.
- MY?! Nie! – krzyknęłyśmy równocześnie.
- Zamknijcie mordy, japierdole!
- Kto tam jest?!
Znieruchomieliśmy i momentalnie przestało nam być do śmiechu. Chwilę tak trwaliśmy, wsłuchując się w kroki zbliżającego się ochroniarza. Dopiero gdy zaczął nam błyskać po oczach latarką, oprzytomnieliśmy.
- Spierdalamy! – zarządził szeptem Jayden. Każdy pchał się na każdego i prawie wylądowaliśmy całą czwórką na ziemi. Jednak kolejne nawoływania Dobermana postawiły nas i nasze umysły na nogi. Nie było dużo czasu, staliśmy na odsłoniętym terenie.
Nasza grupowa ucieczka zupełnie nam nie wyszła. Trochę nie kontaktowałam, gdzie się wszyscy rozpierzchli. Wydawało mi się, że widzę gdzieś między drzewami czerwonego irokeza.
Pognałam w tamtą stronę, chcąc jak najszybciej dotrzeć do linii lasu i zejść w końcu z widoku.
- Ej! Ej ty! – wrzasnął Doberman. Byłam niemal pewna, że chodziło o mnie. Nigdy nie byłam zbyt szybka, czy wysportowana. – Wracaj tu natychmiast!
„ Co to za banały? – pomyślałam.- On serio sądzi, że podejdę do niego posłusznie, jak wyćwiczony piesek?”
Tymczasem zniknęłam pomiędzy drzewami, wypatrując w mroku brata.
- Jay? – szepnęłam, rozglądając się wkoło. Przed chwilą go widziałam, a teraz jakby rozpłynął się w powietrzu.
- Chodź dalej, Bianco, tutaj nas dogoni – usłyszałam głos brata gdzieś po lewej stronie.
- Okej.
Starałam się wypatrzeć go w ciemnościach, ale szło mi opornie. Od czasu do czasu wydawało mi się, że miga mi przed oczami jego twarz. Zawsze wtedy podbiegałam do tego miejsca, starając się go złapać. Jednak pozostawał nieuchwytny.
Dziwne.
- Jayden?
- Dalej, Bianco.
Szłam jeszcze przez chwilę przed siebie, coraz bardziej się niepokojąc. Ciemność, która zalegała wkoło, była wręcz nie do zniesienia, tak samo jak nienaturalna cisza przerywana trzaskiem gałązek pod moimi stopami.
Nagle zatrzymałam się. Jayden przecież boi się ciemności.
- Jay?
Odpowiedziała mi cisza. Gdzieś w oddali zahukała sowa, a w koronach drzew zaszeleściły liście. Mroźny wiaterek przeszył całe moje ciało, aż zaszczękałam zębami z zimna.
- Nie rób sobie ze mnie żartów! – skarciłam brata, nie mając pojęcia czy mnie słyszy. Wyginałam szyję we wszystkie strony. – Jayden!
Mój krzyk zniknął w czeluściach nocy, a jedynym odzewem był wzmożony wiatr. Przestąpiłam z nogi na nogę, owijając się szczelniej lekką bluzą, którą miałam na sobie. Ostatnie resztki nietrzeźwości uciekły wraz z kolejnym podmuchem.
- To nie jest śmieszne!
- Wiem, nie chciałem – niemalże podskoczyłam w miejscu, zdziwiona odpowiedzią. Oglądnęłam się szybko przez ramię i pomiędzy drzewami dostrzegłam Jaydena. Uśmiechał się lekko, patrząc prosto na mnie.
Dziwne. Nie słyszałam, żeby się zbliżał, a jak parę sekund temu się oglądałam to nikogo nie zauważyłam.
- Gdzie Aria i Piotrek? – spytałam niepewnie, zbliżając się do brata parę kroków. Wzruszył tylko ramionami.
- Możliwe, że już w internacie.
- Zostawiliby nas?
- A czemu nie. Chodź – wyciągnął ku mnie rękę, na którą spojrzałam z pewnym ociąganiem. Nie mam pojęcia czemu, ale chciałam stąd jak najszybciej zwiewać. To pewnie przez tego cholernego Dobermana.
Podeszłam jeszcze parę kroków i przystanęłam nagle. Przekrzywiłam lekko głowę, wpatrując się w jego twarz z uporem. Coś mi nie grało.
- Co? – spytał marszcząc zabawnie brwi.
- Wszystko gra?
- A u ciebie? Jesteś strasznie nerwowa. Rusz się, musimy dotrzeć do internatu – pomachał ręką, którą wyciągnął w moim kierunku. Chwyciłam ją i westchnęłam.
- Dziwnie mi – przyznałam.
- Dziwnie? – zainteresował się. Przeskoczyliśmy przez jakieś zawalone drzewo. Hmm, na pewno tędy wcześniej przechodziłam?
- Idziemy w dobrym kierunku?
- W jak najwłaściwszym, siostra.
Nie. Musiało mu się coś pomylić. Nie przypominałam sobie tego miejsca. Poza tym, wyglądało strasznie upiornie. Doszliśmy do rozłożystego drzewa, którego pień był ogromny, a u jego podstawy ziała dziura.
- Zgubiliśmy się, prawda?
- Nie, wcale. To już tu. Chodź, wejdziemy do tego drzewa.
Wejdziemy do drzewa? Do drzewa? Co?
- Porąbało cię? A po co mielibyśmy włazić do jakiegoś drzewa? – prychnęłam, odsuwając się trochę od niego. Dziwnie, bardzo dziwnie. Nienaturalnie.
- Bianco, po prostu wejdź do tego drzewa.
- Ale po co? Nie widzę w tym sensu – wypierałam się. Patrzyłam z uwagą w jego oczy, które w tym momencie wydawały mi się strasznie obce. To było chore. Co się tak właściwie dzieje?
- Wejdź do tego drzewa! – warknął, a żyły na jego szyi stały się widoczne, kiedy wysunął głowę w moją stronę. Wyglądał okropnie.
- Posrało cię? Nie chcę.
- WŁAŹ POWIEDZIAŁEM!
Już miałam pokornie wsunąć się w ciemność, kiedy coś kliknęło mi w głowie.
To nie był Jayden. To nie był wściekły Jayden. Nie zawładnięty przez potwora.
To nie był on.

Więc kto?

~~~~~~~~~***~~~~~~~~~

Alo, wyszło trochę weird. c:
Kolejny w środę/czwartek ;-;
Wiem, że trochę się spóźniłam, ale mój internet wszczął bunt :/
Indżoj!

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Kartka 11

Pstryk. Kolejna fotka.
Gapiłam się w przestrzeń i praktycznie nic do mnie nie docierało. Moja partnerka już zdążyła wyjść z siebie, stanąć obok i nawrzeszczeć na mnie ileś tam razy za nie słuchanie jej. Wcale mnie to nie ruszało. Wciąż i wciąż byłam pogrążona we własnych myślach. To wszystko tak nagle na mnie spadło. I Jayden i Piotrek i te idiotyczne Cienie. Już nie mogłam iść do łóżka, by spokojnie zasnąć. Cały czas wydawało mi się, że ktoś śledzi każdy mój krok.
Pstryk. Książki są naprawdę ciekawe. Pstryk. Wyglądają jak małe księżniczki w różnorakich sukienkach, wybierające się w podróż po własnych opowieściach. Pstryk.
Spojrzałam na wyświetlacz aparatu i przyglądnęłam się wszystkim zdjęciom. Jeśli naprawdę chciałam liczyć na piątkę, musiałam jeszcze bardziej się postarać. Oświetlenie jest dobre... wszystko jest dobre, ale dlaczego tak macham tą łapą? Aparat chybocze się na boki i nie może złapać ostrości. Zdecydowanie mam zły dzień i to nawet czwarty z kolei!
Tak, była sobota, a ja tkwiłam w bibliotece razem z moją partnerką z zajęć. Mama zadzwoniła wczoraj rano i płacząc powiedziała mi, że nie przyjedzie. W kółko powtarzała, że Jayden bardzo ją zranił tym swoim kolejnym wybrykiem. Halo, ja też tu byłam, tak? Mnie to się już nie odwiedza? Wszyscy zwariowali. Kompletnie zwariowali.
Na dodatek cała ta afera z ogniskiem. Piotrek sobie wymyślił, że akurat tego dnia wszystko się odbędzie. Jak tylko zapadnie zmierzch pójdziemy całą piątką naruszyć regulamin. Tak, piątką. Alicja wybierała się z nami.
Aria już była nawtykać mu za głupie pomysły. Chyba nie poszło jej zbyt dobrze, wróciła po pół godzinie, a na jej policzkach widniały ślady łez. Nic mi nie powiedziała, jak zwykle bagatelizując sprawę. Byłabym w stanie siedzieć nad nią godzinami i męczyć pytaniami, ale wyjątkowo sobie odpuściłam. Chociaż od środka zżerała mnie ciekawość, siedziałam cicho, rzucając jej tylko wymowne spojrzenia.
- Masz w pokoju jakieś książki? – zagaiła moja partnerka, automatycznie sprowadzając mnie na ziemię. Zamrugałam szybko i uświadomiłam sobie, że nawet nie znam jej imienia.
- Mam, a co? – spytałam.
- Dużo? Bo wiesz. Zdjęcia z biblioteki nie są specjalnie... ciekawe. Myślałam nad innym otoczeniem, lepszym krajobrazem i takie tam. Mogłybyśmy nawet jakąś spalić, świetne zdjęcie by wyszło...
- Ej, ej! Nie zapędzaj się tak. Pal własne książki.
- Posłuchaj. Muszę dostać piątkę, a tobie się nic nie stanie, jeśli także ją uzyskasz. Ten kolaż jest ważny i na potrzebę zdjęć trzeba coś poświęcić...
- No to mówię – warknęłam, zirytowana jej upartością przy tak idiotycznej sprawie. – Pal własne książki.
- Jest taki problem, nie posiadam ich – burknęła. Już miałam coś odpowiedzieć, kiedy drzwi od biblioteki otworzyły się raptownie. Do środka wtargnęła czwórka nastolatków, a wraz z nimi porywisty wiatr.
Bibliotekarka poderwała się z miejsca i rzuciła w stronę drzwi, które Jayden zostawił otwarte. Już go miała zgromić za tak nieodpowiedzialne zachowanie, ale coś w jego oczach sprawiło, że zmieniła zdanie. Prychnęła tylko i wróciła na swoje miejsce.
- Super, więcej was nie mogło tu być? – warknęła moja partnerka, mierząc groźnym spojrzeniem kolejno Arię, Piotrka, Jaydena i Alicję, która nieśmiało mi się przyglądała. Pod wpływem jej spojrzenia odwróciłam szybko wzrok.
- Nie spinaj się tak, bo ci żyłka pęknie – burknął Jayden, znikając między regałami. Chwilę patrzyłam na miejsce, w którym zniknął mi z pola widzenia, a cisza pomiędzy naszą czwórką zaczęła się przedłużać.
- Może... lepiej pójdę kupić jakieś chipsy na wieczór – mruknęła Aria i zaczęła się wycofywać z towarzystwa.
- Pójść z tobą? – spytałam szybko, pragnąc się czym prędzej wymknąć z tej napiętej atmosfery.
- A nasz projekt? – przypomniała o sobie moja partnerka. Obrzuciłam ją nieprzychylnym spojrzeniem.
- Mamy zdjęcia. Jutro porobię jeszcze tych moich.
- Zrobisz to źle – warknęła po raz tysięczny. Ja naprawdę nie musiałam tego słuchać! Ta nadęta dziewczyna bez przerwy upominała mnie i dawała rzekome porady jak się stać lepszą w robieniu zdjęć. Nie, dziękuję, takie wciskanie kitu to komu innemu. Ogarnij się, bo cię poszczuję Jaydenem i się skończy!
W mojej głowie pojawił się na swój sposób przyjemny obraz o torturach tego koszmarnego pustaka. Ah, życie jest piękne.
- Ale raczej nie aż tak źle, jak twoi rodzice, gdy się o ciebie starali – zaszczebiotałam. Całodniowe działanie mi na nerwy przyniosło swoje skutki. Zza regału wychynęła głowa Jaydena, który szczerzył wesoło zębiska. Błysnął do mnie okiem.
- Jak ty śmiesz...!
- Idziemy? – zagaiłam szybko, już w wyśmienitym nastroju. Nawet ta idiotka, Alicja nie potrafiła teraz zepsuć mojej radości. Wytarabaniliśmy się z biblioteki całą piątką, pozostawiając moją partnerkę na pastwę rozwścieczonej bibliotekarki.
- Kto ma kasę na... wszystko? – spytała w pewnym momencie Alicja. Przystanęliśmy dwie przecznice dalej, patrząc na siebie wyczekująco.
- A komu kasa potrzebna – odparł Jayden, patrząc na nią z kpiącym uśmieszkiem. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- Chyba nie zamierzasz...
- I tak już łamiemy zasady – prychnął, zakładając obie słuchawki.
- Przestań, Jaydenie, wpakujesz nas w kłopoty – powiedziała spokojnie Alicja. Aria tylko wyszczerzyła zęby i klepnęła Jaya w ramię.
- Idę z tobą.
- Chyba za bardzo wyróżniasz się kolorem włosów – podsunęłam. Powinnam im przemówić do rozumu, to zdecydowanie dobry pomysł, jednak go nie wykonałam. Aria założyła na głowę kaptur i zasunęła bluzę, ukrywając pod nią różowe ombre.
- Gotowa do akcji – zameldowała, z wesołą miną. Jayden chyba trochę się do niej przekonał za tę odwagę. Skinął jej głową i ruszyli do najbliższego sklepu.
- To trochę ryzykowne – powiedziałam w końcu. Alicja opadła na najbliższą ławeczkę przy przystanku autobusowym i patrzyła, jak nasi przyszli zbrodniarze się oddalają. – Pewnie ich złapią. No to mama już nas nie odwiedzi.
Oklapłam koło mojego wroga i spojrzałam niepewnie na Piotrka. Uśmiechał się lekko, śledząc moje poczynania. Chyba stwierdził, że panikowałam. Jednak ja nie panikowałam! Po prostu nie zrobiłam nic, żeby zatrzymać mojego braciszka. Obiecałam Sophie, że będę go pilnować. Nie przypilnowałam, głupia ja!
- Nie denerwuj się tak – odparł spokojnie Piotrek. – Nie ma do tego powodu.
„Nie ma do tego powodu”? Jak to nie ma do tego powodu! Jest powodów i to od groma i ciut.
- Jestem spokojna – odparłam cicho.
Czekaliśmy w milczeniu, zerkając raz po raz w stronę sklepu. Kiedy już stwierdziłam, że ich złapali i teraz dopiero nam się obojgu dostanie, to drzwi otworzyły się i ze środka wyszedł Jayden, a tuż po nim Aria. Zdziwił mnie ich spokój i opanowanie. Jakby nie mieli w zanadrzu zrobienia niczego złego.
- Co tam, leszcze? – uśmiechnęła się Aria.
- A tam, kleptomani?
Jayden podszedł do nas leniwym krokiem i uśmiechając się kpiarsko w stronę Alicji, uchylił bluzę.
- Wódka? – syknął Piotrek, wlepiając ze zdziwieniem oczy w szklaną butelkę.
- Spoko, opyliłam chipsy, żeby nie było podejrzanie – odparła spokojnie Aria.
- Zwariowaliście? – szepnęła Alicja.
- Fakt. To kto idzie po popitę?

~***~

W internacie powinniśmy być już ponad dwadzieścia minut temu. Tymczasem znajdowaliśmy się niecałe trzy kilometry dalej na polance. Sami, w czwórkę, otoczeni lasem.
Siedziałam wciśnięta między Piotrka, a Arię, czując się dzięki temu jako-tako bezpiecznie. Jednak bez przerwy oglądałam się przez ramię. To już mi weszło w nawyk. Ostatnie wydarzenia niestety odcisnęły na mnie takie piętno. Oj, już nie narzekam. Dobrze się bawiłam, naprawdę. Na dodatek Alicja stchórzyła. Stwierdziła, że nie ma ochoty na „aż takie przeginanie pały” jak to określiła.
Siedziałam z Arią na trawie, już od pół godziny przedrzeźniając jej słowa. Śmiałyśmy się przy tym, jakby nie było lepszego żartu na świecie. Chłopcy patrzyli na nas trochę jak na idiotki, ale co to kogo obchodziło! Oni wciągnęli się w swoją rozmowę, my w swoją.
Wszystko było takie... na miejscu. Jakby od zawsze to było planowane, jakbyśmy poznali się tylko dla tego jednego wieczoru. Wymienialiśmy nieznaczne uśmiechy, które tak naprawdę zacieśniały nasze kontakty. Rozmawialiśmy, wygłupialiśmy i wspólnie wsłuchiwaliśmy się w ciszę, która od czasu do czasu wkradała się w dialog.
Patrzyłam z radością, jak Jayden odnajduje kontakt z Piotrkiem, jak na chwilę przestaje być niemiły, rzucając mi lekkie uśmiechy. Wiedziałam, że szybko to minie, ale świadomość tego, że się starał nawiązać rozmowę z kimkolwiek, wprawiała mnie w dumę. On nigdy nie miał przyjaciół, nawet zwykłych kolegów. Po prostu samotnik. A teraz? A teraz wydawał się czuć to co ja. Nieskończoność.
I nagle wszystko się ściemniło i pozostało tylko przerażenie i dławiący strach. Chyba wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy... przecież gdy umrę, znikną i takie chwile. Takie bezgranicznego szczęścia, wesołego uśmiechu i rwącego się serca w swój własny rytm. Rytm życia, który miał mi być odebrany przez zwykłą ciekawość.
Czasami ciekawość jest zła...
Moje serce raptownie przyspieszyło, a po plecach przebiegł dreszczyk. Cienie? Czemu tak długo się nie ukazywały? Czemu mnie nie straszyły?
Rozejrzałam się niespokojnie, wbijając spojrzenie w ścianę lasu. Nagle poczułam się niepewnie.
- Nie chcę umierać – wymsknęło mi się. Cała trójka patrzyła na mnie uważnie. Gryzący dym wkradł się do moich oczu, kiedy wiatr skierował się w moją stronę.
- Nie martw się, zrobimy coś z tym – powiedziała Aria, kładąc mi dłoń na ramieniu i uśmiechając się pocieszająco. Ogarnęła spojrzeniem chłopców, szukając u nich wsparcia. Piotrek zaczął rzucać jakieś propozycje unicestwienia Cieni. Podobno dużo na ten temat czytał. Ta troska z jego strony trochę mnie podbudowała. Chyba należy mi się choć odrobina ciepła od kogoś...?
Nie skupiałam się jednak na jego słowach. Moje spojrzenie utkwiło w Jaydenie. Patrzył na mnie, ze zmarszczonymi brwiami, a jego bystre oczy wydawały się mnie świdrować na wskroś. Na chwilę pojawiło się w nich przerażenie i zrozumienie, ale szybko znikło. Jak nigdy chciałabym się dowiedzieć, o czym w tej chwili myślał.
- Będzie dobrze – Aria oparła głowę na moim ramieniu, a ja poczułam coś w rodzaju wielkiej pustki. Dobrze? Oszalałaś, dziewczyno? Mam zginąć, a ty mówisz mi, że będzie dobrze...
Skinęłam jednak głową. Musiałam w to wierzyć, prawda? Co innego mi zostało.

„Będzie dobrze”.

~***~

Trochę tu dużo rozmyślań Bianci ;_;
Jednak rozdział ważny, w szczególności dla Jaya ;>
Jak tak patrzę na kolejne rozdziały, to one trochę mieszają w tej historii.
Kolejna kartka w czwartek.
Dziękuję wszystkim czytającym i komentującym.
Wszystko to mobilizuje mnie do dalszej pracy!

piątek, 10 stycznia 2014

Kartka 10 cz 2

Dyrektorka zadzwoniła do moich starych i po wymierzeniu kary pół godziny słuchałem kazań matki. Na koniec się rozpłakała i stwierdziła, że mnie nie rozumie.
Przez cały ten czas siedziałem nieruchomo, wbijając wzrok w jeden punkt. Raz po raz podchodziła do mnie Bianca i obejmowała mnie od tyłu, chcąc chyba jakoś pocieszyć. Ta dziewczyna była... dobra. Tak, to raczej najlepsze słowo, jakim mógłbym ją określić. Pomimo tego, że ją odpychałem i nie potrafiłem zdobyć się na coś więcej, to wciąż przy mnie była. Zdawała się rozumieć.
W głębi duszy czułem, że to wszystko powraca, że to wszystko jest realne. Miałem straszne wrażenie, że w każdej chwili mnie zakneblują i odwiozą... tam. Do pokoju wyłożonego poduszkami. Założą kaftan i każą tam siedzieć. Tak się bałem.
Im dłużej przebywałem w Polsce, tym więcej do mnie wracało. Tym trudniej było mi zachować kontrolę. Tym bliżej mi było do zamknięcia w psychiatryku. Nie, błagam.
Tego dnia przemykałem korytarzami jak duch. Większość po prostu schodziła mi z drogi. Inni jeszcze coś szeptali między sobą, ale nikt nie zaryzykował głośniejszym wybrykiem. No cóż, myśleli, że jestem pojebany, ale przynajmniej miałem spokój. Dość duży plus. Raczej nie byłem zbyt przyjacielski.
Wszystkie lekcje wlekły się niemiłosiernie. Jak zawsze zajmowałem miejsce w ostatniej ławce przy oknie i uważnie obserwowałem klasę. Każde z uczniów było inne, a zarazem tak samo ograniczone. Chociaż może to dobrze? Może lepiej być ograniczonym? Może lepiej zastanawiać się nad tym czy nauczyciel dużo zada, co się zrobi po powrocie do pokoju, niż o czymś, co wybiega poza nasze ludzkie życie. Może lepiej, niż stale robić krok do przodu i zastanawiać się co będzie za te sto lat. Zastanawiać się, kiedy i w jaki sposób wyginie ludzkość. Zastanawiać się kto właśnie umiera, kto właśnie pierwszy raz otwiera oczy. Kto jest szczęśliwy, kto smutny.
Czemu nie mogę być ograniczony?
Czemu chcąc, nie chcąc, wyłapuję ulotne szczegóły w ludzkich zachowaniach, tak mało istotne dla innych? Czemu pierwsze o czym myślę spotykając nową osobę, to jak się czuje? Czemu mam tyle pytań, a zawsze milczę?
Każdy z mijanych na ulicy ludzi ma jakiś nawyk, jakiś swój... rytuał, jakiś porządek w swoim życiu. Tak mało wiemy o ludziach, których mijamy na co dzień. Tak mało znamy tych, którzy są nam tacy bliscy. Czemu nie potrafimy współczuć nieznajomemu, jeśli nigdy nie byliśmy w jego sytuacji? Czemu, czemu, czemu? Czemu nie wybiegamy dalej, poza obszar naszego własnego nosa? A może w tej chwili ktoś ginie, wołając o pomoc, której nie dostanie? Jednak, dlaczego mamy się tym przejmować. Mamy własne życie. Czyż nie?

~*~

Po lekcjach udałem się odbyć swoją cholerną karę. Wpakowałem się w niezłe gówno. Dyrektorka narzuciła mi pomoc w przygotowaniach do jakiegoś nędznego „występu talentów”. HAHA! Ubaw po pachy. Chciałbym już zobaczyć te wymalowane lalunie w króciutkich spódniczkach, wyjące do księżyca miłosne serenady. Najśmieszniejsze było to, że one uważały, że potrafią śpiewać, ponieważ chodzą do takiej szkoły. Dobre sobie.
Uchyliłem drzwi od sali teatralnej, w której odbywały się wszystkie zgromadzenia ludności szkolnej. Miałem ogromną nadzieję, że to cholerne pianino, co stało tu ostatnio, zniknęło. Jednak nie. Nadal bezczelnie paradowało na scenie. Na dodatek wokół niego kręciła się ta bezimienna dziewczyna i wyraźnie szykowała się do grania.
Kurwa mać. Ma ona wyczucie.
O dziwo nie spanikowałem. Postanowiłem zaryzykować. Wetknąłem w uszy słuchawki i puściłem na cały regulator całą playlistę ulubionych piosenek. Ha! Teraz mi żadne sukinsyńskie pianinko nie podskoczy!
Wszedłem raźnie do środka i nie zaszczycając dziewczyny nawet spojrzeniem zająłem miejsce gdzieś na tyłach. Do umówionej godziny pozostało jeszcze z pięć minut luźnego czasu. Proszę, proszę. Sam siebie zaskakuję. Od kiedy to ja się nie spóźniam?
Rozparłem się wygodnie na fotelu, zakładając nogi na oparcie krzesła w niższym rzędzie. Cholera, ta sala wygląda trochę jak kino. Może jest zbyt jasna, a na dole jest scena, a nie ekran, ale siedzenia pną się w górę dokładnie tak samo. Są nawet podobnie wygodne.
Zamknąłem oczy i wsłuchałem się w muzykę. Nagle wszystko ucichło. Drgnąłem raptownie i spojrzałem na czarnowłosą dziewczynę przede mną. Ta idiotka zrzuciła mi słuchawki! Patrzyła na mnie wyczekującym wzrokiem, jakbym doskonale wiedział, co w takiej sytuacji mam powiedzieć. Zabawne. Przynajmniej nie grała na tym szajsie.
- Cześć – przywitała się. Nie odpowiedziałem, unosząc tylko brwi w górę, czekając na ciąg dalszy. – Mogę zagrać, czy znowu spanikujesz?
W jej głosie wyczułem kpinę, a lekki uśmiech błąkający się po jej twarzy tylko to potwierdził. Nadal biła od niej smutna aura, tak jak tamtego dnia, ale teraz wkradła się także pewność siebie. Nie bała się mnie...
- Lepiej nie ryzykuj – warknąłem. – Ludzie mają mnie wariata, kto wie, może jeszcze coś ci zrobię.
- Ja tak nie sądzę. A ludzie szufladkują po pozorach – odpowiedziała bez wahania. Uśmiechnąłem się lekko. Tym razem jednak trafili w sedno.
- Nie wykluczaj opcji, że mają rację.
Bezimienna na chwilę zamilkła, po czym opadła na miejsce koło mnie. Spojrzałem na nią, a moje brwi odruchowo wystrzeliły w górę.
- Ta... Bianca, jest twoją dziewczyną, czy tak?
Tutaj już nie mogłem się powstrzymać. Parsknąłem szczerym śmiechem i to moje szczęście trwało na tyle długo, że zdążył rozboleć mnie brzuch.
- Pojebało cię? – wykrztusiłem pomiędzy spazmami.
- Jest ładna – zmieszała się dziewczyna. Na jej policzki wkradły się wielkie rumieńce, chociaż patrzyła na mnie uparcie, nie odwracając wzroku.
- I co z tego! To moja siostra – potarłem ręką czoło i odetchnąłem głęboko. Dawno się nie śmiałem...
- Ah...
Jej towarzystwo zaczęło mi przeszkadzać. Wszystko zaczęło mi ciążyć. Nie powinienem wpadać w skrajne emocje, zbyt łatwo jestem wtedy podatny na szaleństwo. Zbyt łatwo. Wziąłem kilka oddechów, ale dziwne uczucie nie ustępowało. Musiałem zrobić coś... cokolwiek, byleby nad sobą zapanować.
Podniosłem się raptownie i zacząłem przechadzać pomiędzy rzędami krzeseł. Muszę się uspokoić. Muszę zapanować... muszę.
- Wszystko dobrze?
- Kurwa mać. Nie wtykaj swojego wielkiego nochala w nie swoje sprawy – warknąłem. Spuściłem głowę, wbijając wzrok w podłoże, po którym stąpałem. Moja twarz przypominała teraz zapisane kartki otwartej księgi. Wszystko można było z niej wyczytać.
Uspokoić się. Uspokoić.
Frajerze!
Poderwałem do góry głowę, strasząc przy tym stojącą za mną dziewczynę. Rozejrzałem się wkoło, ale nikogo prócz niej nie zauważyłem. Jednak to zdecydowanie nie był jej głos.
- Jesteś strasznie wulgarny.
- Taa? Nie zauważyłem – prychnąłem.
- Tak. Nietaktowny i niewychowany. Nie wiem jak twoja siostra z tobą wytrzymuje, ale ja nie zamierzam słuchać twojego niemiłego tonu i wytykania!
Obróciłem się na pięcie i pochyliłem nad nią. Była co najmniej o głowę ode mnie niższa. Odchyliła szyję, zakładając ręce na piersi i ciskając we mnie gromami w spojrzeniu.
- Nikt ci nie karze mnie słuchać – uśmiechnąłem się triumfalnie.
- Nie? A pomyśl, że jednak tak. Podlegasz mi tutaj i będziemy pracować razem nad udekorowaniem tej sali jak należy. Teraz tworzymy zespół i będę skazana na twoje cholerne towarzystwo, więc mógłbyś chociaż na chwilę nie zadzierać nosa i ze mną porozmawiać, a nie stroić fochy i nabzdyczać się z byle gówna!
Zaskoczył mnie jej ostry ton. Cała jej postawa zmieniła się w ciągu kilku chwil. Od niewyobrażalnie smutnej dziewczyny szybko przeszła w nie znoszący sprzeciwu autorytet.
- Nie znasz mnie – warknąłem, niezadowolony jej dyktaturą.
- Ależ znam! Lepiej niż myślisz! Nienawidzę takiego typu facetów! Jesteście kompletnymi idiotami! – z każdym zdaniem dźgała mnie palcem w pierś, ale byłem zbyt zdziwiony, by zareagować.
- Tak? A myślisz, że lubię małe, wredne, rządzące się na prawo i lewo dziwolągi?!
- Nie obchodzi mnie co ty lubisz! Jesteś napuszonym, egoistycznym snobem! Jesteś idiotą i nie potrafisz tego dostrzec! Może czas, żebyś przejrzał na oczy, Jaydenie Easay i wziął się za siebie?! – wrzasnęła mi prosto w twarz, wyraźnie wytrącona z równowagi.
Znów wprowadziła mnie w skrajność. Potwór we mnie zaczął się przeciągać z lubością węsząc nową aferę. A ja już nad sobą nie panowałem. Pchnąłem ją na ścianę i przytrzymałem za ręce.
- Odszczekaj to suko! – warknąłem, zniżając niebezpiecznie głos. Nie dałem się nabrać na sztuczkę kopania w krocze. Przechwyciłem nogami jej kolano i przytrzymałem, wpatrując się w jej oczy z nienawiścią.
- Za nic – prychnęła. – Nic mi nie zrobisz.
- Tak? Tak sądzisz? A jak myślisz, czemu tak o mnie mówią? Gdzie byłaś, gdy upiększyłem trochę Trzynaka? Widziałaś, jak celowałem w ciebie nożem. Nie boisz się? Nadal? Mam go przy sobie. Wystarczy jeden ruch, żeby podciąć twoje pierdolone żyły! Jeden kurwa ruch, żebyś nie pisnęła o mnie już żadnego niemiłego słowa, suko!
- Nie odważysz się – powiedziała. W jej głos wkradło się przerażenie. Nie wierzyła w własne słowa. Uśmiechnąłem się drwiąco, znów czując od niej ten bezbrzeżny smutek i ani grama pewności siebie.
- Chcesz się przekonać? – spytałem, cedząc każde słowo. Spuściła wzrok i już wiedziałem, że wygrałem. Jednak czym był ten chwilowy triumf, gdy do mojej głowy wkradło się szaleństwo. Zawładnęło całym mną. Mogłem jej coś zrobić. CHCIAŁEM jej coś zrobić. Tak mnie kusi... jeden ruch, jedno drgnienie mięśni, a nie będzie już mi zawadzać.
- Puść mnie – szepnęła, ledwo słyszalnie.
Zebrałem się w sobie i rozluźniłem uścisk. Gdyby była przy mnie jeszcze chwilę, z pewnością bym jej coś zrobił.
- Czemu próbujesz wszystkich przekonać do tego, że jesteś chory umysłowo? – spytała, kiedy odeszła już na bezpieczną odległość. Patrzyła na mnie oczami pełnymi urazy, a jej głos był przesączony rozczarowaniem.
- Nie próbuję... – warknąłem.

- Ja w to nie wierzę – powiedziała, wtrącając się w moje słowa. – Jesteś po prostu zagubiony, nie psychiczny. 

~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~

Kto polubił bezimienną? c:
Ciekawa jestem czy ktoś ma jakieś koncepcje do czego to wszystko zmierza :D
A jeśli tak, to mogłybyście się podzielić, zachłannice, chętnie je poznam ;>
Następny w niedzielę/poniedziałek. c;