Zanim przeczytasz!: Jeśli chciałabyś mniej-więcej poczuć się jak Jayden, któremu głosy w głowie nie dają spokoju, polecam TO. Chociaż nadwrażliwe osoby lepiej niech nie nadstawiają uszu, na te głosy. Dla lepszego efektu załóż słuchawki ;>
Jayden
Kręciłem się przez chwilę po
szkolnym terenie. W tym czasie zdołałem rozkopać wszystkie najbliższe kamienie
i parę razy walnąć w ławkę.
Nie miałem najmniejszego pojęcia,
jak rozładować złość, która we mnie ciążyła. Pierdolona Ewelina i pierdolona
Natalia. Cholera jasna, kto by pomyślał, że jakieś dwie dziewczyny rozjebią mój
system wartości?
Usiadłem na ławeczce przy
przystanku i wpatrzyłem się w lasek po drugiej stronie ulicy. Co jakiś czas
przejeżdżało zagubione auto, ale po upragnionym autobusie nie było żadnego
śladu.
Starałem się nie myśleć o tym, że
ostatnio siedziałem tu z Eweliną. Pragnąłem spokojnego miejsca, gdzie mógłbym
wszystko przemyśleć. Szkoła z pewnością się do tego nie nadawała. Las? Sam nie
wiem, unikałem drzew jak ognia. Szczególnie tego jednego. Wprawiał mnie w
dziwną hipnozę. Gdybym chciał, z pewnością mógłbym sobie przypomnieć co nieco z
mojej przeszłości. Ale czy chciałem?
Zdjąłem z ręki pieszczochę i
zacząłem ją obracać w dłoniach.
Chciałem?
Z pewnością wygodniej było mi żyć
dalej w błogiej nieświadomości szczegółów, które sprawiły, że zwariowałem. Ale
teraz też wariowałem, prawda? Czy zrobiłoby mi to jakąś różnicę?
- Przestań być taki słaby! –
zacisnąłem pięści i przytknąłem je do zamkniętych oczu. – Przestań być taki
podatny!
Czyżbym uzależnił swoje życie od
jakiejś głupiej pianistki? Bzdura! Nie mógłbym! Jedyną osobą, która cokolwiek
mnie obchodzi jest Bianca.
Nie okłamuj się, Jaydenie.
Czyżbyś nie widział rzeczy oczywistych?
- Spierdalaj! – wrzasnąłem,
wstając z ławki. Miałem ogromną ochotę coś rozwalić. Czymś rzucić. Zbić,
rozbić. Zabić.
Popatrz na siebie. Jesteś kretynem.
Idiotą.
Jesteś ciotą, Jaydenie.
- Zamknij mordę! – wydarłem się,
pięścią dewastując plastik ramujący szkło. Wygiął się pod dziwnym kątem, a cała
konstrukcja skrzypnęła cicho.
Psujesz tylko innym świat.
Mógłbyś odejść, nikt by nie zauważył.
Myślałeś, że jakaś dziewczyna zwróciła na ciebie uwagę? Śmieszne! Nawet
ona odeszła!
- Kurwa.
Trzasnąłem pięścią w szkło, na
którym pojawiła się siatka pęknięć. Jakieś przejeżdżające auto zaczęło trąbić,
ale pozdrowiłem kierowcę środkowym palcem, wracając do wyładowywania emocji.
Kolejny cios, a szkło rozprysło się na miliard kawałeczków.
Dźwięk potoczył się po całej
okolicy, a małe ranki, które powstały na mojej dłoni, zaczęły lekko krwawić.
Facet zatrzymał swoje auto na
poboczu i ruszył w moją stronę hardym krokiem. Wydawał się myśleć, że jest
ważniejszy.
Rzuciłem mu tylko nienawistne
spojrzenie i podniosłem większy odłamek szkła z podłoża. Wymierzyłem i cisnąłem
go w zbliżającego się mężczyznę. Ten szybko uchylił się przed nadlatującym
pociskiem i cały poczerwieniał na twarzy.
- Uspokój się gówniarzu! –
wrzasnął, zatrzymując się w połowie drogi. – Czemu niszczysz publiczne mienie?!
Będziesz za to płacił?!
- Gówno ci do tego – warknąłem,
biorąc do ręki kolejne szkło.
Zrób to! Zrób! Skrzywdź kolejną osobę! Dawaj! Rzucaj!
Ciota!
Rzucaj! Chyba, że nie potrafisz!
Cisnąłem szkło w mężczyznę i tym
razem nie chybiłem. Rozcięło mu rękę, którą podniósł, próbując mnie uspokoić.
Facet spojrzał na krew, która zaczęła wypływać mu z rany i jeszcze raz na mnie.
- Spierdalaj! No już, póki masz
szansę! – wrzasnąłem, schylając się po kolejny odłamek. Widząc, że mężczyzna
się nie rusza, cisnąłem w jego stronę garść szkła. – No wypierdalaj!
Ten tylko cofnął się do samochodu
i wyjął z kieszeni telefon. Patrząc wciąż na mnie, wykręcił jakiś numer i
zaczął żywo gestykulować.
Zagapiłem się na niego na chwilę,
po czym nie myśląc wiele, dałem nogę w las.
Jeśli dzwonił na policję i opisze
mój wygląd, będę miał przesrane. Ahh, ale będzie przesrane! Miałem ochotę
zacząć tańczyć z radości na cześć zjeba.
Tchórz!
Otworzyłem prawą rękę i
przyjrzałem się szkłu, które zabrałem ze sobą. Było całe oblepione czerwoną
mazią, wypływającą strumieniem z mojej sinej dłoni. Niewiele mnie to
obchodziło. Właściwie w tamtym momencie miałem wszystko i wszystkich bardzo
głęboko w dupie.
Dobra, prawie wszystkich. Jedna
osoba bez przerwy siedziała mi w głowie i mąciła myśli. Przed oczami miałem jej
uśmiech, w uszach rozbrzmiewał wesoły śmiech i wydawało mi się, że czuję miękką
skórę w miejscach, które kiedykolwiek dotknęła.
Usiadłem pod jedną z sosen i
wyłożyłem się na ściółce. Oczami śledziłem przepływające po niebie chmury, a
tak naprawdę badałem każdy detal jej twarzy. Wodziłem wzrokiem od jednego oka
do drugiego, wzdłuż linii szczęki i wpatrywałem się w lekko rozchylone usta.
Za każdym razem, gdy chciałem
przypatrzyć się jej bardziej, rozmywała się jak obłok dymu. Ginęła w potoku
myśli.
Nagły szelest przywrócił mnie do
świata realnego. Podniosłem się na łokciach i rozglądnąłem wkoło, z uwagą
patrząc na każde drzewo.
Cienie, które rzucały te wysokie
rośliny, zdawały się tańczyć w rytm szelestu liści, który w moim umyśle
przeobrażał się w tłumnie szepczących ludzi. Świat wirował, obracał się. Ziemia
drżała, gdy stopy tańczących uderzały w nią z rozmachem.
Obracałem głowę z jednej strony
na drugą, doszukując się w tym całym szaleństwie czegoś normalnego. Niektóre
sosny także poderwały się do tańca, stukając swoimi grubymi korzeniami o
podłoże.
Szept niósł się po okolicy, mącił
mi w głowie i z każdą chwilą narastał. Wszystko zdawało się mówić coś,
przekazywać jakieś informacje. Chciałem ich już nie słyszeć.
Jak urzeczony patrzyłem w
migające cienie i podrywające się do tańca drzewa. Różnorodność barw, które we
mnie uderzyły, była wręcz nie do wytrzymania. Neonowe, krzykliwe kolory wciąż
przewijały się po koronach drzew, a i cienie czasem zmieniały swoją barwę. Całe
otoczenie było tak pogrążone w tańcu, że zdawało się mnie nie zauważać.
Głosy w mojej głowie zaczęły
prowadzić swoje monologi, a szepty z zewnątrz jedynie to wszystko nasilały. Nie
byłem w stanie odróżnić rzeczywistości od sztuczki umysłu.
Gubiłem się w tej plątaninie
dźwięków i obrazów. Wszystko zdawało się zlewać ze sobą, tworząc jedno wielkie
gówno, w które wpadłem.
- Raz panienka mała na trawce
siedziała, jadła kaszkę z mlekiem. Nagle zza jedzonka dostrzegła pająka i
uciekła z bekiem – wtem rozległ się inny niż wszystkie głos. Jakieś dziecko
podśpiewywało na tyle głośno, by trafiło to do mnie wyraźnie. Znałem tą
wyliczankę... nie raz sam jako brzdąc nuciłem ją pod nosem, najczęściej po
angielsku.
Wstałem ze ściółki i starając się
nie stracić tego głosu pośród tysiąca innych, ruszyłem w sam środek tanecznego
wiru.
- ... dostrzegła pająka... –
śpiewało dziecko. Neonowe obrazy pomału zaczynały ustępować, a drzewa stały się
jakby wyższe niż wcześniej. Dostrzegłem małego chłopca wyrzucającego liście w
powietrze i śmiejącego się z tej jakże prostej czynności.
Okręcił się w koło i chichocząc,
pobiegł przed siebie. Zawołałem za nim, ale nie reagował. Ruszyłem po jego śladach,
starając się nie zgubić pośród drzew tej małej sylwetki.
- ... i uciekła z bekiem! –
zakończył żałośnie, a jego śmiech nagle umilkł, tak samo jak kroki i szum
zgniatanych małymi bucikami liści.
Odnalazłem go po chwili,
stojącego naprzeciwko rozłożystego drzewa. Otworzyłem usta w niemym zdziwieniu,
widząc to samo miejsce, w którym jeszcze niedawno znaleźliśmy Biancę.
Dziecko podbiegło do drzewa i
oparło małe rączki o jego korę. Chciałem je zawołać, odciągnąć, ale mogłem
tylko stać w miejscu i patrzeć.
- Siedzi baba na cmentarzu,
trzyma nogi w kałamarzu. Przyszedł duch, babę buch, baba fik, a duch znikł! –
rozpoczął chłopiec kolejną rymowankę.
Z każdym słowem okrążał cały
pień, chichrając się bez powodu. Nagle zatrzymał się i obejrzał, a na jego
małej buźce wymalowało się przerażenie.
- Ja nie chciałem! – zarzekł się,
kręcąc wolno głową. – Nie chciałem!
Otworzyłem usta, by coś
powiedzieć, gdy wszystko uderzyło mnie ze zdojoną mocą. Opadłem na kolana i
wbiłem wzrok w drzewo i spłoszonego chłopca.
Pamiętałem.
~***~
Ewelina
Dłonie lekko smagały klawisze.
Smutna melodia zawładnęła całą publiką. Kotary bujały się w rytm nadawany przez
palce. Krzesła i stoły w milczeniu słuchały, a postacie z obrazów wbijały wzrok
w jeden punkt, nadstawiając uszy.
Zamknęłam oczy i grałam duszą.
Nuty na kartce były nieważnym szczegółem. Napawałam się spokojem, marzyłam,
myślałam. Grałam.
Chciałam już nigdy nie przestawać
i pozwolić pianinu zawładnąć moim życiem. Ale nie mogłam. Co więcej, nie
powinnam.
W końcu muzyka ucichła, a ja
zamknęłam klapę. Opuściłam szybko pomieszczenie, które każdym kątem
przypominało mi o nim. Zdawałam sobie sprawę jak głupie były moje myśli. Teraz
i parę dni wcześniej.
Zdawało mi się, że coś w nim
zmienię. Miałam nadzieję, że dzięki mnie się... wywinie ze swoich problemów.
Zerknęłam szybko na swoje
nadgarstki i jak zawsze, naciągnęłam rękawy bluzy.
- Już wychodzisz? – zaczepił mnie
chłopak o jasnych blond włosach. Nie był zbyt lubiany w szkole. Nazywał się
Patryk i dużo czasu przebywał w bibliotece, żeby jego oceny zaliczały się na
stypendium. W sumie był w porządku, ale tym popularnym i bogatym dzieciakom
korona by z głowy spadła, gdyby zaczęły się z nim zadawać.
- Muszę pomóc siostrze w
porządkach – uśmiechnęłam się lekko. – A ty jeszcze nie?
- Mamy jakąś próbę w teatralnej.
Pomyślałem, że mogłabyś popatrzeć.
- Kiedy indziej – zapewniłam i
pożegnawszy się z Patrykiem, wyszłam z budynku.
Zagryzłam wargę, żeby tylko się
nie popłakać. Przychodziło mi to z trudem. Łzy jak zawsze same cisnęły się do
oczu, nie potrafiłam nigdy zapanować nad tym wszystkim, co się we mnie
kotłowało.
Nieraz budziłam się w środku
nocy, wrzeszcząc jej imię. Chcąc jej pomóc, jakoś go obezwładnić. Nie mogłam.
We śnie stałam i patrzyłam, tak samo jak kiedyś.
Dobrze, że Natalii oszczędzono
tych wszystkich nieszczęść. Chyba cała zła passa mojej rodziny spadła właśnie
na mnie. Nieźle, przynajmniej inni nie cierpieli.
Pozbierałam się w sobie i wyszłam
z terenu szkoły. Droga poboczem wcale nie należała do najbezpieczniejszych,
zwłaszcza że szaleni kierowcy bardzo lubili ten odcinek.
Odetchnęłam raz, drugi. Strasznie
mnie to wszystko ruszyło. Zawsze miałam momenty refleksji po graniu, a
milczenie Jaydena dodatkowo to wszystko nasiliło.
Co go mogło ugryźć? Przecież nie
zrobiłam nic złego!
Minęłam stłuczoną szybę i
usiadłam na drugiej ławeczce, byle dalej od rozsypanego po ziemi szkła. Mój
wzrok mimowolnie padł na jakiegoś zdenerwowanego mężczyznę rozmawiającego przez
telefon. Wymachiwał rękami tak, że prawie sam sobie wytrącił telefon, do którego
zaczął krzyczeć ze złością:
- Mówiłem panu! Psychopata z
czerwonym irokezem! Ciskał we mnie... Proszę pana, proszę się nie wygłupiać,
ja... Niech się pan... ZAMKNIJ SIĘ, WCALE NIE MAM NERWICY! – wrzeszczał.
Mogłoby mnie to nawet ubawić, ale psychopata z czerwonym irokezem dostatecznie
mnie zaniepokoił.
Rozejrzałam się szybko wkoło,
zatrzymując oczy na rozwalonej szybie. Podeszłam do niej niepewnie i ukucnęłam,
spomiędzy szczątków przystanku wygrzebując czarną pieszczochę.
Jeśli wcześniej miałam wątpliwości,
to teraz prędko się rozwiały. Wyprostowałam się i rozglądnęłam dookoła, jakbym
liczyła, że nadal tu jest.
- Przepraszam! – krzyknęłam w
stronę rozmawiającego mężczyzny. Spojrzał na mnie ze złością, zaprzestając na
chwilę monologu do słuchawki. – Gdzie on pobiegł? Ten psychopata?
- TO JEŹDZIE SZYBCIEJ! Co? A! Pognał
w las i tyle go było widać! Szaleniec jakiś, uważaj lepiej... ej! Ej! Gdzie
biegniesz?! – wrzasnął, ale ja już mijałam kolejne drzewa.
Pędziłam na złamanie karku przed
siebie. Czułam jak serce dudni mi w klatce piersiowej, jakby chciało się wyrwać
i wylecieć na zwiady. Szybciej, szybciej.
Nie wiedziałam za bardzo, w
którym kierunku się kierować. Biegłam na oślep, a łzy cisnące mi się do oczu
już spływały po policzkach. Ja po prostu tego wszystkiego nie wytrzymam.
- Zamknij się! – wrzasnął ktoś,
po mojej prawej stronie. Zakręciłam szybko i niemalże sprintem pokonałam drogę
dzielącą mnie od Jaydena. Już z oddali widziałam jak stoi przy drzewie i opiera
się o nie jedną ręką. Drugą przykładał do ucha, garbiąc się, jakby dźwigał
jakiś niewyobrażalny ciężar.
- Jay? Wszystko dobrze? –
zbliżyłam się do niego na tyle, by mieć na wyciągnięcie ręki kontakt. Odwrócił
się raptownie przodem do mnie, a jego twarz wykrzywił dziki grymas.
Mimowolnie cofnęłam się o krok. Z
jego dłoni płynęła krew, cała jego twarz była nią poplamiona. Patrzył na mnie z
taką furią, z szaleństwem.
- Nic. Nic nie jest dobrze –
powiedział wolno, wbijając we mnie uporczywy wzrok. – Wszystko jest nie tak.
Wszystko się jebie!
- Co się stało takiego? –
spytałam, chociaż nigdy w życiu nikogo się tak jeszcze nie bałam.
- Spytaj siebie, albo siostruni –
niemalże wypluł ostatnie słowo, krzywiąc się jeszcze bardziej. Zaczął ciężej
oddychać, a od czasu do czasu gwałtownie zwracał głowę na boki, jakby usłyszał
coś dziwnego.
- Mnie? Przecież nic nie
zrobiłam.
- Nie zależy ci na mnie. Masz
mnie w dupie! Wszyscy mają mnie kurwa w dupie – zaśpiewał ostatnie zdanie,
okręcając się wokół własnej osi i śmiejąc się jak szaleniec. – Wszystkim kurwa
nie zależy!
- Przestań tak mówić...
- Kiedy to jest prawda!
Najprawdziwsza, słodka jak cukierek PRAWDA. Gdyby ci choć trochę zależało, nie
odpychałabyś mnie od siebie. Gdyby ci zależało, nie nasyłałabyś siostruni! –
wrzeszczał, wciąż zanosząc się historycznym śmiechem.
Serce dudniło mi w piersi z
przerażenia. Kim był ten człowiek?
- Nie nasyłałam nikogo –
powiedziałam, siląc się na spokojny ton.
- Nie, no przecież! Sami
przyszli! Przestań pierdolić!
- NIE! To ty przestań gadać
głupoty! Nie kazałam ci się ode mnie odwalić. Co więcej, nie chcę żebyś tego
robił! Zależy mi na tobie i nawet nie wiesz jak bardzo! Zależy mi bardziej niż
na przyjacielu, chociaż sama nie wiem co w tobie widzę! – wrzasnęłam, chcąc go
w końcu uspokoić. Z każdym słowem dźgałam go w pierś, a łzy zaczęły zamazywać
mi obraz.
- Jesteś tylko iluzją –
stwierdził osłupiały.
~~~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~~~
Jeśli ktoś nie bardzo zrozumiał co miałam na myśli, opisując szaleństwo Jaydena...
Cóż, wariata trudno zrozumieć, czyż nie? ;)
Dodałam perspektywę Eweliny *musiałam chociaż raz ;_;*
Jakieś zastrzeżenia / błędy? ;3
Indżoj!